Karolina Grychnik o swoim pobycie na Wyspie Przetrwania

W szóstym odcinku Wyspy Przetrwania program opuściła Karolina Grychnik, która już od samego początku udowodniła, że jest silnym zawodnikiem. Tworząc Matakę stworzyła również sojusz wydający się być nietykalnym aż do tego odcinka. Jak to często przy połączeniu plemion bywa, sytuacja odwróciła się do góry nogami i Karolinie przypadł zaszczytny tytuł pierwszego jurora, który szczególnie w międzynarodowych edycjach utożsamiany jest z eliminacją największych zagrożeń.


Źródło: Polsat

Survivor Polska: Jesteś architektem, instruktorem Zumby, a w Twojej wizytówce mogliśmy również zobaczyć, że lubisz przygody. Co sprawiło, że akurat Wyspa Przetrwania była czymś, w czym chciałaś wziąć udział?

Karolina: To, co zmotywowało mnie najbardziej do wysłania zgłoszenia, to wizja wyjazdu na jedną z rajskich wysp Australii i Oceanii. Jako zapalona podróżniczka pomyślałam sobie: „Wow! Tam mnie jeszcze nie było!”. Poza tym ta chęć sprawdzenia się w ekstremalnych warunkach, życia z grupą totalnie nieznanych mi osób, bez tych wszystkich zdobyczy cywilizacji, które mamy na wyciągnięcie ręki. Dopóki tego sami nie przeżyjemy, nie jesteśmy w stanie wielu rzeczy sobie uzmysłowić. Na początku totalną abstrakcją było dla mnie to, że zgłaszam się do telewizyjnego show. Z resztą paradoksalnie od paru lat nie mam i nie oglądam telewizji. Wysłałam zgłoszenie za namową kolegi, na totalnym „chillu”, bez żadnego ciśnienia, że za wszelką cenę muszę zostać wybrana i jak widać takie podejście się opłaciło.

SP: Jak Twoja rodzina zareagowała na pomysł o zgłoszeniu?

K: Kiedy powiedziałam o tym swojej mamie, jej pierwsze słowa brzmiały: „znając ciebie, to na pewno się dostaniesz”. Tak więc rodzina przyzwyczajona do moich wybryków i tego jak niespokojną duszą jestem, jakoś specjalnie zaskoczona nie była. Jednak im bliżej było wyjazdu, tym bardziej zaczynali się martwić.

SP: Czy zdarzyło Ci się wcześniej oglądać tego typu programy, być może zagraniczne edycje?

K: Tutaj muszę się przyznać bez bicia, że wcześniej nie byłam wkręcona w żadną z zagranicznych edycji „Survivor” lub „Koh Lanta”, mimo iż taki typ programów jest najbliższy temu, co oglądałabym, gdybym miała telewizję. Jednakże gdy dowiedziałam się, że przyjdzie mi brać udział w tym przedsięwzięciu, postanowiłam troszkę dokształcić się w temacie. Pooglądałam parę odcinków, lecz nie ukrywam, że skupiałam się na konkurencjach, żeby wiedzieć co czeka mnie pod względem czysto fizycznym. Wręcz pamiętam, że po odpaleniu którejś z amerykańskich edycji już w pierwszym odcinku zobaczyłam gościa, który powylewał wszystkim w nocy wodę z menażek i stwierdził, że „wygraną ma w d****, bo jest milionerem i jest tutaj, żeby siać zamęt”. Pomyślałam sobie: „oooo! grubo!” i zrozumiałam, że ta gra na takich kombinacjach właśnie polega. Obawiałam się trochę, jak może zareagować na to nasze polskie społeczeństwo, bo nie czarujmy się – Wy jako Survivor Polska jesteście wkręceni w ten format i wiecie na czym on polega, ale jesteście jedynie garstką ludzi, a dla większości naszych rodaków takie zachowania to szok! Strategia przez wielu odbierana jest jako fałsz, zakłamanie i kombinatorstwo i to przekonanie, że jeżeli zachowujemy się tak w programie, to w życiu pewnie dokładnie tak samo.

Źródło: Polsat

SP: Już na samym początku dałaś się poznać widzom z mocnej strony – przypłynęłaś po tubę jako pierwsza. Czy płynąc zastanawiałaś się może jaka nagroda na Ciebie czeka? Jakie myśli krążyły wtedy w Twojej głowie?

