A ja się po prostu śmieję
Gdybym zobaczył podobnego potworka dwa lata temu, pewnie wyprodukowałbym tak jak co niektórzy trzy strony żółci, sraki i żałobnych wersetów o tym, że Survivor się skończył, wiara w reality się skończyła i w ogóle wszyscy zginiemy.
Teraz, gdy przynajmniej od S35 mam świadomość, że najnowsze amerykańskie survy są ustawione, mogłem radośnie położyć sobie lapka na bebechu, chrupać niezdrowe rzeczy i wyć gromkim śmiechem z tego co widzę, przy okazji obstawiając jak daleko jeszcze posunie się Probst w zapinaniu w dupsko wszystkich odwiecznych zasad swojej marki. Całe szczęście, że Rudy Boesch już prawie nie kontaktuje, a Sue Hawk średnio kontaktowała już w S8, bo gotowi dostać jakiegoś hercklekotu na widok tego, jak legenda sięga bruku.
Szczerze mówiąc, kiedy już człowiek uświadomił sobie, że to kabaret, w jakiś chory sposób oglądało się to dużo lepiej, niż kilka ostatnich edycyj, tak więc zdecydowanie polecam takie nastawienie – i bez nerwów i bez spiny i bez wszystkiego. Kiedy
Devens wyciągał z drzewa piątego ajdola zarżęliśmy niegorzej niż przy Neonówce
Do meritum. Weteranom poszło mniej więcej tak, jak można się było spodziewać.
Aubry podobnie jak
JT zalicza równie pochyłą z sezonu na sezon – kiedyś było wow, za drugim razem „ow” zmieniło się na „tf”, a za trzecim człowiek już tylko się dziwi, jak to się stało, że ich matka ojcu z dzyndzla nie zlizała. Najbardziej mnie rozbraja jak ta lacha swoimi kolejnymi stylówami na siłę stara się pokazać, że nie jest miałka. W pierwszym wcieleniu była taka zwykła, w drugim nieco rockowo-alternatywno-buńczuczna, a teraz poowijała się jakimiś kocami, chcąc pewnie wyglądać na mistyczną, ale przy swoim błędnym wzroku i socjalnym opóźnieniu wyszła z tego taka trochę profesor Trelawney, która za dużo patrzyła w swoją kryształową kulę, czy inne jajco, a za mało przez okno i siadło jej na dyńkę. Kuli z kolej nie trzeba było, żeby dokładnie przewidzieć losy
Joe’go i to już rok temu, w momencie, gdy Redmond czy jakiś inny spoilerowicz wkleił jego roześmianą japę na listę potencjalnego castu. Czy rzeczywiście lokalni murzyni odpicowali całe to EOE specjalnie i wyłącznie pod niego, tego nie wiem, teoria dla mnie trochę za bardzo naciągana, bo za dużo łebków mogło mu mimo wszystko przeszkodzić (i przeszkodziło), w każdym bądź razie mam nadzieję, że mamy go z głowy na amen, bo już naprawdę nic więcej się z jego historii nie wyciśnie. Zgol te kudły, oddaj na peruki do centrum onkologicznego dla cocker spanieli i daj nam spokój.
David był trochę bardziej zjadliwy niż w Milenialsach, gdzie według edytorów nie wystąpił nikt poza nim i detektyw Rutkowski do tej pory zastanawia się, kto właściwie czmychnął tam z milionem dolców. Momentami oscylowałem nawet wokół lubienia go, aczkolwiek beka, że cały czas miał zapalenie napleta do eliminacji Łent Łotra, a ta na końcu i tak go zoutlastowała.
No właśnie,
Łent Łotr. Fanowskie serducho się raduje, bo pokazała się najlepiej z całej tej czwórki straceńców. Wydawałoby się, że przez wzgląd na jej resume ci wszyscy superfani przeorają jej anus jeszcze zanim zeskoczą ze statku, a tymczasem przez cały pre-merge była panią sytuacji nawet pomimo tego, że trafiła na wyjątkowych przegrywów i praktycznie nie wychodzili z tej trajbalowej salki. Cios przyszedł dopiero później i to od jej własnego, cierpliwie wyhodowanego pantoflarza Wojnopsiura, ale miejsce i tak ma całkiem przyzwoite jak na Łent Łotra grającego po raz trzeci. Tym razem wyszło z niej trochę villainowskie zielę, zwłaszcza w opozycji do tego Niebieskiego Lewaczątka na próżno walczącego o dobro kurczaków i hajs Sii, czym straciła trochę fanbazy, no ale mi oglądało się to wcielenie tym milej.
