Sezon ukończyłem oglądać już chwilę temu, ale jakoś nie mogłem się zabrać do napisania podsumowania. Jakoś mi nie podszedł.
Praktycznie wszystko co tu dostajemy to antypatyczny Russell, który prowadzi całe show jak chce, otoczony przez samych idiotów, tylko po to by na końcu przegrać. No ale kończę już powoli oglądać HvV, więc lepiej się zabiorę za mój esej póki jeszcze cokolwiek pamiętam.
Marisa, Betsy - Polubiłem je obie (a szczególnie Betsy) zarówno za sposób bycia, jak też za posiadanie wystarczająco wiele rozumu, żeby się zorientować co Russell wyczynia. Szkoda, że musiały polecieć i że cała reszta Foa Foa to idioci.
Mike - Oczywiście każdego medevaca zawsze szkoda, ale tu na swój sposób było to ironiczne jak przez pół odcinka powtarzał, że nie jest słaby i wymiecie w konkurencjach, a zaraz po następnej z nich (w której poszło mu nieszczególnie) zasłabł. Szkoda, bo dziadkowie i babcie w Survivorze fajnie urozmaicają skład plemion, a tego typu przypadki na pewno ich przyjmowaniu do programu nie służą.
Ben - Doświadczenie pokazuje, że trzeba się naprawdę postarać, żeby jako młody silny facet być wyrzuconym z plemienia przegrywającego wszystko jak leci.
Był po prostu... nieokiełznany. Zapamiętam go głównie za piękną kosę, którą zasadził Russellowi S. w wyzwaniu oraz za wojnę z Yasmin.
Yasmin - Ewidentnie miała jakieś problemy ze sobą. Śmieszne było jak przyszła do obozu Foa Foa z wizytą i zaczęła wszystkich pouczać.
Swoje plemię też nieźle poirytowała swoim zachowaniem i lenistwem.
Ashley - Podobnie jak Natalie "głupia blondynka" jak ją określił Russell, choć i tak zdawała mi się od niej troszkę bardziej ogarnięta (ale za to wyraźnie słabsza w wyzwaniach). I tak miała szczęście, że Russell wziął ją pod swoje skrzydła na tak długo.
Russell S. - Ojojoj... Gość zdecydowanie za bardzo wziął sobie do serca cały ten cyrk z liderowaniem, aż mi się nasz rodzimy Klocek przypomniał.
Jego ewakuacja była kuriozalna. Wiedział, że jest bardzo osłabiony. Wiedział, że może bez problemu odsiedzieć wyzwanie i dać się wykazać komuś innemu, kto prawdopodobnie ma obecnie więcej sił niż on. Ale NIE, BO PLEMIĘ MNIE POTRZEBUJE! Serio?
Liz - Całkiem dobra w konkurencjach, ale szła za większością i zdała się całkowicie na łaskę Russella, jednocześnie nie budząc stuprocentowego zaufania, co ostatecznie przesądziło o jej eliminacji.
Erik - Jako jeden z nielicznych był w miarę ogarnięty, ale czuć było od niego tę dość agresywną grę i naturalnie nie budził wśród innych zaufania. Zemściło się na nim zabieranie się za członków własnego zamiast cudzego plemienia zaraz po połączeniu.
Kelly - Może to przez zbyt mało czasu antenowego skupionego na wygrywającym Galu, ale ona niczym się dla mnie nie wyróżniła. Nawet odpadła nie jako Kelly, tylko jako najbliższa sojuszniczka Laury.
Laura - To niesamowite jak dużo emocji potrafiła wzbudzić jej postać wśród uczestników, bo ja szczerze mówiąc nie mam pojęcia z czego to wynikało. Shambo z jakiegoś powodu znienawidziła ją całym sercem i dość zabawne było to polowanie na Laurę przez pół gry.
John - Wydawał się w miarę ogarnięty, ale to co odwalił pod koniec swojej gry całkowicie przekreśla go dla mnie jako zawodnika. Zmienił głos na Laurę tylko dlatego, że nie chciał "bezsensownie narażać się dla niej" i odpaść przez kamyki, ale w ten zamiast mieć niewielką szansę na odpadnięcie w sposób losowy, odpadł ze stuprocentową pewnością 3 dni później tylko przez własną głupotę - to chyba gorsza opcja z dwóch. Fakt, że uwierzył Russellowi w to, że zagłosują po Laurze na kogoś ze swoich śmieszy mnie niesamowicie. To by przecież nie miało dla nich
żadnego sensu. Żałosne.
