No sezonik taki-se, śmiem mlasnąć. Odłożyłem na półę już ze dwa miesiące temu, ale dopiero teraz naszła mnie chętka, żeby tu wpaść na ciacho i rozsiać trochę złej energii.
Ja nie wiem, czy tylko ja tak mam, że praktycznie w każdych Surwajworach dużo lepiej bawię się podczas etapów plemiennych, a postmerdże to już często kupa i siku, zwłaszcza jeśli akcja tak jak tutaj ukierunkowuje się dość jednotorowo i zwłaszcza jeśli jest rozwałkowana odcinkami bez odpadki (serio, natrzaskałbym kapciem po zadzie każdemu, kto to wymyśla). Doszło do tego, że bezczelnie spłaszczyłem sobie kilka odcinków do previously-on, bo pani Edyta i tak nie pozostawiała złudzeń, że
Shaun, Sam i te inne filifionki z herosów wyfruną za Ural jeszcze we wczesnym jury, więc szkoda mi było poświęcać kilku godzin życia na ich egzekucje.
Sezon to po prostu
Jugol Jurek - no nie oszukujmy się, bez niego byśmy sobie tu wszyscy już totalnie chrapnęli z glutami cieknącymi na poduchę. Tym bardziej, że jego pierwszy turnus odfajkowałem sobie na bardzo mocnym przewijaku, teraz już wuja z ciotką pamiętam, więc może nie miałem aż takiego przesytu jak inni. Tutaj co prawda po jego pierwszych konfach i tytułowaniu siebie spice girl naszła mnie refleksja, że fajnie by go było nie wiem, na przykład oblać kwasem, no ale z czasem nauczyłem się doceniać jego obecność na ekranie. Zwłaszcza w momentach jak rył ludziom banie na Radach – blindsidy
Steve’a i Purple Fraśka to całkiem dobre kino, a i
Ładna Pani Flick też po tej jego tyradzie miała taki error Windowsa w oczach, że myślałem, że faktycznie go posłucha i łupnie ajdola do ogniska
No i przede wszystkim
Szymek Pierdółka

– kisłem z typa do tego stopnia, że po prostu słuchajcie składam się teraz w 80% z ogórków. Ten jego wieczny przegryw we wszystkim i ten jakiś matrix, w który psychotycznie wprawiał go Jugojuras, z odcinka na odcinek coraz bardziej zamieniając go w szopską sałaticę, sprawiały, że ciekawie oglądało mi się ten duet na ekranie i cieszę się, że obaj przetrwali prawie do końca
Co do przebiegu, to podobnie jak w All Stars uważam to raczej za serial, bo jakoś mi się nie widzi, żeby ludzie przez 20-ileś rund nie łupnęli takiemu aroganckiemu typowi w pompolino. Narosło to do tego stopnia, że już nawet to, że ostatecznie zrobili to w F4 nie ma dla mnie większego znaczenia i cała F3 nie zmyła z siebie w moich oczach wrażenia totalnych minionsów, z jakąś taką pustką w oczach. No bo co gdyby Juras wygrał icka w F4? Wtedy już mleko. Finalnie kopiejki zgarnęła
Ela Leninówna i chyba faktycznie wyglądała tam najlepiej na tle tego smutnego trio, ale też nie ukrywam, że gdyby ktoś zaproponował mi Rafaello, żebym zaczął szerzyć inną opinię, to byłoby deal done. Grunt, że nie
Gerry, bo ten to już w ogóle z tymi swoimi tekstami o Jugojurasie jako "bloody good teacher" emitował jakieś takie tarzanowo-żalopędne wibracje

Natomiast ich
towarzysz finałowej przygody był tak barwny, że już teraz nie pamiętam ani imienia, ani japy, ani żadnych szalonych anegdotek z nim związanych.
Miło oczywiście, że znów wpadła
Shonee, bo fanię w tę dziewuszkę chyba najbardziej w kangurzym surwouniversum. Niestety, razem z koleżanką zjajczyły sprawę tuż przed mergem broniąc tak zaciekle Ładnej Pani, która potem hycnęła do swoich i do niczego im się nie przydała, no a później z tym, że pierwsze nie wykonały ruchu przeciwko Jugojurasowi. Ktoś gdzieś po drodze napisał, że Shonee razem z Jurasem dają vibe
Russella i Parvati ze stejtsowej dwudziestki i podpisuję się pod tym, z tym zastrzeżeniem, że w kangurzy
Russell musiał sobie mocno uszkodzić jajca podczas przedzierania się przez krzaki po ajdola. Po heroinowej stronie mocy ciekaw byłem, jak spisze się
progenitura Sandry, ale mimo, że nawet z nią sympatyzowałem, to raczej dość szybko zapomnę. Musiała wdać się w ojca albo w ogóle znaleźli ją w Kinder Niespodziance, bo do matczynego czaru, polotu i japowrzasku, to tu było baaardzo daleko.
Hayley na plus, ale Pani Edyta dość wyraźnie trąbiła klaksonem pociągowym do ucha, że tym razem to Juras wyjdzie z tego starcia zwycięsko, więc nie liczyłem na nią. Ja tylko w ogóle chciałem zauważyć, ile tu było blondynek, chyba z dziesięć, no po prostu jaciekręcę, aż się człowiek poczuł survivorowo młodszy. Cieszmy się i chwytajmy dzień, zanim probstowy postęp i nowoczesność nadejdą też do Sydney
Z premerga wyróżnijmy
Paige i Rogue – szkoda, że ich przepychanki o to, kto co je, kto czego nie je i kto do czego strzela nie bawiły nas dłużej. Natomiast
Jordie to błazen i nie wiem, dlaczego tyle osób tak go tu wychwalało.
To już chyba wszystko z Biszofshofen, może jeszcze tylko zamknijmy ten wywód strzałem mokrą szmatą w pysk dla Pani Edyty, no bo ja już po prostu nawet nie. Znowu jakiś ziomo skończył z dwiema konfami na xx odcinków. Australia naprawdę ssie w te rzeczy. Gdybym był na miejscu jego, na miejscu tej lasi z S4, którą pognali w gatkach bez żadnej wypowiedzi, albo na miejscu tego dziada wyciętego z Traitors, to chyba naprawdę wjechałbym im tam dżipem do sądu z jakimś Arturem Łatą i próbował się doszukiwać jakichś kruczków prawnych, żeby dobrać im się do pipek. Na zasadzie, że poświęciłem swój czas, poświęciłem jakieś tam sprawy zawodowe, powiedziałem wszystkim, że będę w Surwajworach, ziomy siedzą z popcornem przed TV, babcia we łzach cichutko łka, a oni uskuteczniają takie pajacykowanie, no do hooya pana
