No, coś lepiej. Zdaje się, że w końcu doprowadzili im na to wypizdowo Internet, ichniejszy Burnecik przejrzał tragiczne recenzje kiwisowego survodebiutu, wypłakał co swoje w poduchę i wyciągnął słuszne wnioski
Redemption była tam potrzebna jak Hantzowi lokówka, śmiałków przy tylu odcinkach rzeczywiście przydało się więcej, a co równie ważne dali chyba prowadzącemu jakąś lokalną dziewicę do namiotu i hormony do kaszki, co by odkrył w sobie mężczyznę i poprowadził to cudo z trochę większą werwą.
Został też plus z poprzedniego sezonu – ta cała retro jakość nagrania z odgłosami natury, szumem wody, echem jaskini, kopulacją lokalnego ptactwa i w ogóle Krycha Czubówna na pełnej kurwie. Dzięki temu rzeczywiście czuło się, że są w buszu, bo w tych nowoczesnych sezonach czasami ma się wrażenie, że siedzą gdzieś na dupie w ciepłym studyjku, a Janki z produkcji wjeżdżają im tylko zza pleców z jakimiś fototapetami z plażą, wodą i palmami, niczym w telegrze „Dziewczyny w bikini”. Przywodziło to też klimat starych, dobrych stejtsowych czasów poniżej sezonu 17 i człowiekowi wydawało się, że z błota wynurzy się zaraz jakiś Big Tom a z najbliższej palmy spadnie Eliza i nadzieje się dupskiem na jakiś just-a-fucking-stick.
Tylko… no właśnie, nie spadła i się nie nadziała. Sam cast był jakąś padaką nawet w porównaniu do pierwszego sezonu, wynudziłem się z tą gromadą jak psisko. Momentami miałem wrażenie, że oglądam Nidę – z całym szacunkiem do tego formatu, bo tam akurat Stachu dwoi się i troi, żeby ktoś chciał mu pojechać i zabulić kilka stówek, ale tutaj mają przecież castingi, trochę motłochu im się tam garnie, więc mogliby wyselekcjonować sobie chociaż jako-tako medialne osoby. Słowo daję, jeśli jeszcze przez bodaj dziesięć minut dłużej musiałbym oglądać Dave’a i Matta „rozmawiających” z gałami wbitymi w ziemię z energią jakby właśnie przechodzili udar i majtających sobie w łapie jakimiś ździbłami trawy, to puściłbym na ekran największego bełta w swoim życiu
Po adresach:
*Lisa – babeczki nie dało się nie pokochać za serce, szczerość i ten rozbrajający entuzjazm rozdziewiczanej szesnastolatki. Tak jak chyba dla 99% widzów sezon polegał dla mnie na wczuwaniu się w jej rolę i kołczowaniu jej zza ekranu z wypełnioną czipsami mordą kogo powinna tam dojechać, a kogo nie, żeby jej się to najbardziej kalkulowało. Gra naprawdę elegancka, zwyciężczyni w całości zasłużona i aż szkoda, że nie pojawiła się w Stejtsach, bo może być trochę zapomniana mimo, że zasługuje na miano jednej z najbardziej kultowych postaci w całym anglojęzycznym survoświatku. Probst, chodź tu i przyjrzyj się lipieto, takich właśnie superfanów powinno się rekrutować – a nie jak te twoje wszystkie papierowe roboty.
*Tess – na początku wydawała mi się lekko upośledzona, z czasem… w sumie też, ale chyba właśnie dlatego nikt jej tam nie zauważył dopóki nie poszalała w IC-kach i nie zbliżyła się do milio… yy, to znaczy tych jakichś tam kiwisowskich groszy za pierwsze miejsce. Osobowość znośna na tle tych wszystkich śpiochów, ale strategicznie Lisa wgniata ją w ziemię.
*Dave – Santa Madonna, przez cały program drżałem, żeby tylko to coś nie wygrało. I najlepiej, żeby poszło w cholerę, bo już mnie palec bolał od przewijania tych wszystkich światłych wypowiedzi, w których przez minutę sklecał jedno zdanie, przez kolejną bawił się listkiem, a po trzeciej dostawałem już kuksańca w ramię i tekst ejejeeeeee, no znowu chrapiesz!
*Żyrafa Seniorka – łejstofspejs sezonu, wisienką na liścianym torciku był quit przy F4. Dżeku, milfowałbyś?