Jeśli chodzi o beniaminków grających na uczciwych zasadach, to najlepiej narozrabiał pan
Nowożeniec i moim zdaniem to on powinien wrócić z Samoi/Nicaragui/Fiji/czygdzieonitamsąjużsięgubię bogatszy o garść mamony na podróż poślubną. Porządny socjal, chyba najmniej rzeczy go tam zaskoczyło, najwięcej razy głosował poprawnie, no i w odpowiednim momencie sprzedał kosę swojemu koleżce, który to motyw został zdecydowanie za słabo rozwinięty.
Victoria w sumie analogicznie, tylko dostała wcześniej w czambuł,
rzekomo przez blef Chrisa (o tym później). Problem w tym, że oboje z Nowożeńcem byli do tego stopnia drewniani, że mimowolnie spodziewałem się, że z uszu za chwilę zaczną im wyłazić korniki, nie zamierzam więc przelewać za nich krwi na survoforach. Jestem bliski pewności, że Victoria hodowała nawet pod tą swoją krasnalowatą czapą wiewiórki, w pewnym momencie napchała ich tam za dużo, podusiły się i potem zwisały jej z przyłbicy jako takie rude truchła.
TypowaStarszaPaniRunnerUp była dymana trochę częściej, sojusznicy pomijali ją w machlojkach z niewiadomych powodów, no i kilka razy zrobiła z siebie emocjonalną srakę, takie rzeczy mają niestety spory wpływ na finalnym głosowaniu. Może i nie zasłużyła na to jajco, które dostała, ale do Nowożeńca sporo jej jednak brakowało.
Przez dłuższy czas kibicowałem milutkiej pupuni
Lauren, która wbrew oczekiwaniom ładnie się otrząsnęła z piachu po eliminacji swojej idolki i rzuciła się do tej całej rozjebundy z nową dawką wigoru, niestety jednak to, co odkopytkowała z tym oddaniem ajdola, no to ja po prostu nie. Czy ona dostała czymś w głowę? Dopadł ją kolejny udar, tak jak wcześniej w IC-ku? Ktoś jej groził? Chyba wracamy tu do tego, o czym pisałem w trzecim akapicie, bo w rzeczywistym świecie chyba nawet dziecko Woo i Christiny z One World, które dodatkowo upadłoby im główką na podłogę, nie oddałby ajdola na etapie F6 jednej z dwóch osób, przy których każdy inny mógłby w finale co najwyżej sypać zwycięzcy confetti.
Moją uwagę zwrócił
Ron, który w pewnym momencie zapowiadał się na czarny charakter, tak bardzo potrzebny wśród tych wszystkich papierzaków, ale niestety jak już raz dostali z Erikiem w pizdę, skulił się i zdziadział już do końca swojej bytności w programie. Poza tym, jako że nie czytałem przed tym sezonem zbyt dokładnie bio naszych śmiałków, to w momencie, gdy w odcinku z loved onesami na hasło lets si hu meryd ju zamiast jakiejś sympatycznej babcinki, z krzaków wyskoczył do niego dwumetrowy murzyn, stwierdziłem, że to dla mnie chyba jednak za gruba wiksa
Tak zwana „queen”
Aurora była w swojej queenowatości łudząco podobna do tak zwanej „queen”
Alison z poprzedniego turnusu – socjalna miernota, której nikt za bardzo nie chce wtedy, gdy koniecznie chcieć nie musi, przez co co Radę staje się tak zwanym celem wstępnym, na który wszyscy kolektywnie zgadzają się zanim jeszcze nie rozlezą się grupkami po krzakach, żeby planować polowanie na grubsze ryby. Słowem – jeśli grasz w tym sezonie i jedyne, co słyszysz przed Radą to „Oh, it’s Aurora tonight”, to lepiej zacznij działać i to baaardzo szybko działać
Kogo nam tam jeszcze w tym sezonie przywiało?