K: Przyznam szczerze, że wygranie pierwszej konkurencji było dla mnie dość zaskakujące. Przekonana byłam, że mając w grupie dwóch ratowników wodnych, paru „osiłków” i generalnie same wysportowane osoby, mogę nie być faworytką do zwycięstwa. Wiedziałam, że w wodzie czuję się jak ryba, jednak rozwój dalszych wydarzeń był dla mnie miłą niespodzianką. Kiedy płynąc odwracałam się za siebie i widziałam, że zostawiłam rywali w tyle, włączył się w mojej głowie pełen focus i wtedy stwierdziłam, że nie ma opcji, żebym teraz oddała komuś prowadzenie. Przed wyskoczeniem ze statku powiedziano nam, ze na brzegu czekają na nas dwie tuby z wiadomością, ale po jakimś czasie mogą zostać zabrane, więc musimy się spieszyć. A ja tak bardzo chciałam dopaść ten kawałek drewna! Myślałam, że na pewno znajdę tam jakąś nagrodę przeznaczoną tylko dla tej najszybszej dwójki, skoro była to tak naprawdę konkurencja indywidualna. Wróżba, którą zobaczyłam w środku troszkę mnie jednak rozczarowała, bo po cichu liczyłam na immunitet na dzień dobry. Jednak kolejne analizy przepowiedni i głosy innych uczestników zaczęły mi uświadamiać, że może to ja będę miała znaczący wpływ na dalszy przebieg gry i składy plemion. To, co wydarzyło się następnego dnia – zostanie kapitanem plemienia Mataka i całkowity wpływ na to, jak to plemię będzie wyglądało, było najlepszą nagrodą.

SP: Czy przed rozpoczęciem gry miałaś jakąś wizję tego, jak życie w obozie i sama gra będą wyglądały? Co zaskoczyło Cię najbardziej?

K: Jadąc na Wyspę spodziewałam się najgorszego. Wręcz będąc już na Fidżi pomyślałam sobie: „Dziołcha! Co Ty robisz? Przecież Ty tam nie przeżyjesz dnia!”. Jak się później okazało, często sami siebie nie doceniamy i nie wyobrażamy sobie. jak wiele człowiek jest w stanie znieść i do ilu rzeczy jest w stanie się przystosować i to w tempie ekspresowym. Wszystkie kwestie typu: brak jedzenia, dachu nad głową, środków higienicznych były dla mnie lekko przerażające, jednak liczyłam się z tym zgłaszając się do tego programu. Bardziej martwiło mnie jak w takich ekstremalnych warunkach będą zachowywać się ludzie, bo to właśnie oni mogą być dla mnie największym zagrożeniem. Zastanawiałam się, do jakiego stopnia będą zdeterminowani i jak daleko będą w stanie posunąć się w swoim knuciu. Ja w kontaktach międzyludzkich odnajduję się znakomicie, jednak często podchodzę do ludzi bardzo (może aż za bardzo) pozytywnie. Obawiałam się, że właśnie ta wiara w ludzi może mnie zgubić w takim show.

SP: Czy jechałaś tam z jakimś pomysłem na grę?

K: Jadąc na Wyspę postanowiłam nie wierzyć nikomu, przynajmniej na początku. Jak to Daniel ostatnio świetnie powiedział: „mówić prawdę, ale nie za dużo”, wyczuć moich towarzyszy i nastroje panujące w grupie, zobaczyć czy z kimś złapię dobry kontakt i później na takiej bazie ewentualnie próbować budować dalszą grę. Mimo, iż zdawałam sobie sprawę, że ten program polega na knuciu, stawiałam na grę fair, co jak wiemy nie skończyło się dla mnie za szczęśliwie.

Źródło: Polsat

SP: Dostałaś możliwość stworzenia swojego plemienia, które przynajmniej z początku wydawało się mocno zgrane. Czym kierowałaś się przy swoim wyborze?

K: Jak już wcześniej podkreślałam, możliwość skompletowania mojego wymarzonego plemienia była dla mnie jak gwiazdka z nieba. Na początku najbardziej obawiałam się, że trafię do grupy, z którą nie załapię wspólnego klimatu, a tu nagle mogę sama o tym decydować! Nie mieliśmy zbyt wiele czasu na poznanie się, jednak czasem jest tak, że zamienisz z kimś parę słów i już wiesz, że nadajecie na tych samych falach. No i tą sympatią i wzajemnymi relacjami kierowałam się przede wszystkim, ale oczywiście miałam też z tyłu głowy, że konkurencje na początku będą zespołowe, więc mocne fizycznie jednostki również powinny się w tej grupie znaleźć. Miałam już naszkicowany zarys mojej idealnej Mataki i z każdym wyborem Grzegorza dziwiłam się, że zostawia dla mnie osoby, które właśnie chcę u siebie widzieć. Kiedy Grzesiek miał już wszystkich facetów u siebie, a ja wiedziałam, że co by się nie działo, to Maczo i Farmer i tak trafią do mnie, postanowiłam zostawić ich „na potem” i wybierać z całej gamy dziewczyn. Bardzo chciałam pozyskać do siebie Bartka. Wyglądał mi na mega sprawnego fizycznie i do tego fajny, sympatyczny z niego facet. Jednak tutaj Grzegorz mnie wyprzedził.

