Tango nadrabiango, podejście sto piąte, wreszcie zakończone sukcesem. Ogólnie wziąłbym Probsta za rogi już wcześniej, ale beka ze mnie, bo jakieś dwa miesiące temu oko pozezowało mi na twojejtubie na jakiś filmik, w którym luby nasz gospodarz w reunionowej otoczce odsłaniał papiórek z fikuśno-zawadiacko-aleśmiesznym napisem „Thai Sun”, pomyślałem masz dziadzie placek, zjebałeś, znasz już zwycięzcę, idź się zabij i przepisz swojego zardzewiałego merca z 2003 roku na jakąś fundację opiekującą się debilami. Dopiero kiedy stwierdziłem, że trzeba to mimo wszystko zobaczyć, okazało się, że jestem laczkiem, to pewnie był filmik z Survivor Krwiowoda Jeden, przez dwa miesiące żyłem, spałem, jadłem i wydalałem w złym przeświadczeniu co do tegorocznej Sandry i tak naprawdę czekało mnie tu jeszcze trochę zabawy.
No i cóż? Ja mimo wszystko pozostanę jakoś tam uhahany, bo na przekór wiejącym temu sezonowi w oczy różnorakim wiatrom, pyłom, piachom i gównom z wentylatora (vide: EOE, sekciarstwo, pewne amerykańsko-polewaczone akcenty na Radach i różne takie śmiesznostki) ciacho wyszło nam w miarę godne – osobowości barwne, akcja wartka, edit jak dla mnie wcale nie aż taki oczywisty (przy końcówce i tych wszystkich feministycznych bajbrach na Radzie stawiałem, że wygra jednak Sarah) no i naprawdę zacny triumfator w postaci jednego z moich favoritos.
Ale od początku. Ostatnio przerwaliśmy naszą rycerską balladę na etapie wczesnomergowej eliminacji dwóch płotek, ale na szczęście tuż po tym skończyły się pierdolety, grupa się podzieliła i wzięli się za łby już na poważniej. Niestety już na wejściu, podczas tysonotrumiennej Rady, moja favorita
Kim przykisiła taką niemądrością, że aż w kolanie pękła mi łechtaczka – nożesz dlaczegóż? Skąd ci córciu wyszedł ten ajdol dla Denise? Próbowałem sobie na początku wmówić, że moooże myślała, że Michele przeciągnie takiego Nicka i będzie dodatkowy żołnierzyk do wsparcia, no ale analiza wpisów na mediach społecznościowych jejmości pokazała mi, że myśleć to ona myślała bardzo niewiele. Potem już do końca lawirowała sobie próbując wcisnąć dupsko gdzieś poza radar, ale kupiła tym sobie tylko jedną Radę, bo akurat Wariatony dostał wtedy szmergla, żeby pozbyć się
Sophie, która grała sobie jak to Sophie – rozsądnie, w pewnym cieniu, ale nic nie poradzę na to, że kobiecina mnie po prostu nudzi, więc jakoś było mi to tito.
Do
Kim jeszcze wracając, występ na pewno poniżej oczekiwań. Ot taki flołterek idący z prądem, a jak już chciała zabrać się na sianokosy, to częściej trafiała tym sierpem we własne dupsko aniżeli rzeczywiście coś zdziałała. Szanuję ją jednak za podjęcie rękawicy, bo równie dobrze mogła sobie zostać tą wspaniałą, niepokonaną Kim z idealnym pojedynczym występem w Jednoświatku i duża część survofanbazy dalej miałaby ją za kogoś, kto na pewno rozpierdoliłby wszystkich jednym machnięciem tego swojego helenowego warkoczyka, gdyby tyyyylko chciał, tylko że, nosz kurka, akurat jej się nie chce
Szanuję też za objawienie, którego doznała na ostatniej prostej, bo jakby nie było, to ona jako pierwsza (i aż do powrotu Natalie jedyna!) wśród tych wszystkich gejzerów intelektu wpadła na pomysł, że hmm, skoro Tony z Sarą ziomeczkują się na prywacie już od ładnych kilku lat i jak dotąd wszystkie ruchy wykonują razem, to moooże, ale tylko moooże, wypadałoby niewinnie pobawić się myślą o tym, żeby zastanowić się nad tym, żeby podjąć niezobowiązującą dyskusję o tym, czy ewentuaaaalnie nie jest to zbyt duże zagrożenie na etapie zaawansowanego śródmerdża
Luźna refleksja, że wracając myślami do czasów szkolnych, Kim to taki trochę typ ładnej, zgrabnej i cool szóstoklasistki, wokół której kręci się wianuszek czwartoklasistek chcących się z nią przyjaźnić, żeby być w przyszłości tak fajne i trendy jak ona, ale gdyby ta sama szóstoklasistka chciała mądrzyć się wśród grupy dorosłych, to już nie poszłoby tak lekko. Dlatego dużo łatwiej było jej sobie poradzić w sezonie z takimi właśnie młodymi i głupimi kaczuszkami, aniżeli wśród różnych ludzi w różnym wieku i trochę bardziej zróżnicowanej liczbie fosforanów w czaszce, niż Kat, Alicia, czy Chelsea numer jeden.