Eric wychylił się w niewłaściwym momencie.
Wojnopsiur w jeszcze bardziej niewłaściwym momencie porzucił rolę pantofla i pozbawił się swej tarczy utkanej z białego włosia.
Julia w turbo-super-duper niewłaściwym momencie postanowiła zerwać sobie z japy plaster, który nakleili jej edytorzy i chlapnęła na Radzie o kilka słów za dużo.
Teraz słówko o tych grających na kodach. Widzę, że w kwestii
Devensa i Chrisa powstały w survonecie dwie konkurencyjne teorie. Ja po namyślę przychylam się do tej ciemniejszej – otóż moim zdaniem Chris wcale nie wszedł naszemu gospodarzowi w paradę. Parada była zaplanowana w najdrobniejszych szczegółach, łącznie z dokładną trasą, transparentami i kordonem Leśnych Skrzatów czuwających by wszystko odbyło się tak, jak powinno. Co za tym przemawia? Ano, moi mili, dwie rzeczy. Po pierwsze, podrzucenie ajdola Chrisowi tuż po powrocie. Po drugie, zbałamucenie Lauren bez względu na to, kto dokładnie i za ile moniaczy to zrobił, bo ta decyzja była tak durna, że nie miała prawa się wydarzyć i byle blef o miłości zdechlaków do Victorii nie jest tu dla mnie przekonujący. Victoria Victorią, ale Lauren musiałaby też wiedzieć, że wszyscy prawdopodobnie skumali się na tym Wyginienisku i panowie są zagrożeniami jeszcze większymi. Tak więc gdyby Probst nie chciał wygranej Chrisa, nie ubezpieczałby go na obie Rady, tym bardziej, że wiedział co dzieje się na Wyginienisku i zdawał sobie sprawę z tego jakiegoś paktu Starej Przegrywki, o którym pisze Ciriefan.
Legenda ajdolożernego Devensa była więc pompowana specjalnie po to, żeby stejtsowy plebs spierdział się na widok tego, że na koniec nadeszła jeszcze większa legenda. Ach, jakie te surwajwory emocjonujące, jakie nieprzewidywalne, prawda Kate? A teraz pozmywaj te kufle po piwie i zagoń dzieciaki do spania, bo rano wstajemy.
Co w temacie obu delikwentów? Postaci
Chrisa nie polubiłem, jakieś to takie miałkie i zającowate. Cała jego zasługa w tym, ze nie zjebał niczego przez dwie rundy mając do dyspozycji dwa ajdole, no morrrrdo ty moja, gratulacje, mogę autograf?
Postać
Devensa z kolei polubiłem, ale strateg to z niego był jak z koziego ogona tamburyno – od spodu pukają w tym sezonie ewentualnie tylko Keith, Piszczałka i Aurora. Poza tym Probst swoim editowym głupeczkowaniem potrafi sprawić, że człowiek znienawidziłby w tym programie nawet własną matkę i miał nadzieję, że koledzy hukną jej tam w końcu przez łeb jakimś blindsidem.
Największa bekę miałem na Radzie F4: To było takie spaczone devensochrisyzmem, że Nowożeniec i Typowa oglądając ten pojedynek wyglądali tam jak dwójka nastolatków siedząca przy stole z dwoma wujkami kłócącymi się o politykę. Dam głowę, że Probst już teraz nie pamięta ich imion, tego, że w ogóle byli w finale i w ogóle czo to za japy, panie Edziu, kto ich wpuścił na Reunion bez zaproszenia?
O
Wyginienisku się nie wypowiem, bo w ramach profilaktyki onkologicznej przewijałem ten cały sekciarsko-motywacyjno-iluminacki rzyg, bawiłem się tylko oglądając jak bardzo ten twist rozpierdala całą znaną nam survorzeczywistość, a Probst jeszcze się z tego głupio cieszy.
W ramach efektu zoo czekam na kolejny sezon, postaram się tradycyjnie już nie odpaść w nim komentarzowo w pre-mergu
A teraz niech zabrzmi Australia.