Grzegorz Morawski o swoim udziale w „Wyspie Przetrwania”

Survivor od prawie dwóch dekad udowadnia widzom, że wiek to tylko liczba. Kolejną osobą potwierdzającą tę tezę jest Pan Grzegorz Morawski. Już pierwszego dnia pokazał, że jest doskonałym pływakiem, a doświadczenie życiowe jest wielką zaletą.


Źródło: Polsat

Martyna: Bardzo chciałam podziękować, że zgodził się Pan odpowiedzieć na kilka pytań dla Survivor Polska.

Cofnijmy się do samego początku, co skłoniło Pana do zgłoszenia się do programu? Jak zareagowała na to Pana rodzina; czy córki i żona nie bały się „wysłać” Pana na Fiji?

Grzegorz: Nie no, ja jednak sporo podróżuję i razem podróżujemy, i sam byłem na wielu takich wyprawach – właśnie boję się teraz nazwać „survivalowych”, ponieważ definicję tego słowa słowa bym trochę rozszerzył i rozbudował. Także rodzina u mnie jest przyzwyczajona do tego, że szukam różnych atrakcji.

Jak znalazłem ten program? No tak jak wszyscy chyba, pokazała się reklama castingu i pomyślałem sobie: Jak nie teraz to kiedy? Jak nie ja to kto? Napisałem, jakoś tam to poszło, wszyscy w rodzinie mnie dopingowali i wspierali, raczej wszyscy cieszyli się tak jak ja z tego.

M: Bardzo się cieszę, że został Pan wybrany do tego programu, bo jednak sporo uczestników było młodszych, a patrząc na zagraniczne edycje, ten program udowadnia, że nie zawsze chodzi o wiek, tylko o styl życia i o to jak się samemu „prowadzi”.

Czy dało się odczuć tę różnicę wieku, czy jednak w takiej sytuacji gdzie wszyscy są razem, głodni na Wyspie, to nie miało wpływu?

G: Dużego znaczenia to nie miało, aczkolwiek muszę powiedzieć, że wszyscy byli bardzo sympatyczni i chyba wszyscy podchodzili do mnie, nie jako że to jakiś starszy pan jest, tylko no jak do kumpla i nie widziałem jakichś strasznych rozbieżności. Natomiast nie raz bywało tak, że ja już trochę jednak tego życia znam więcej i niektóre dowcipy – ja już je znałem i takie te relacje, szczególnie Julka, osiemnastolatka… Ja mam wnuka teraz takiego – czternaście lat, więc jest niewiele młodszy i siłą rzeczy jakieś takie wewnętrzne poczucie ojcowania się pojawiało, bardziej niż takie koleżeńskie. No ale było bardzo sympatycznie i na pewno nikt nigdy nie dał mi odczuć, że jest jakaś różnica wieku czy, że z tego powodu należy mi się jakiś handicap.

Źródło: Polsat

M: Został Pan liderem swojego plemienia, dzięki temu mógł Pan sam dobrać jego członków. Czy z biegiem czasu może zmieniłby Pan coś w swoich wyborach?

G: No zaczynamy wchodzić w strefę takiego gdybania: Co by było gdyby. Może i bym zmienił, może nie, trudno powiedzieć. Mnie cała sytuacja bardzo zaskoczyła, że to ja będę kapitanem, ja będę wybierał i miałem bardzo mało czasu do namysłu, bo tu zaraz mi powiedzieli, że no to wybieraj teraz i jak tak właśnie podszedłem po „survivalowemu” do tego – trzeba wybrać najsilniejszą ekipę po prostu jaka jest możliwa w danej chwili i z takich informacji jakie ja wtedy posiadałem. Wydaje mi się, że wtedy trudno było coś innego wybrać, wybrałem najsilniejszych. Może powinienem kogoś wybrać, kogoś nie wybrać, to takie poruszanie się w strefie fantazji troszeczkę. Nie chcę mówić, że byłoby inaczej albo tak samo. Trudno powiedzieć.

M: W swoim Facebook Live wspomniał Pan o doświadczeniu w survivalu w Rosji i o tym, że przeżył Pan wiele tego typu przygód. Czy pod kątem przetrwania coś szczególnie na Fiji Pana zaskoczyło?

