W sumie aż ciężko mi cokolwiek napisać w temacie siódmego rozdziału o batalii naszych świrków, bo całą moją uwagę na dobre pochłonęła zajebistość zapowiedzi tego, co stanie się w czwartek
Wygląda na to, że
TypowaStarszaPaniRunnerUp z właściwym sobie wdziękiem i powabem, unaoczni nam wszystkie trudy przechodzenia przez przekwitanie. Lubię to, jaram się tym i w ogóle czekam z utęsknieniem, bo wygląda na to, że będziemy mieli szansę na pierwszą ostrzejszą dramę od pamiętnych czasów, gdy Naonka chciała oderwać Kelly B. drugą nogę w imię zgarnięcia wskazówki do ajdola ukrytej w koszyku jabłek, pomarańczy i tych innych zarobaczonych śmieci z rewardu. No i prawidłowo, zróbmy jakieś dymy jeśli chcemy się utrzymać na antenie do 40 sezonu, nieeee ma kurwa ogórków
No a cóż się tutaj tymczasem odegrało? Wieczór został z przytupem rozpoczęty przez Typową Starszą, która rzuciła dowcipem, że maj sołszal gejm is grejt. Zawtórował jej
Cole, który zwierzył się nam, że utkał sobie zajebisty sojusz piątki Yawa, który nie opuści go aż do śmierci. Żart goni żart po prostu, chyba im te Leśne Skrzaty dały z litości po jakiejś jednej butli na plemię do zasyśnięcia i wszyscy wzięli po trzy zdrowe buchy, co by się weselej grało i co by wejść w merge ze śpiewem na ustach.
Jessica postanowiła niestety zostać sobie Dżesiką, dochodząc do wniosku, że przez te dwadzieścia ileś lat dziewictwa wyczekała się wystarczająco i musi wreszcie przynajmniej przyjąć coś do papy. Trwała więc miernie i wiernie przy swoim herosie, osłaniając go własnym, wypukłym tu i ówdzie ciałem i obrywając zamiast za niego strzała w główkę. Teraz liczy pewnie, że kolega jej się jakoś odwdzięczy, kiedy już i po niego przyjdzie zegarmistrz światła purpurowy, wyląduje na Ponderosie i ukręcą jakieś grube melo z tej okazji, zastanawiając się między jednym numerkiem a drugim, czy podczas pytań jurorskich bardziej pojechać po rodzinie Ryan'owi, czy TypowejStarszejPaniRunnerUp.
Myślicielem tygodnia został dla mnie
dr Mike, który miał perspektywy na całkiem zgrabny sojusz emeryta z
Wielkim Białym Ninją,
Uncle Benem oraz przyklejoną do tego ostatniego Typową Starszą. To nieeee, chuj, no risk no gain, na przypale albo wcale, rozjebię sobie grę i sprzymierzę się z tonącymi healersami, wśród których znajdują się dybiący na mnie od początku
Łysol, dwoje wpatrzonych w siebie zakochańców i daremna
Desi, która spojrzałaby na kogoś takiego jak ja co najwyżej, gdyby jedyna inna kniaga na wyspie należała do Cheta Welcha. Nie no, super, pomyślunek tak iskrzący, że aż zrobiły mi się odciski od klaskania i teraz nie mam nawet siły pochwycić z paczki ostatniego laysa-fromaż, który zdaje się patrzeć na mnie drwiąco.
Jak już ktoś wyżej zauważył, zastanawiające jest to, że Dżoł, Kołl i te inne głupie faki przerypały sobie zabawę mając na koncie dwa ajdole i jeden standardowy ICko-immunitet. Potwierdza się, że przed takimi ważnymi Radami jak ta, każdy sojusz powinien cmyknąć sobie gdzieś na osobności w krzaki i wzorem wieszcza
Alana kazać wszystkim po kolei wypiąć do Bogini Luny gołe rowy, co by obczaić, czy przypadkiem nie mamy wszyscy razem całkiem poważnego arsenału ajdolowego przeciwko wrogowi.
Wyszczerzyłem już kły widząc, że
Ryan został w tym odcinku nieco schowany do szafy i kluczami odcinka byli Ben wraz z Wielkim Białym Ninją, jednak na ziemię szybko sprowadził mnie telefon od Antoniego, który zagrzmiał mi do słuchawki, że no i co się tak szczerzysz durna pało, toć to ewidentne, że to ma być taka zmyłka, żeby potem podczas finału Probst mógł powiedzieć ha-ha-haaaaaa-ha, widzisz Tombaku Dziewięćdziesiąt, twój teorie poszły w łeb, idź skocz z krzesła, to wcale nie było tak, że Ryan był przez cały czas taki editowo oczywisty.
No i jakoś mi po tym gorzej. Gorzej było też zresztą chyba naszym rozbitkom, bo tyle się bidule naczekały na tę merdż fist, że kiszki przestały im już nawet grać marsza, tylko zmieniły repertuar na Dobry Jezu A Nasz Panie (extended party remix), w co idealnie wkomponował się
Pan Pinto, który prawie im tam z tego głodu wziął i zdYCHŁ. No i co się okazało? No i dali im jakiś lichawy barek sałatkowy, bo zbyt dużo martwych zwierząt to ja na tym stole nie dostrzegłem, mimo, że wszyscy jarali się że łaaaaa, stejk, stejk, gimmi stejk, biczes. Może
Fitelli tak spodobało się na rajskim Fidżi, że postanowiła jebnąć tę fuchę w bikini fitness, zostać na wyspie, przyodziać kucharską czapusię i zająć się tworzeniem menu dla tej jakiejś zapyziałej knajpki pod gołym niebem, do której ich Probst zagonił.
No i prawie w ogóle nie było w tym odcinku
Pyszniutkiej, ja bardzo stanowczo dopominam się o Pyszniutką. Mam nadzieję, że może na przykład w przyszłym odcinku weźmie udział w tym krwawym pogo o ajdola z TypowąStarsząPaniąRunnerUp i pozrywają sobie nawzajem cyckonosze