No i posz-liiiiii. Premierę notuję jako całkiem seksowną, a za słabe wyniki oglądalności winiłbym raczej masońską kulturę internetów, jak również wyjątkowo debilnie obmyśloną datę startu. Ludzie zazwyczaj świętują Dzień Kobiet nieco inaczej niż uwalając się przed telewizorem. Nie wiem, może na przykład Bonehamowie są tu wyjątkiem i spędzili romantyczny wieczór z Survivor dzwoniąc łyżeczkami w herbacie i wycierając gęby po pikantnych skrzydełkach z przepisu Laury.
Pociechą dla serca jest fakt, że Jeff wreszcie ruszył głową do innych celów niż rąbanie nią drwa dla ministra Szyszki, przemyślał swoje zachowanie, stwierdził, że jednak nie jesteśmy takimi debilami na jakich wyglądamy i przestał nam wciskać, że sezon składa się z samych game changersów, tylko, jak radośnie zaszczebiotał na tym krzywym stateczku, z ludzi, którzy mieli niesamowite
łylyngnes żeby tę grę zchangować. Mądrego to aż miło posłuchać.
Moszna zdrętwiała mi już w momencie, gdy z ekranu padło niewypowiedziane pytanie któż, ach któż wypnie dyskretnie dupę żeby podnieść to całe
legacy advantage. Wodziłem wzrokiem po tych wszystkich krnąbrnych gejmczendżersach i czyniłem ogniste obstawienia:
Andrea? Tony? Malcolm? Sandra? A może
David wleci nagle na pokład na motolotni jako zawodnik honorowy, poroztrąca wszystkich do oceanu i w pięknym stylu to przechwyci? Otóż NIE! Otóż
ŻYRAFA Pizłem z tego na cały głos i oplułem się sokiem Melly czerwone grejpfruty. No ale ok, walić system, niech się dzieje, lubimy niespodzianki. Panna zainwestowała w siebie, wyniosła na mordzie cały tester z Rosmana, więc może i w strategii okaże się teraz orłem.
Intryguje mnie tylko fakt, że skoro nasza triumfatorka, podobnie jak współbracia, chycnęła potem hopsasaaaa do wody, to dlaczego ten papiórek jej przy tym jędrnym tyłeczku nie zamókł. Być może żyrafie drogi odbytnicze wyposażone są w jakieś naturalne filtry do ochrony przed drapieżnikami, których szczegóły mogłaby bliżej naświetlić tylko Krycha Czubówna. Nie wiem, ja nie rozstrzygam, ja tylko stawiam pytania, mnożę wątpliwości i pobudzam do nieustannej refleksji.
MANA
Jak to szybko, jak boleśnie. Wcześnie poznaliśmy obsadę, więc przez cały rok się człowiek moczył wyobrażając sobie kolejne legendarne występy swoich faworytów, a tu się okazuje, że łokieć, pięta i nie ma klienta. W jeden krótki wieczór zutylizowano dwójkę spośród najciekawszych uczestników.
Nie do końca rozumiem sens mordu na
Cierze. Skoro wszyscy ustawili się z dzidami, dybiąc na Tony’ego Hantza, to dziwi mnie fakt, że z sekundy na sekundę zarzucili ten płochy zamiar tylko dlatego, że
Aubry mlasnęła, że Sjera iż a hjudż tret. Tony był tak jakby hjudżer, skoro już w pierwszej milisekundzie rzucił się z ryjem po idola, zaczął budować te swoje szpiegowskie spierdoliny, itp. I nie, przykro mi, nie kupuję tutaj gadki o potrzebie silnego plemienia, bo raz: jakoś rundę później nagle im się to odwidziało, a dwa: w czasach nieustannych rozdzieleń, przemieszań, przemnożeń i rzucania buffami na prawo i lewo, tego typu motywacja nie ma raczej sensu. To już nie lata dwutysięczne, kiedy taki Savage czy inny Roger ze srogą miną wyrokował, że e-e-eee, kolego, nie dajesz rady w zadaniach, spierdolka na księżyc, no już, raz-raz, bo psa spuszczę.
Do końca miałem nadzieję, że padnie jednak na
Michaelę, której to powrót jest dla mnie lekką pomyłką, no bo cóż ona takiego zrobiła w tym S33, chyba tylko to, że zarżała jak koń na wieść o blindsidzie, odchodząc pieprznęła łapą w boguduchawinne krzaki i to było takie śmieszne. Cóż, wygląda na to, że
Ciera mimo wszystko nie popracowała nad swoją achillesową piętą, czyli nad czelendżami – tu nie palnęła w nich żadnej widocznej sraki, no ale może ludzie pamiętają początki S27 i przez to łatwo było znaleźć na szybko powód, żeby się do niej dopierdolić. Przed czwartym występem będzie się musiała uśmiechnąć do swojej matuchny, redemptionowej królowej, żeby wzięła ją w obroty i porobiła z nią kilka przysiadów na coniedzielnych obiadkach, między rosołem a mielonymi. Nowy Rok, nowa ty.
Tony Hantz sam niestety przefikał sobie sprawę. Ok, żeby oszczędzić łez Marinhosowi i wszystkim hantzofilom, możemy na przykład argumentować, że mimo pulsującej wręcz zajebistości naszego stróża bezprawia, taki los był dla niego nieunikniony. Kiedy ktoś gra aż tak złolsko, jak Tony, Hatch, Hantz i te inne ancymony, to jest to raczej gra na jeden sezon i przy kolejnym występie ludzie, wiedząc już co z ciebie za gagatek, wybiją ci zęby profilaktycznie, z samego rozpędu. Jedynym wyjątkiem w survostorii jest tu chyba Rob w S22, no ale takiego zlepku kretynów jak w sławetnym plemieniu Onmitrzepie, to nie wystarczy szukać ze świecą, trzeba z neonami i klaksonem pociągowym.