G: No tak, jak byłem w Rosji, to był zupełnie inny klimat, inne rzeczy były ważne, poza tym mówię, tu wchodzimy w pojęcie takiego ogólnego survivalu. Ten survival jako pojęcie mieści wiele różnych odcieni, bo co innego jest ten Survival, na którym ja byłem w Rosji, gdzie trzeba było spłynąć czterysta czy pięćset kilometrów białą wodą, rzeką górską – to były co raz trudniejsze wyprawy, bo byłem w sumie na sześciu, od takich trochę łatwiejszych do bardzo trudnych już na końcu, ale tam z kolei mieliśmy jedzenie, mieliśmy worek kartofli i konserwy. Mieliśmy zapałki i namioty, natomiast cała trudność polegała na tym żeby przebyć bardzo trudną rzekę, nie dać się zabić, ani utopić i nie było „planu B”. Nikt nie myślał co będzie jak ktoś złamie nogę albo rozchoruje się – tam było kompletne pustkowie. Ostatnia wyprawa była jakieś dziesięć lat temu, więc jeszcze telefony komórkowe na Syberii, to raczej nie działały, chyba do tej pory nie działają w tych rejonach, więc tak naprawdę cała adrenalina była w tym, że nie bardzo wiadomo było co by się stało [w przypadku wypadku]. Kilka razy było blisko, ale na szczęście nigdy nic poważnego się nie stało – tu była ta trudność. Dlatego ja bym po rusku nazywał „pachot”, Rosjanie mają własne słowo na to. To nie survival tylko pachot, bo trzeba przebyć jakąś trasę w bardzo trudnych warunkach, bez zabezpieczenia.

Natomiast tutaj było to przeżycie bez jedzenia, trzeba było samemu zdobywać, chociaż tak naprawdę tam za dużo nie było do zdobywania, bo na tej wyspie były tylko kokosy i papaje, no i potem trochę kraby, trochę ryby coś tam się łowiło, no ale tego jedzenia nie było za dużo nie da się ukryć. Nie było też ognia, przynajmniej na początku i to była ta trudność.

Można sobie stopniować te survivale, najtrudniejszy survival to ludzie w łagrach sowieckich czy obozach koncentracyjnych, gdzie musieli jeszcze walczyć dodatkowo między sobą o przeżycie i to był chyba najtrudniejszy, jaki można sobie wyobrazić, survival.

M: Zdecydowanie, chociaż przyznam, że mnie survival kojarzy się z formą rozrywki…

G: No właśnie, trudno nazwać przeżycia w łagrze sowieckim rozrywką, tam była sytuacja zupełnie inna. No ale mam nadzieje, że nikogo to z nas współczesnych nigdy nie spotka.

M: Czyli na Fiji brak żywności był zdecydowanie najtrudniejszym aspektem dla Pana?

G: Tak. Brak jedzenia, aczkolwiek ten brak jedzenia najgorszy był przez pierwsze dwa, trzy dni, potem jakoś organizm się do tego wszystkiego jednak przyzwyczaja i dużo lepiej się znosi ten brak jedzenia niż na początku kiedy te rozmowy chcąc nie chcąc schodzą na to co tam kto przygotowuje na śniadanie, na obiad, co kto najlepiej lubi, nawet się tam potem mówiło: Nie rozmawiamy o jedzeniu!, ale siłą rzeczy znowuż ten temat wracał.

M: Nie wiem do końca jak to wygląda w polskiej edycji po samej eliminacji, ale w zagranicznych często osoba, która odpada może sobie wybrać swój pierwszy posiłek. Nie wiem czy też miał Pan taką możliwość?

G: Nie, nie.

M: A gdyby Pan dostał taką możliwość, to co byłoby tym pierwszym, wybranym posiłkiem, który po eliminacji chciałby Pan dostać?

G: Wtedy naprawdę nie myślałem o smakach, po prostu jak zobaczyłem tam miskę ryżu z jakąś polewą, trochę mięska, jakieś tam warzywko, to już mi to bardzo smakowało i naprawdę nie marudziłem. To w ogóle jest inny świat wtedy, po prostu jest pragnienie tylko jedzenia, natomiast smaki mają znaczenie chyba trzeciorzędne.

M: Zadanie o totem wydało się sprawić Panu trudność, przynajmniej tak to widzom zostało pokazane. Po porażce nie wydawał się Pan walczyć o to żeby mimo wszystko zostać w grze, tylko wziął Pan tę porażkę na klatę i pogodził się ze swoją eliminacją. Czy tak było w rzeczywistości? Czy może było więcej jakichś rozmów?

G: Nie, jak gdyby ja wyszedłem rzeczywiście z założenia, że gdybym ja był na miejscu plemienia i ktoś by tak zrobił, to kogoś trzeba wyeliminować, no więc rzeczywiście wtedy eliminuje się tego przez którego się to przegrało. Aczkolwiek być może nawet gdybym tam nie utknął w tych bambusach, to i tak już trochę byliśmy z tyłu.

M: Przyznam szczerze, że było mi szkoda oglądając tę eliminację i myślę, że gdybym była na miejscu wielu osób z tego plemienia, to mimo wszystko może bym myślała o tym, że okej to było jedno zadanie, ale w zadaniach w wodzie na pewno by Pan pomógł plemieniu. Pomógł by Pan też zdobyć pożywienie, więc szkoda, że nie spróbował Pan może powalczyć tym argumentem, ale mimo wszystko rozumiem i szanuję Pana decyzję.

Mówiąc trochę o tej strategii, miał Pan może jakiś plan czy pomysł na nią?