*Adam – z jednej strony momentami ciężko było zdzierżyć to spedalenie i majtanie sobie włoskami jak w reklamie HeadNShoulders, z drugiej, ku swojemu przerażeniu, z czasem zacząłem mu trochę kibicować. Warto zauważyć, że od paru ładnych lat to chyba pierwsza naprawdę zła osoba w anglojęzycznych surwajworach, które są ostatnio do bólu grzeczne, więc już samo to było ciekawą odmianą. Jego pociski w konfach na Dave’a i Dylana były przez większość czasu jedyną rzeczą, która pozwalała mi nie usnąć. Jednocześnie udawało mu się zręcznie ukrywać, że najchętniej by tam wszystkich powystrzelał i prowadził całkiem elegancki socjal. Za osobowość to jedyny gracz poza Lisą, którego bym tam kiedyś przywrócił i którego w ogóle na dłużej zapamiętam.
*Matt – znak równości z koleżką Dave'm. Nie wiem, gdzie oni się poznali, w jakiejś kolejce po bilety na Leonarda Cohena? Musieli mieć razem najnudniejsze imprezy na świecie. Przyznam, że nieźle tam orał strategicznie, skoro udało mu się dojść aż tak wysoko razem ze swoją hubą, zresztą przez dłuższy czas obawiałem się, że panowie znajdą sobie jakiegoś samobójcę typu
Barb, która pomoże im dojść do finału i będziemy mieli w F2 takich samych nudziarzy jak wtedy.
*Eve – nie wiem co to było za jajco, strategiczne łejstofspejs 2.0, nie zrobiła kompletnie nic, pamiętam tylko, że śmiesznie jej świeciła facjata w świetle tego ognia na TC.
*Renee – jedyna zacna dupencja, której udało się przetrwać rzeź z pierwszych odcinków (RIP Franky, Jose), tylko nudziara straszna, a i socjalnie była jakby kroczek do tyłu, bo nikt się tam z nią kompletnie nie liczył. Musiała robić coś równie źle jak Dylan.
*Brad, Arun – od pierwszych epów było dla mnie jasne, że ci ludzie urodzili się, szkolili i przez całe życie skrzętnie przygotowywali specjalnie po to, żeby zostać pierwszymi jurorami w Survivor, pytaniem było tylko w jakiej kolejności
*Dylan – historia odrzutka zaprezentowana dużo zjadliwiej niż u Probsta, no ale mimo wszystko wyjście z piwnicy nie było tu chyba najlepszym pomysłem, bo jegomość zdecydowanie nie umie w ludzi.
*JT – no i czo, miał być takim demonem strategii, a byle zimno w dupę go złamało?
*Josh – nudy, sensem jego obecności w programie było tylko widowiskowe dostanie gonga w łeb, od którego zrobiły się dobre dymy plus to, że miałem survo-quiz, bo przez cały czas rozkminiałem kogo mi on tak bardzo przypomina ze stejtsowego grajdołka. Padło na niejakiego Mike’a, kumpla Troyzana z Kim Spradlin Show, no po prostu od tej samej maciory oderwany.
*Liam – w normalnych okolicznościach brak mózgu pozwoliłby mu dojść daleko, z pomocą przyszło na szczęście przemieszanie. Najczęściej pochłania nam kogoś wartościowego, a tutaj było tak miłe, że trochę odkaraluszyło.
*Kaysha – no trochę szkoda, ale było nie nadstawiać karku za kogoś, kto powinien zostać w piwnicy. Ogólnie niezły edit blindside, bo wydawało mi się, że pobryka o wiele dłużej.
*Franky – moje słodkości. Mocno trzymałem za nią kciuki, no ale niestety, trafiła na straszne lebiegowisko w plemieniu.
*Karla – wikia mówi, że podobno był tam ktoś taki, więc się nie kłócę.
*Jose – zauroczyłem się nią już od pierwszego momentu jak tam sklejali miśki na plaży, ale od razu miałem złe przeczucia, więc przez cały odcinek błagałem ją przez ekran – pierdoło, nie wychylaj się tak, nie szalej w tym czelendżu, stul trochę papkę chociaż w pierwszym odcinku. To nie, jak grochem o ścianę.
No, także teges. Sezonowi daję gdzieś 6/10, co w porównaniu do dwói za poprzedni i tak jest skokiem na księżyc. Szkoda, że Kiwisi się jednak poddają, bo w tym tempie gdzieś koło siódmego sezonu mielibyśmy majstersztyk