No ale jedźmy dalej, bo już pierdolę o rosole. Tak więc moim zdaniem główne zagrożeniowe potwory, które wszyscy powinni czym prędzej rozbebeszyć mieczami, były w tym sezonie dwa. Pierwszy, dwugłowy, to sojusz towarzyszy milicjantów i ja naprawdę już na zawsze pozostanę z wgniecieniami w twarzoczaszce po tych licznych fejspalmach, że nikt tego nie dopilnował. Drugi potwór, to
Jeremy, za którego i tak wzięli się o wiele później, niż powinni. Rzygałem już tym, jak bardzo wszyscy go tam hołubią i za wszelką cenę chcą zostawić, mimo, że po Kambodży i zwycięstwie dziesięć do jajca powinni wiedzieć, czym to grozi. Jak typa nie trawię, tak trzeba mu oddać, że on w jakiś dziwny sposób hipnotyzuje – w Kambodży wydawałoby się niegłupi Tencer & Sasha z uśmiechem poszli z nim na rzeź w finale i tutaj zaczynało się już powoli dziać to samo. Zakochana Natalie z uporem maniaka podrzucała mu te różne adwentydż, dysadwentydż dla jego przeciwników (vide: ta dla Tony’ego – na bank to było po to, żeby wzmocnić szanse swojego obiektu westchnień) i różne inne śmierdzidła. Denise ocaliła go ajdolem. Michele chciała dać mu tego monetoflipa i to na dobrą sprawę aż dwa razy, bo zastanawiała się do ostatniej chwili. I jak dla mnie najpiękniejszą sceną tego sezonu była mina tego roszczeniowego paparucha, kiedy wybałuszał na nią oczy jak już stała przy tym stołku, a tu nagle okazało się, że fakju, nimo, naucz się wreszcie, że nie wszyscy będą się zawsze dla ciebie podkładać. Trochę jak madka, która właśnie przesylabizowała sobie na onecie, że rząd rozważa 500+ tylko dla pracujących
Tak więc jednego potwora w końcu usiekli, ale drugiego już się nie udało i w związku z tym jak dla mnie większość ludków od F7 wzwyż to takie trochę strategiczne dopotroki
Wszyscy na dobrą sprawę potwierdzili to, co o nich wcześniej myślałem. Najpierw kosiarz przyszedł po Pana
Nickt z Survivor Hubicki & Angelina show, którego jak tak się posłucha, to może i nawet sympatyczny, ale nic na to nie poradzę, że bez przerwy o nim zapominam (w pierwszej chwili zapomniałem nawet pisząc te wypociny). Gra równie nijaka – jedynym jego ruchem przez całą grę było, to, że z dupy odwrócił się od Yula. Potem niby próbował działać na dwa fronty, ale Wariatony ładnie go wyjaśnił. Flołtować też trza umić, dziękuję, dobranoc, pocałujcie misia w dupę.
Denise podobnie – wyczochrała sobie Sandrę za tę ramboczuprynę dla samego popisu, no dobrze, ja gratuluję, ja winszuję, ja się kłaniam, ale co potem? Ano nico - bezmyślne pchanie się do ostatnich rozdań z towarzyszami milicjantami, a potem nagle ała, bo jak wróg zasłonił się ajdolami, to jako pierwsza dostała po rajtach od swoich mundurowych koleżków. To właśnie w niej widziałem największą nadzieję na przewrót przeciwko nim, ale summa summarum potwierdziło się, że graczem jest kiepskim i że mam rację od ośmiu lat chrystianizując survonaród na temat tego, że w filipińskim buszu Lisa była od niej lepsza.