SP: Czy z perspektywy czasu podjęłabyś jakąś inną decyzję?

K: Z perspektywy czasu nie zmieniłabym nic w mojej rdzennej Matace. Jak się okazało, mam jednak nosa do ludzi i ta nasza wzajemna sympatia, zgranie i zrozumienie, a nie tylko siła fizyczna, były naszym kluczem do sukcesu.

SP: Pierwszą ofiarą Mataki była Ania, która sugerowała powstanie sojuszu czwórki. Dlaczego padło akurat na nią? Czy już wcześniej o tym rozmawialiście i zwyczajnie widzom tego nie pokazano?

K: Z ta eliminacją Ani było tak, że Mataka jako jedna wielka i kochająca się rodzina skupiona była przede wszystkim na wygrywaniu immunitetów. Oczywiście mieliśmy świadomość, że wiecznie nie będziemy się unosić na tej fali zwycięstw i do rady plemienia prędzej czy później dojdzie. Ja praktycznie od samego początku załapałam rewelacyjny kontakt z Kaśką, Danielem i Pawłem Trenerem i ten nasz dalszy sojusz powstał naprawdę mega naturalnie bazując na tej relacji, która nas łączyła. Kiedy doszliśmy do wniosku, że możemy na tym budować naszą dalszą grę, stwierdziliśmy, że dobrze by było wyznaczyć jakiś kierunek i ewentualnie głosować na jedną osobę. Jednak nie chcieliśmy włączać takiego trybu hardcorowego knucia. Stąd też tych rozmów nie było zbyt wiele i może faktycznie nie było jak tego sensownie zmontować. Koniec końców wszyscy czuliśmy, że Ania jest dla nas największym realnym zagrożeniem. Przecież od lat jest fanką tego formatu i z każdą przychodzącą wiadomością w butelce ona już wiedziała, co te wszystkie wróżby oznaczają jeszcze przed skończeniem recytacji przez czytającego.  Podejrzewam, że uzasadnienia głosu „bo mamy wielu świetnych pływaków” były bardziej spowodowane tym, że głos uzasadnić jakoś trzeba, a nie chcieliśmy tak od razu wyjść na kombinatorów. Obawialiśmy się jednak, że jakby doszło do połączenia plemion, to Ania jest w stanie najwięcej namieszać, a to może znacznie zagrozić naszej pozycji w dalszej grze.

Źródło: Polsat

SP: Po przemieszaniu do Waszej czwórki dołączyli Piotr i Ania. Jak wyglądał Twój kontakt z nimi?

K: Przemieszanie plemion nie było dla mnie miłą wiadomością i chyba nawet ciężko było mi to ukryć. Cieszyłam się, że ostatecznie pozostałam dalej z moimi sojusznikami-przyjaciółmi, jednak nie do końca odpowiadało mi, że w miejsce trzech sprawnych fizycznie współplemieńców, z którymi też bardzo dobrze się dogadywaliśmy i współpracowaliśmy, dostajemy dwie osoby i to o wiele mniej sprawne fizycznie. Mówiłam też otwarcie, że tak naprawdę nie znam Ani i Piotra, bo całe 2 tygodnie spędzili w obozie Yakavi. Jednak wiemy, że ten program jest nieprzewidywalny i trzeba się szybko przystosowywać do zmieniających się warunków. Tym bardziej kiedy zobaczyłam naszych „byłych żółtych”, którzy błyskawicznie zmienili barwy na czerwone, postanowiłam pozbyć się wszelkich sentymentów. Fakt jest taki, ze Ania i Piotrek przybywając do naszego obozu byli bardzo zdemotywowani i wręcz pozbawieni ducha walki. Nie podobało mi się, jak pokazano rozmowę naszej 4 na plaży i siedzącą osobno Anię i Piotrka, podczas gdy my rozmawialiśmy o tym, kogo najpierw odstrzelimy. Była to jedna jedyna sytuacja spośród trzech dni, kiedy to cały czas staraliśmy się ich zmotywować, rozbudzić w nich na nowo ducha walki i sprawić, żeby poczuli, że to jest właśnie ich nowy dom na Wyspie. Wielka szkoda, że tego właśnie widzom nie pokazano, a miałoby to sens w kontekście kolejnych zapewnień Piotra, że to u nas odżył i jest nam za to tak wdzięczny, że postanawia trzymać się z Mataką, jeżeli dojdzie do połączenia.

