Ulala. No, to pani Havana-u-nana posprzątała ogródek, nie da się ukryć. Jestem przekonany, że w jej umiłowanej ojczyźnie wszystkim wyznawcom Fidela z wrażenia powypadały cygara z pysków, a i może nawet na fali sympatii do nowej stejtsowej bohaterki, gubernator Florydy będzie łypał życzliwszym okiem na kolejne tratwy nadpływające z malowniczego południa.
Zdecydowanie najlepsza zwyciężczyni przynajmniej od czasów
rudego cwaniaczka z Noura Show, a spośród płci pięknej to już ścisła topka w surwostorii.
Gejmplej, wbrew dżefowym wytryskom i rozdziawionym jurorskim pyskom, był dość przewidywalny. Jeszcze przed mergem pani Edyta życzliwie sugerowała, że rebowcy będą wodzili całą karawanę za nos i tak też było – jedyną niewiadomą było, kto z nich wypłynie na wierzch i zgarnie na końcu mamonę. Ja osobiście byłem tu otwarty na różne opcje –
Julie, Dee i Austin to całkiem życzliwe pychole, polubiłem całą trójcę.
Drew już trochę niah, no ale ziemia fidżyjska widziała już straszniejszych okularników, więc do łagru nie zsyłam – żyj sobie wśród nas, funkcjonuj, baw się, ruchaj, tańcz kazaczoka.
Różnica polegała na tym, że Dee kopnęła w puzon Drew, a Austin i Julie tak trochę kopnęli się w puzon sami. Koleżka całkiem sympatyczny, klimaty Jay’a z Millenialsów, ale no miłość zaślepiła go tak, że zaliczył wywrotkę, aż ino zadudniło. Moim zdaniem zestawienie sytuacji z rad F7 i F6 było tym, co zaważyło na wyniku finału – wyraźnie pokazało sędziom, że Dee wybrała grę, a Austin wybrał amorki. No a cioteczka Julka cóż, kochana mordka, chciałoby się wpaść do takiej na zupę ogórkową i szaloną dwudziestoprocentową nalewkę z działkowych czereśni, personalnie kibicowałem jej chyba najbardziej z tego turnusu, byłem zadowolony z tego, że ze dwa razy pod koniec oszukała przeznaczenie, no ale koniec końców w momencie jak odrzuciła propozycję Katury blindsidu na Dee, pokazała, że graczem jest średnim. Więc niech sobie jednak zostanie przy pędzeniu nalewek i ciułaniu kotletów na wesele państwa Li Coon.
Dżejk Słowiańska Paszcza, no wiiitam
Typ jest takim kartoflem, że można nim nakarmić całą wioskę i jeszcze porobić sobie zapasy na zimę. Jego historia przypominała mi
Owena z S43 - cokolwiek próbował zrobić, miał szczęście kojota goniącego Strusia Pędziwiatra. Do pewnego momentu go lubiłem, zwłaszcza z tymi jego randomowymi łooooł w dziwnych momentach, no ale koniec końców stwierdzam, że było tu jednak zdecydowanie za dużo sekty i wycia o byle chuj. No kaman typie, czy ty jeden byłeś w szkole spaślakiem? I to jeszcze w Stejtsach?
Zasłużone jajo w finale i równie zasłużona Złota Dawn Meehan, którą co sezon przyznaję dla największego wyjca.
Pożegnajmy go ze wspomnieniem tej jego psycho-super-fanowskiej metody na zapamiętywanie liczb dzięki zwycięzcom poszczególnych sezonów Survivor.
Gabler jest kokosem, a
Denise bambusem
Całe szczęście, że niczego tam nie wyszło 50, dopiero by chłopaczkowi wyjebało error Windowsa pod czółkiem.
Katurah była zdartą płytą przed dwie trzecie sezonu (ona chyba jednak miała jakiegoś crusha na tego Bruca), nikt jej za bardzo nie chciał, a na sam koniec zjajczyła kluczowy ruch przy F5, dziękuję, dobranoc, od początku mówiłem, że z Murzynek w tym turnusie Sabiyah byłaby ciekawsza.
Bruce był jak polskie kabarety – trochę śmieszył, a trochę wkurwiał, więc summa summarum niech sobie ma to miejsce w mid jury.
Kendra w samej rozgrywce była błaznem, no ale też mnie kilka razy uhahała i szkoda w sumie, że nie miała więcej pola do popisu z tymi swoimi teoriami z Bravo, że jeśli koziorożec ruchnie byka przy pełni księżyca w nocy ze środy na czwartek, to będą mieli zezowate dziecko. Super strateg
Kellie nie ogarnęła, że czas najwyższy rozgnoić sojusz rebowców, więc wcale mi nie szkoda tego, że blindside sfajczył jej pipkę, zwłaszcza, że nudziara z niej okropna.
