No i jebut, poszło. Mamy swoje wychuchane i latami wymodlone olłyners, mamy plejadkę survo-bożków, których, wydawałoby się, można zebrać w jednym sezonie tylko w forumowym fanfiku jakiegoś kolejnego desperata z dziesięcioma postami na koncie, który znudzi się po czterech rozdziałach, mamy kosmiczne długi, których CBS nazaciągało, żeby skusić tą rozbestwioną własną zajebistością hołotę – cieszmy się więc i biesiadujmy.
Tyle tylko, że oglądając to cudo mam wrażenie jakby trzymał w ręku piękny obrazek – wiecie, słooońce, drzeeewka, rzeeeczka, śmiejący się beneficjenci 500+ trzymający się za ręce, aż tu nagle nad obrazkiem przefrunął gołąb i przekreślił całe płótno od góry do dołu taką cuchnącą, mazajowatą sraką. Owa sraka fachowo w języku ornitologów nazywa się
Edge of Extinction. No i właśnie – człowiek oglądając sezon urozmaicony tym dziadostwem jakoś tak przysypia, nie skupia się. Ktoś kaputnął, to kaputnął, na chuj drążyć, i tak w ostatnim odcinku może jeszcze pokonać jakiś tam gównotor przeszkód szybciej od kolegów, wrócić na dwie ostatnie Rady i wygrać głosami ziomków z wyginieniska, wśród których zapanuje pewnie solidarność podobna do tej, jaką zakrzewiła ta stara prukwa w S38.
Jeffowi nic jednak nastroju nie ukróciło i postanowił uskutecznić szampańskie party na plaży. Profesor Krajski widząc ten proceder dostałby zawału serca i omdlał padając wprost na leżące już wcześniej na glebie mentorki Projektu Lady, bowiem luby nasz gospodarz w swoim stylu zaczął rozdawnictwo trunków… od facetów. Ogarnijże się chłopie, to nie ajdole!
Tutaj można było zachować jeszcze trochę taktu, kultury, czegoś w ten deseń...
SELE
Moją podstawową zgryzotą podczas tej premiery było już nawet nie to, kto dostanie w czambuł jako pierwszy, nie to, co słychać u naszych bohaterów sprzed lat, nie to, kto zgarnie pierwszego ajdola, ale rzecz znacznie bardziej przyziemna – czy
Adam miał takie skrzywienie japy już w Milenialsach i ja tego aż tak nie pamiętam, czy to w nim dodatkowo narosło? No rany Julek, gość bez względu na okoliczności ma minę jak ktoś, kto wcina kurczaka w chińskiej budzie i właśnie usłyszał pokasływanie kucharza w kuchni. Jakiś taki strach wymieszany z obrzydzeniem i rozkminą, czy ten bąk sprzed chwili oby przypadkiem nie poleciał mu z gruzem. Do tego jeszcze ta spanikowano-płacząca intonacja w każdej konfie, jakby już mu tak zostało od momentu, kiedy w 2016 wycebulał od jurorów hajs na historię o matce. Saro Lacino, przykro mi, ale chyba będziesz musiała usunąć się w cień, mam nowego „ulubieńca”.
Przykre, że zadała się z nim akurat
Denise i oboje prawie przez to buszowanie po krzokach o mały włos nie wylądowali nosem w malinach. Sama Denise to moim zdaniem – uwaga, niepopularna opinia - zwyciężczyni dość kiepska, ale babka do polubienia, więc nie chciałem, żeby akurat jej stało się kuku, a przez chwilę się na to zanosiło. Na szczęście inne pary okazały się większymi zagrożeniami, więc będzie sobie jeszcze trochę mogła pobrykać urzekając nas swoim nowym, zawadiackim fryzem, który w zamyśle miał ją pewnie odmłodzić, choć mnie osobiście skłonił bardziej do pospiesznego wklepania w Google „denise stapley cancer”.
No właśnie, nasze nieszczęsne czarne duo. Ja też bym grzmotnął właśnie w nich, ale skoro już mieli ich na widelcu, to grzecznie pytam – dlaczego do chuja pana nie
Jeremy? Fakt,
Natalie wygrała godnie, ale tak trochę sobie skacząc, nie zawsze była też po dobrej stronie głosów, a ten ogóras jest właśnie dużo bardziej wpływowy i tylko czekać aż tak jak w S31 obstawi się jakimiś sobie-podobnymi nudziarzami, którzy będą się sobą nawzajem jarać, jacy to są deserving, hardworking i fiołkoszczoching. Ja już od momentu ogłoszenia castu mam zresztą jakieś takie straszne przeczucie, że Jeff będzie chciał to zriggować akurat pod niego i teraz mi się ono umacnia – jego ziomka poleciała już na samym początku na EOE, gdzie będzie miała masę czasu na gromadzenie tych jakichś tokenów, z których wykupi dla niego cały wianuszek ajdoli, superajdoli i innych cheatów. Jeden poleciałby z pewnością już teraz, ale czerwoni byli tak mili, żeby przejebać IC-ka i ostatecznie podrzuciła go Sandrze. Puknij ty się może kobieto w łepetynę – cały S29 grała żeby go pomścić, a teraz całe S40 będzie jeszcze grała z EOE żeby mu pomóc, ojojoj, no jak słodko, już by kto pomyślał. Chyba przestaję ją lubić, bo to już dla mnie za duży poziom zjajczenia czaszkowego. Chłopa sobie znajdź, a nie tak za nim pajacujesz
Cóż u pozostałych milusińskich?