SP: Widzowie mogli odnieść wrażenie, że Twoja eliminacja była powiązana głównie z relacją z Piotrem. Jak z perspektywy czasu oceniasz jego decyzję: dlaczego to akurat na Ciebie padło i czy nadal masz do niego żal? A może jednak mogła być to dla niego dobra decyzja?

K: Może faktycznie miał ze mną najsłabsze relacje z całej naszej czwórki, jednak mimo wszystko zaskoczył mnie mówiąc, że jestem jedyną osobą, z którą nie może się dogadać. Przecież tak heroicznie oddał mi telefon do rodziny. Po pierwszej indywidualnej konkurencji, po której było mi tak słabo, że prawie zemdlałam, on stał nade mną i pytał się, czy potrzebuję pomocy. Takie zachowania świadczyły, że chyba nie jest tak źle z naszymi relacjami, więc nawet przez myśl mi nie przeszło, że będzie chciał wyłamać się z naszego sojuszu i będzie architektem tego całego planu głosowania na mnie! Rozumiem, że był rozbity między swoim dawnym i obecnym plemieniem, ale skoro pod naciskami obu grup nie wiedział, na co ma się zdecydować, mógł przecież oddać głos neutralny. A skoro już po ustaleniach z dawnym Yakavi zdecydował się na głosowanie z nimi, mógł nam to najzwyczajniej w świecie oznajmić, a my uszanowalibyśmy jego decyzję. Mnie najbardziej rozzłościł sposób, w jaki to rozegrał, bo łudziłam się, że pozostanie wobec nas fair. Wiem, że takie są zasady tej gry, jednak dla mnie to był cios. I już nie dlatego, że odpadłam, bo liczyłam się z faktem, że może to nastąpić praktycznie w każdej chwili, ale dlatego, że nie dotrzymał danego nam słowa. Czy wyszedł na tym dobrze? Sami widzieliśmy. Pożegnał się z programem już w kolejnym odcinku. Mówienie, że był u nas „piątym kołem u wozu” nie do końca jest zrozumiałe, bo my traktowaliśmy go jak jednego z nas i chcieliśmy z nim dojść do półfinałowej 5-tki. Jednak Piotr zdecydował, jak zdecydował. Wybrał to, co było w jego opinii lepsze. Zaufał Klotzkowi, jednak chwilę później chyba oczy mu się otworzyły i zrozumiał, że to właśnie w sojuszu Klotzka był tylko kartą przetargową i ten błyskawicznie pogodził się z jego zbliżającym się odejściem. Bardzo nie podobało mi się zachowanie Piotrka w programie, jednak to jest tylko gra, telewizyjne show, a nie prawdziwe życie, wiec emocje już dawno opadły, a ewentualny żal poszedł w niepamięć. Całe szczęście po powrocie z Wyspy wszyscy nadal mamy ze sobą kontakt, lubimy się i spotykamy. Tego, co tam razem przeżyliśmy, nikt nam nie zabierze.

SP: Gdyby jednak padło na kogoś innego, to czy sądzisz, że miałabyś szansę przetrwać do samego końca?

K: Taki właśnie był plan – dojść 5-tką do półfinału. Później wiadomo, że musielibyśmy zacząć eliminować się wzajemnie, lub też o dalszym przebiegu gry zaczynałyby decydować wyniki konkurencji indywidualnych. Mieliśmy tego pełną świadomość.

Źródło: Polsat

SP: Czy na dalszym etapie zmieniłabyś swoją dotychczasową taktykę?

K: Raczej nie. Moja strategia dawała mi taki komfort, że za każdym razem postępowałam zgodnie z moimi przekonaniami i zasadą fair play. Jeżeli dałam komuś słowo, to go dotrzymywałam. Względem moich przyjaciół wykazywałam się zawsze największą lojalnością. Może to trochę naiwne w tej grze, ale ja nie mam sobie nic do zarzucenia, a i tak takie postępowanie zaprowadziło mnie daleko – w końcu zostałam pierwszym jurorem na „Wyspie Przetrwania”.

SP: Jak z perspektywy czasu oceniasz swoją grę i przeżycia z Wyspy?