U
Bena potwierdziło się z kolei to, że jest jednym, wielkim, dżefowym podstawieńcem. Najpierw w nienaturalny sposób wygrał, a teraz w nienaturalny sposób odszedł. Jeszcze na upartego mógłbym zrozumieć, że dotarło do niego to, że pojawienie się na finałowej Radzie nie ma dla niego sensu w jakimkolwiek ustawieniu F3 i dlatego wzorem Starej Kim z trzeciego sezonu postanowił wybrać sobie zwycięzcę dając Sarze możliwość tego ruchu do resume, no ale litości, przecież ten kapiszon nawet nie miał pewności, czy ona w ogóle będzie w finale
Mam nadzieję, że hajs za kolejną dobrze odegraną rólkę wystarczy mu na te wszystkie nawozy do gleby i paszę dla kogutów. Lubię go, ale niech nie wraca nigdy więcej i wykorzysta swój aktorski talent w jakiejś polityce gminnej albo w lokalnej wersji Rancza
Z bólem dupy przyznaję, że
Sarah jest dla mnie na ten moment najlepszą kobiecą zawodniczką w surwoświatku – zwłaszcza, że w tym sezonie pojawiły się i zostały dość dupobitnie ograne wszystkie pozostałe, które do tej pory miałem w czołówce (dodać Kim, Parvati, Natalie i – uwaga, niepopularna opinia – Amber). Nie mam pojęcia, co im tam wszystkim zaszumiało w grzywce, że nikt poza Robem w premerge nie pomyślał o tym, żeby ją ustrzelić po tak monumentalnej grze, jaką prowadziła w S34. Już nawet od biedy rozumiem, że mogli zlekceważyć Tony’ego, bo po S34 zostawił po sobie wrażenie szajbusa, ale ona? Ładnie to zresztą wykorzystała i poza jednym blindsidem na Sophie przez cały czas dyktowała warunki do spółki ze swoim amigo – w stosunku myślę pół na pół. Beka tylko z tego jak bardzo była pewna, że Natalie, którą znała jeden dzień na pewno, ale że na sto procent powiedziałaby jej gdyby miała ajdola – parsknąłem przy tym tak, że się przez kilka minut musiałem wyskrobywać gluty spomiędzy Q a W na klawce
Ostatecznie jednak gra porządna - przerypała przez EOE i czity Natalie, tyle. Ale nie żebym z tego tytułu płakał, bo słuchanie jej gdakania w dalszym ciągu sprawia, że poważnie rozważam wykastrowanie się zębami, tak więc no w porządku, jesteś wielka, postawimy ci pomnik na kolejnym Island of the Idols, ale idź już sobie
O finalistach słówko.
Natalie mam poza klasyfikacją, bo nie akceptuję EOE, zwłaszcza z dodatkiem kolejnych czitów, którymi zasłaniała się po powrocie. W tym całym fiksum pierdum wyszłoby, że sezon o mały włos wygrałaby osoba, która… nie przetrwała bez ochronek ani jednej Rady
– no nie, zdecydowanie nie - jak mawiał doładowany chorobą filipińską Olo Kwaśniewski, apeluję do państwa rozsądków!
Serducho mi się kraje, że między innymi Tyson, Parwatka i oldskulowy Ethan chcieli swoimi głosami aż tak bardzo skarykaturzyć tę naszą upragnioną łynersobitwę.
Michele to ładna buźka i ładna historyjka o tym, jak próbuje udowodnić, że jednak jest zasłużona, no ale niestety zasłużenie to ona dostała co najwyżej to swoje jajco w finale. Przez całą grę była taką niechcianą przez nikogo gąską Aurorką, mocno pogrążyła się swego czasu relacją z Wendellem, mało kiedy była po dobrej stronie głosów i jeszcze na dodatek prawie przehulała swoją przewagę jako kolejny zaślepieniec Jeremy’m.
No i wreszcie monstrualnym gównostrzałem na koncie obu pań jest dla mnie to, że nie zagłosowały na Sarę w dogrywce z Denise przy F6. Gdyby udało im się ją dojechać już wtedy, to potem mogłoby pójść prościej z Tony’m, a w finale z Benem/Denise wyglądałyby dużo korzystniej, Natalie zwłaszcza.