G: Ja sobie tę strategię odkładałem na później wychodząc z założenia, że na początku i tak dopiero się tych ludzi poznaje, więc trudno układać strategię jak się nie za bardzo tych ludzi zna. Potem się w miarę jak ten czas upływał, to się poznawało i można było coś powoli zacząć kombinować, no ale oczywiście miałem za mało czasu żeby to wprowadzić wszystko w życie.

Źródło: Polsat

M: Jeżeli chodzi już o samą radę plemienia. Czy może Pan zdradzić czym kierował się oddając swój Czarny Głos?

G: To się okaże jeszcze. Jakąś taką sprawiedliwością, że wskazałem kolejną najsłabszą osobę, którą w danym wypadku, na tę chwilę uważałem za najsłabszą. Natomiast nie szukałem jakiejś zemsty na nikim, ani niczego takiego, bo to nie miałoby już sensu.

M: Czyli nawet po eliminacji kierował się Pan dobrem plemienia?

G: Dokładnie. Nadal dobrem plemienia się kierowałem.

M: Czy gdyby Pan kiedyś dostał drugą szansę wzięcia udziału w takim programie, zgodziłby się Pan?

G: Jadę natychmiast! To była taka przygoda i jednak tak inna niż nawet te wszystkie wyprawy na których byłem i tak fajne wspomnienia teraz są. Poznałem jednak naprawdę bardzo fajnych ludzi, którzy też prowadzą takie czynne życie jak ja, wszyscy są wysportowani i ja właśnie za mało widzę w Polakach, właściwie nie wiem czy w Polakach czy we współczesnym świecie, takiego dążenia do czynnego życia. Za dużo jest takiego wygodnictwa, siedzenia na kanapie, stukania w telefon czy oglądania telewizji. Poza tym jestem zwolennikiem uprawiania sportów wszelakich na świeżym powietrzu. Nie znoszę, próbowałem parę razy pójść na siłownie, kompletnie mi to nie pasowało.

M: Bardzo dużo osób było ciekawych, czy zdarzyło się Panu może kiedyś zobaczyć jakiś sezon zagranicznej edycji, czy tej starej polskiej, która była oparta na tym samym formacie.

G: Tak, oglądałem Wyprawę Robinson, ale przyznam się, że dopiero w momencie jak się zgłosiłem do tych eliminacji zacząłem gorączkowo szukać i wtedy oglądałem trochę amerykańskich Survivorów, przy czym głównie zwracałem uwagę na konkursy. Chyba za słabo znam język żeby się emocjonować tymi układami, które się tam tworzyły, może szkoda. Oglądałem też parę francuskich [edycji], ale przyznam, że głównie konkursy, bo też kwestia czasu, a te konkursy jednak znacznie mniej czasu pochłaniają niż śledzenie tych wszystkich układów jakie są między ludźmi, bo to trzeba oglądać całe najlepiej.

M: Z mojej strony to wszystko. Jeszcze raz chciałam podziękować Panu za rozmowę. Mam nadzieję, że to nie koniec Pana przygód i będzie miał Pan bardzo dużo opowieści.

G: Na pewno, staram się co najmniej raz na rok wyjeżdżać gdzieś dalej i na pewno nie na wycieczki takie turystyczne, tylko próbuję samemu z rodziną, z żoną. Już teraz z żoną, już nie zostawiam jej, bo już tyle razy ją zostawiałem, teraz jeździmy razem.

2 thoughts on “Grzegorz Morawski o swoim udziale w „Wyspie Przetrwania””

    1. Jednak popatrz, dzisiaj dla przeciętnego widza atrakcyjność tego programu polega na tym, że masz grupę ludzi na bezludnej Wyspie, którzy głodują, celem jest wyrzucanie sobie nawzajem i wygra osoba, która przetrwa najdłużej, czy to dzięki aspektowi fizycznemu czy umiejętnościom strategicznym. Jest to forma rozrywki, która kiedyś dla ludzi była codziennością, już abstrahując od łagrów czy obozów. Serio, ile ludzi Survival, który kiedyś był absolutną koniecznością, dzisiaj traktuje jako rozrywkę.

      Anegdotka: Mam ciotkę, która od ponad pięciu lat, za każdym razem kiedy odmawiam zjedzenia mięska, wypomina mi czasy wojny, kiedy na ośmioosobową rodzinę mieli tygodniowo średnio 2kg ziemniaków, a jak ojciec przyniósł raz na jakiś czas jakiekolwiek mięso, to wszyscy się cieszyli i w jej słowach „nikt nie wybrzydzał”.

      Czasem warto zwrócić uwagę na to, że w dzisiejszym świecie, szczególnie „my Millenialsi” nie jesteśmy w stanie wyobrazić sobie tego co działo się w ubiegłym wieku, a rozrywką czy sportem dla nas są rzeczy, które kiedyś były smutną codziennością.

      P.S. Wiem, że Twój komentarz miał zupełnie inne intencje, ale mimo wszystko myślę, że refleksja Pana Grzegorza była bardzo trafna.

Dodaj komentarz