K: Miałam świadomość, że ten program opiera się przede wszystkim na rozgrywkach psychologicznych, a nie na sile mięśni, jak wielu sądziło. W konkurencjach zespołowych starałam się dawać siebie na maxa. Jako kapitan pierwotnego plemienia Mataka również starałam się stanąć na wysokości zadania i być liderem takim, jakiego sama chciałabym mieć, czyli wyluzowanym i nie wydającym swojej grupie rozkazów i dyspozycji. Dobrałam ich tak świetnie, że dogadywaliśmy się wyśmienicie. Poza tym wszyscy oni są dorosłymi i inteligentnymi ludźmi i wiedzą co mają robić bez reżimu i bata nad plecami. Jeżeli chodzi o grę strategiczną, to tak jak powiedziałam – kierowałam się przede wszystkim wartościami, które wyznaję w życiu. Do końca stawiałam na lojalność i grę fair. Wiadomo, że należy odgraniczyć prawdziwe życie od programu telewizyjnego, ale ja przynajmniej nie mam sobie w tym momencie nic do zarzucenia.

SP: Co najlepiej wspominasz z pobytu, a czego nigdy więcej w życiu nie chciałabyś doświadczyć?

K: Tych wspomnień jest mnóstwo – zarówno tych pięknych, jak i tych trochę mniej przyjemnych. Ciężko jest więc wybrać coś konkretnego. Na pewno wszystkie te doświadczenia coś do mojego życia wniosły i czegoś mnie nauczyły. Najbardziej wdzięczna jestem za możliwość przebywania w takim dzikim i fantastycznym miejscu, jakim jest Fidżi, a także za możliwość wyniesienia z programu fantastycznych znajomości i przyjaźni.

Źródło: Polsat

SP: Gdybyś jeszcze kiedyś mogła wziąć udział w tego typu programie, zrobiłabyś to?

K: Pewnie! Bez zawahania! To niewątpliwie była dla mnie przygoda życia. Wiele zmieniła w głowie, na wiele rzeczy otworzyła oczy i pozostawiła z niesamowitymi doświadczeniami, wspomnieniami i znajomościami. Ja po tym 1,5 miesiąca na Fidżi, mimo iż programu nie wygrałam, to i tak czuję się wygrana!

SP: Czym kierowałaś się oddając swój czarny głos?

K: Idąc na Radę Plemienia, podczas której zostałam wyeliminowana, oczywiście mieliśmy przewidziany scenariusz, że mimo wcześniejszych ustaleń ktoś z nas i tak może odpaść. Ustaliliśmy więc, na kogo zostanie oddany ewentualny czarny głos i miał to być ponownie Maczo. Jednakże ta zdrada Piotra tak nas wszystkich ugodziła, że chyba nikt z pozostałej trójki nie miał wątpliwości odnośnie tego, na kogo mój czarny głos zostanie oddany. Było to dosyć ryzykowne posunięcie, ale gdy odchodząc patrzyłam na twarze moich sojuszników, wiedziałam, że oni wiedzą, co mają robić. Piotr zachował się niefajnie względem nas, więc postanowiłam wprowadzić w życie starą zasadę „oko za oko”. Przecież to jest tylko gra, a takie posunięcia na pewno dodają jej smaczku. Jakby nie było, był to też pierwszy czarny głos, który namieszał i faktycznie miał wpływ na dalsze losy uczestników. Obserwując, co działo się na Wyspie po moim odejściu, uśmiechałam się tylko pod nosem z pewną satysfakcją. Jak już odchodzić to z impetem! BANG!

2 thoughts on “Karolina Grychnik o swoim pobycie na Wyspie Przetrwania”

  1. Jak Bytomska Córa z dreda piźnie, to żadna łajza się nie prześliźnie. Również pozdrawiam koleżankę Czesława. Szkoda, że jednak trochę nie pofaniłaś w te surwajwory przed wyjazdem, no ale wierzę, że za ewentualnym drugim występem, spuściłabyś tam wszystkim niezgorsze manto.

  2. Chyba najdłuższy wywiad. Bardzo dobrze się go czyta. Dalej wyłania się obraz uśmiechniętej i optymistycznej Karoliny, która mieliśmy okazję poznać w programie. W sumie jest ona kolejną osobą, która mówi, że przejrzała przed grą zagraniczne edycje, ale zwróciła uwagę zwłaszcza na konkurencję. Szkoda. Chociaż ona miała akurat świadomość, że kombinowanie jest tam normalne. Spodobało mi się nawiązanie do montażu – co jest pokazane a co nie, bo faktycznie, niektórych scen brakowało, a wywiad nieco wyjaśnił sytuację.

Dodaj komentarz