Wariatony to z kolei bardzo słuszny wybór przy urnie, zdecydowanie #MójPrezydent. Głupeczkowanie z S34 jakoś paradoksalnie mu się opłaciło, bo teraz ludzie nie widzieli w nim jakiegoś poważniejszego gracza, poza tym nauczył się trochę na błędach i w kluczowym okresie poskromił te swoje mózgotrzęsawki. Razem z Sarą kontrolowali grę w miarę na równi, natomiast dla niego mam dodatkowe dwa propsy za to, że a) raz zblindsidował swoją koleżaneczkę puszczając w skarpetkach Sophie, która rzeczywiście na późniejszym etapie mogłaby ich rozbić. b) Sarah prawie by fiknęła na etapie F6 przez to swoje kozaczenie kiedy upierała się, że Twinnie nie ma ajdola i koniecznie chciała władować w nią wszystkie głosy. Gdyby od początku odpalili Denise, to nie byłoby krzyku, a tak uratowała ją tylko głupota Bena, Michele i Natalie.
Nie zgodzę się też, że edit jakoś szczególnie wskazywał na wygraną Tony’ego. Ja myślałem, że padnie jednak na Sarę, bo producenci mocno ocieplali jej wizerunek, choćby tymi feministycznymi lamentami albo tym jak przewiązała dwa prześcieradła przez dupę i zrobiła wielki pokaz mody
Tak więc no jakoś nam ta wojna zwycięzców pykła
Na minus tradycyjnie już tony sekciarstwa i autoreklam programu, kiedy każdy kolejny uczestnik musi przez pięć minut pochlipać, jakie to jest wspaniałe ekspyriens. Rady Plemienia też właściwie nie traktują już prawie o niczym innym. W tym sezonie skurwienie czaszkowe poszło jeszcze o mały kroczek dalej, bo na jednej z Rad Jeff kazał im nawet opowiadać, jak to miesiącami musieli dochodzić do równowagi psychicznej po swoich występach
Co tam Wietnam, co tam Afganistan, co tam wygranie z rakiem, latanie z pochodniami na wyspie w CBS to jest dopiero szkoła życia!
Chore to, przykre, podśmierduje mi coraz bardziej jakimś illuminactwem, no ale w wersjach US chyba już od tego nie uciekniemy.
Nie uciekniemy też pewnie od lewaczenia – w poprzednim sezonie Aaron, czy tam ktoś dostał na którejś Radzie po pipce za samo podejrzewanie, że kobiety mooogą mieć między sobą ukryty sojusz (nie to, żeby w co drugim sezonie pojawiały się przynajmniej takie mrzonki), bo to seksizm i sztampowe myślenie. W tym z kolei dowiedzieliśmy się, że gra kobiet jest zawsze gorzej oceniana. Ok, może jest automatycznie gorzej oceniana przez jakichś pojedynczych przygłupów typu Jeff – teraz taki mądraliński, a czy to nie on udzielił kiedyś wywiadu, że faceci grają według niego ciekawiej? Zresztą czy ja żyję w Matrixie, czy to właśnie kobiety są wśród fanów zawsze oceniane lepiej i każda z nich to kłyn nawet jeśli wyleci z jakimś głupim ruchem w premergu, podczas gdy mało który facet dochodzi – nawet i u nas - choćby do top 3 w rankingach popularności? Czy to nie sojusze kobiet są zawsze powodami fanowskich majtoszczochów, podczas gdy sojusze facetów to seksizm, szowinizm i w ogóle poćwiartować? Proponuję luźną refleksję, jak wyglądałoby chociażby rozpalanie ognia w tym sezonie gdyby było odwrotnie i dwóch bezpiecznych facetów analogicznie do Natalie wspierałoby okrzykami „go, bro!” trzeciego faceta walczącego z ostatnią pozostałą kobietą. Myślę, że usunięcie konta na Twitterze i nocna ucieczka na Alaskę przed „pokojowymi” demonstrantami byłaby dla takiego jegomościa kwestią kilku godzin po emisji
Żeby nie było, ja wszystko rozumiem, ja jestem pokojowy człowiek, jestem za równouprawnieniem i za wszystkim, ale nienawidzę takiego durnego lewaczkowania, które bazuje na wyszukiwaniu problemów, których nie ma – albo wręcz zaczynają być zupełnie odwrotne.
Chińskie kolacje z nietoperzy przyniosły nam chociaż ten jeden malutki plus, że nie było w tym sezonie pseudoreunion, który od dłuższego czasu był parodią i tylko by się człowiek zeźlił.
Z niecierpliwością nasłuchuję kolejnych koronaniusów i mam nadzieję, że jednak jakoś tam się w przyszłym roku dźwigną
PS: Halo halo, Cirie, czyżbym ja jednak zdążył na wybory najlepszego stratega?!
Bo patrzam & nie wierzam, myślałem, że już dawno musztarda po frytkach