Ale byłaby to tylko część prawdy. Nasz łysy jebaka-zabijaka niestety zanadto sobie nie pomógł. Meandry jego umysłu pozostają dla mnie tajemnicą, zwłaszcza w momentach jak to publiczne wyprucie za HII. Szpiegowski
bunkro-podkop mógłby zaskutkować co najwyżej tym, że ktoś nie podejrzewający zasadzki przyjdzie strzelić tam kloca i trafi wprost w jego łysinę, Tony zacznie się wydzierać, srający też zacznie się wydzierać i zrobi się ultra drama. A i paranoja na wieść o romantycznej schadzce
Sandry z Troyzanem nie zrobiła z niego mędrca i wydaje się być główną przyczyną banicji.
Skoro już do
Queen Sandry doszliśmy, to bez dwóch zdań epizod należał do niej – kupione, podpisane i oznaczone w księdze wieczystej. Cieszy mi to pyska, jednak moją obawą jest jak długo to jeszcze potrwa przy takim stylu gry. Mam jakieś takie wredniaste wrażenie, że Sandra pełni raczej rolę pajacyka na kilka epów i krwawa zagłada przyjdzie tu szybciej, niż myślimy. Żeby mieć choć jedną setną szansy na to, że znowu dotrwa do końca, powinna raczej schować tę swoją lwią czuprynę pod radarem, aniżeli grać na pełnej kurwie od samego początku, bawić się w rozbójnika i publicznie szczekać za odchodzącymi ofiarami, że de kłin stejs de kłin. Fajnie, super, jest beka, jest albański melanż, trąciła już dwa duże łby, może strąci jeszcze z jeden, ale jeśli się nie przymknie, to to będzie na tyle. Żeby potem nie było ej tombak dlaczego nie mówiłeś.
Inną opcją jest to, że nasza latynoska przekupa po prostu nie robi sobie złudzeń na trzeci sukces i ten występ ma charakter czysto rekreacyjny. A jak wiadomo, nie ma lepszej zabawy, niż zrobienie rozjebundy i wydmuchanie sobie nosa w skalpy kolegów.
Pozytywny start miała
Hali. Wbrew temu, co mogłoby się wydawać, była całkiem aktywna w polityce i jak próbowano nam zasugerować, jej cycki, znaczy się tentego, argumenty, miały silny wpływ na przekonanie kolegów do puszczenia w trąbę Tony'ego. Hali triumfalnie ogłosiła się nawet kobrą (Kobra, wiesz coś o tym?), mam tylko nadzieję, że nie wpełźnie zanadto do tyłka Sandrze, bo w razie unicestwienia koleżanki może nie zdążyć wypełznąć i udać się na Ponderose wraz z nią, dyndając jej malowniczo z gaci. Względnie pozytywny start miał też
Varner, który tym razem dla odmiany nie zaczął latać od Annasza do Kajfasza jak na prochach i zgodnie z tym, co mówił, kryje się teraz w cieniu. Przez moment jednak miałem wrażenie, że poleci w drugiej rundzie po tym, jak Jeff opiórkał do na ICku, że Warner is komplitli juzles.
Malcolm i Caleb powinni się trochę odbromansować, bo inaczej ktoś może z nudów zapragnąć rozdzielić ich piłą tarczową.
Troyzan jest póki co takim chochlikiem krążącym między wszystkimi i robiącym subtelny syf. Zobaczymy jak długo tak udźwignie bez zdemaskowania i publicznej chłosty.
NUKU
W tym składzie ich już na obradach u Jeffa nie ujrzymy, a szkoda, bo nie do końca było jasne co tam się odjaniepawla. Zagrożona wydawała się
Cirie – Ciriefanie, miałeś rację, ja się myliłem, widać matka wie lepiej. Rzeczywiście, mogłaby się z tego nie wyplątać, bo mimo, że nasza kanapowa rzezimieszka szukała wsparcia kolejno u
Sary i Debbie, obie zdawały się patrzeć na nią jak dziecko w mini zoo patrzy na bobka, który właśnie wypadł ładnemu kucykowi spod ogona. Oby przemieszanie okazało się dla niej zbawienne. Dziwi mnie to, że nikt nie zdecydował się jeszcze ukradkiem szczypnąć w pipę
Ozzy’ego, ale mam nadzieję, że tradycji stanie się zadość i i tym razem wyleci na butach w czasie krótszym niż trwał jego pierwszy stosunek z Amandą.
Tai oczywiście najwięcej uwagi poświęcił kurczakom.
Brady Cool jest teraz taką oazą spokoju, że nie zareagował ciosem w piszczel nawet wtedy, gdy ten mały kurwiszonek ochrzcił jedną z ich potencjalnych kolacyj świętym imieniem
Monica. Chyba trochę głupio będzie odrąbać łeb siekierą czemuś, co reprezentuje twoją małżonkę, oskubać z niej pióra, a potem zjeść jej nadpalone truchło do łysej kości, no ale może to ja czegoś nie rozumiem.
Immunitet jest w tym sezonie kozacki, że o ja siusiuniam. Wygląda trochę jak łeb czegoś co zostało po pijaku spłodzone przez Alfę z Power Rangers i C-3PO z Gwiezdnych Wojen, a potem oddane do okienka życia. Jest o co grać.
Tym optymistycznym akcentem zostawmy naszych rozbitków do kolejnego czwartku.