Boston z Parwatką napierdalają Pitagorasa jak to się dzieje, że nie są jeszcze na widelcu, no ale długo tak raczej nie będzie. Ten pierwszy ładnie się jednak skonfrontował z mieszanką kwasów i japospulchniaczy, za którymi według producentów kryje się
Danni z Guatemali, od razu pytając, że no hejka, podobno chcesz mnie rozwalić? Dla Danni też mimo wszystko plusik, raz za dobre wybrnięcie z sytuacji, a dwa za podziwu godne przygotowania do programu – chirurgicznie pozbawiając się mimiki twarzy zawsze eliminujemy szansę, że ktoś wyczyta z niej więcej niż powinien.
Ben powinien zresztą wziąć z niej przykład, bo wyszedł na kartofla, którego Rob złamał minutą rozmowy i wyciągnął z niego wszystko to, co chciał - plus jeszcze buraka, kalosza, sprężarkę do traktora i trochę paszy dla kogutów. Ajj, no widzisz, bez dżefowych cheatów nie jesteś już taki twardy.
Ethan jak na razie całkiem dobrze sobie poczyna przybierając wygodną maskę babci, której ktoś po raz pierwszy pokazał komputer. Całym sobą mówi: nie moje czasy, nie ogarniam, dajcie mi kilka dni na połączenie wątków – i właśnie dzięki temu jak na razie powinien być bezpieczny.
Michele dostała konfę o tym, że ma w tym sezonie najwięcej do udowodnienia i w sumie podoba mi się jej podejście, zobaczymy co dalej – o ile Jeff pozwoli, żebyśmy zobaczyli, bo może się okazać, że panna większość już w tym sezonie wyrzekła
DAKAL
Tutaj moim pierwszym bandito favorito jest
Yul, który otoczył się całkiem zmyślnym sojuszem złożonym z
Wendella, Sophie i Anona z Survivor Gamebots vs Gamebots, która to grupka ma ten plus, że pierwszego nie lubię, drugiej nie cenię, a trzeci był tak nijaki, że już go nie pamiętałem – może więc się z nimi trochę pobujać, a na odpowiednim etapie potopić ich w studni bez ryzyka, że będzie mi ich szkoda.
Sandra i Tony zawsze na propsie, ale obawiam się, że są tu przede wszystkim dlatego, żeby sobie pogłupeczkować i zbyt długo się nimi nie nacieszymy – choć paradoksalnie łatka wariatów może im trochę pomóc. Zdziwiło mnie, że
Sarah jest z nimi pakowana do jednego wora, no ale Panu Bogusiowi dziękować, że nie zakręciła się jeszcze w jakiś konkretniejszy sojusz, dzięki czemu może niedługo poleci, bo już po pierwszym odcinku łapsko mi zdrętwiało od bycia w ciągłym pogotowiu żeby regulować głośność w obawie, że za chwilę się nie rozgdacze, a to dla mnie bez kitu podobnego rodzaju dźwięk, co drapanie po tablicy.
Pod górkę miała za to moja druga favorita, czyli
Spradlinka, która o mało nie przypłaciła głową tylko dlatego, że
Tyson chlapnął tekstem o sojuszu w jakimś tam gównoprogramie o grze w karty i wszyscy się z tego powodu osrali. Miałem w sumie nadzieję, że skoro już ktoś z tego tercetu musi zostać zmielony, to będzie to sam sprawca zamieszania, ale niestety wydaje się, że mamy do czynienia bardziej z Tysonem w wersji S27 niż tym z S20 i zdołał się całkiem zręcznie wykpić.
Marianowej trochę szkoda, no ale nie wierzę, że nie miała tego scenariuszu w głowie już na samym początku, kiedy przyjmowała zaproszenie, więc no trudno lala, mając do wyboru ciebie i Spradlinkę wybieram Spradlinkę, pakuj mandżur i ciułaj na EOE brykać po tych pagórkach i zbierać tokeny na ajdole dla mężusia, a może coś tam jeszcze z tej imprezy uszczkniecie