Kaleb w odbiorze nawet na plus, no ale z góry było wiadomo, że po tym jednorazowym oszukaniu przeznaczenia z szatindedark, długo już nie pobryka.
Z kolei najbardziej cieszę się z tego, że
Emily pofrunęła szybciej niż myślałem, bo jak dla mnie ta lacha była książkowym przykładem dżefowego gamebota ze sztuczną, nadmuchaną editowo historią. Kisnąłem z jej body language na radach, była jakaś taka… nieludzka. Siedziała zawsze wyprostowana jak struna, z rąsiami na kolankach i zapytana o cokolwiek cisnęła tymi swoimi dżefizmami z taką pasją i w takim szybkim tempie jak nakręcony robocik - miałem wrażenie, że za chwilę się przegrzeje, zacznie dymić, wypadnie jej oko, ze łba wystrzelą sprężynki i wszyscy dookoła dostaną prądem po jajkach
Reprezentuje swoją osobą wszystko to, co mnie wkurwia w caście nowej ery, a tak naprawdę to sezonów 32+, bo moim zdaniem obecnie trwający sekciarsko-kołczingowo-motywacyjny klimat zaczął się już od Millenialsów (po czasie naprawdę mocno doceniam Kaoh-Rong).
Z pre-jury wspomnijmy
dwójkę niechcianych rebowców – byli tacy nieświadomi i od samego początku unosiła się nad nimi jakaś taka aura przegrywu, że aż mi ich było żal
Sabiyah, jak mówiłem, mogła trochę narozrabiać i tutaj akurat szkoda mi szybkiego sfajczenia razem z tym jej woskowym bożkiem.
Quitterka z pierwszego epa elegancko strolowała wszystkie superfanowskie modły o pocałowanie stóp Jeffowi, a
tych trzech pozostałych pedrylków w sumie już średnio pamiętam oprócz tego, że było dużo wycia – dość przyjemnie dobrane ofiary na wczesną rzeź.
Sezonicho na pewno najmilsze z nowoerowej piątki. Cast był dużo przyjemniejszy niż w poprzedniej blokekipie - ku mojemu zdziwieniu aż trzy osoby polubiłem na tyle, że zaprosiłbym je na ponowną imprezę pod palmami (Julie, Dee, Austin), podczas, gdy we wszystkich czterech poprzednich sezonach były to tylko trzy osoby łącznie (Carolyn, Omar, Lindsay).
Aczkolwiek jak widać po moim timingu, to wciąż nie był dla mnie efekt wow i nie przyklasnę tutaj zachwytom przedmówców. Za każdym razem jak postanawiałem sobie, że no dobra, siadaj na dupie i nadrabiaj, to palce płatały mi figla i jakoś tak automatycznie wklepywały w wyszukiwarkę słowo „traitors” i było chuj, dobra, wal się na cyce Dżefie Probście, innym razem
Jak pomyślę o obsadzie i dynamice z Chin, Gabonu, Panamy, Cook Islands, czy nawet wspomnianego Kaoh Rong, to wciąż jesteśmy tak daleko w dupsku, że nie ma czego porównywać. Trzeba zmienić cały castingowy i narracyjny mindset, bo to kumbaya zabije w końcu program.
Survivor potrzebuje złych ludzi i to w trybie pilnym!
After Show
Zgaduję, że ten segment mógł podobać się Tombakowi - szczególnie tzw sekciarskie momenty
A to winszuję panu kierownikowi, winszuję, dobrze już zdążyłeś poznać moje guilty pleasure
Co prawda samo after show to jeszcze jak cię mogę, ale już promo S46 i pierwszych wypowiedzi castu sprawiło, że kilka rodzajów raka zaatakowało mnie symultanicznie. Przypomniał mi się mem o grubej księdze podpisanej jako mitologia grecka i dziesięć razy cieńszej podpisanej jako mitologia grecka gdyby Zeus nie był jebaką. To z napisami do nowoczesnego Surva byłoby podobnie, gdyby wyciąć słowo "eksajted" i kilka synonimów. A już ten Murzynek w dredach był tak bardzo eksajted, że zaczął wydawać z siebie jakieś takie ultradźwięki przypominające... morświna (?). No ogólnie ta reklama nie nastroiła mnie pozytywnie w kontekście mojego postulatu o złych ludziach