Dave - Taki dość neutralny, w miarę sympatyczny. Rozbawiło mnie jak szybko Shambo potrafiła znaleźć sobie w nim kolejnego śmiertelnego wroga tuż po eliminacji Laury.
Podobało mi się też jak ochoczo podchodził do perspektywy ciągnięcia kamyków jako najrozsądniejszej opcji w sytuacji remisu. Inni uczestnicy powinni się od niego uczyć, bo tych kamyków boją się jak ognia i wolą zmarnować sobie i innym grę (John), byle tylko ich uniknąć.
Monica - Początkowo była jedną z głównych kandydatek do odpadnięcia w Galu, ale obroniła się i z czasem nieoczekiwanie pokazała, że przyzwoita z niej zawodniczka. Podobało mi się jak dzielnie walczyła ostatkiem sił o swoje przetrwanie. Okazało się, że miała w sobie ten pazur.
Shambo - Czasem mi się zdarza początkowo kogoś nie lubić, a potem z czasem zacząć, ale na odwrót bywa dużo rzadziej. Na starcie Shambo wzbudziła we mnie pozytywne odczucia - była nieco zwariowana i inna, trochę odrzucona przez resztę. Ale to co się później podziało - szkoda gadać. Przeskoku do Foa Foa się nie czepiam, bo był uzasadniony, ale skąd w tej kobiecie tyle jadu? Najpierw znienawidziła z całego serca Laurę, a gdy tej zabrakło, znalazła sobie nową ofiarę w Davie i już nawet nie obchodziła jej gra, tylko zemsta na wrogach, których sama sobie zrobiła. A do tego przez cały czas tak się wkoło żaliła, że ona taka biedna, bo INNI jej nienawidzą...
Jaison - Bardzo nijaki, tak daleko zabrał go ze sobą Russell i musiał kogoś wyrzucić gdy Brett wygrał IC.
Brett - Bardzo sympatyczny i mocny w wyzwaniach, ale jednocześnie nijaki do bólu. Jego immunity run przyszedł w odpowiednim momencie i niewiele zabrakło, żeby zaprowadził go aż do samego finału, gdzie zapewne by wygrał dzięki głosom od byłych współplemieńców. Pod koniec całkiem udanie wypracował sobie przyjaciółkę w Natalie, ale to nie wystarczyło by go ocalić.
Mick - Trochę jak Jaison, był nijakim pionkiem Russella. Do tego niby miał być liderem Foa Foa, ale w przeciwieństwie do Russella S. w Galu, ta funkcja bardzo się tutaj rozmyła z czasem - i tak Russell H. wszystkim zarządzał. Mimo wszystko dziwię się, że nie dostał żadnego głosu na FTC, bo wypadł na niej całkiem dobrze i miał w sobie pewien urok. Nie oczekiwałem może, że strategia "Russell jest tym złym, a ja tym dobrym" wystarczy do zwycięstwa, ale jakieś głosy powinno mu to zapewnić.
Russell H. - Na jego temat wiele już zostało powiedziane przy okazji innych osób. To był jego sezon. Nie, nie lubiłem go, ale całkiem miło było sobie popatrzeć na kogokolwiek z tak agresywną grą w tak nijakim sezonie. Choć niektóre akcje z sianiem chaosu (np. spalona skarpetka
) miał dziwne. Być może powinien to wygrać, ale akurat trafiła się rada bazująca głos na emocjach - no trudno.
Natalie - Jej wygrana była bardzo nieoczekiwana. Ani nie miała dobrej gry trzymając się kurczowo Russella, ani nie zaprezentowała się dobrze na FTC (serio, na pytanie "dlaczego zasługujesz na zwycięstwo?" odpowiedziała "dziękuję wam wszystkim, bez was nie byłoby mnie tutaj w finale"
). Akurat w radzie trafili się ludzie bazujący swój głos na emocjach i nielubiący Russella, a Natalie była bardziej sympatyczna niż Mick i nie próbowała się wybielać tak jak on. Niby powinienem się z tym wynikiem pogodzić, ale zwycięstwo kogoś takiego jak Natalie jest jednak kuriozalne.