Te dłuższe odcinki to jednak kupa, siku i bąki. Nie wiem, co jakie hugo wyfurmaniać to na półtorej godziny, skoro warta uwagi była dopiero część po icku, bo cała pierwsza była poświęcona na sektę. Samą końcówkę układania tych klocuszków i towarzyszące temu dzikie spazmy, ciężko już było oglądać. Ale jasne, castingujmy dalej takich odklejonych pojebów, a naprawdę doproszą się kiedyś sytuacji, że ktoś popełni samobójstwo, bo przefurmanił icka.
Bhanu nadaje się do zamknięcia w pokoju bez klamek gdzieś pośrodku pola na Kamczatce, z dala od siedlisk ludzkich, a nie do popierdalania w różowej opasce w głównym czasie antenowym, w programie oznaczonym jako bezpieczny dla dzieci. Ten człowiek jest chory psychicznie i to widać. Co gorsza, wieszczę, że pożegnamy go dopiero gdzieś pod koniec, przy akompaniamencie tej takiej smutno-zawodząco-bohaterskiej muzyczki ehebabe-obubiiiiiiibiiiii.
Cóż poza tym.
Venus się obsmarkała, bo jest na dnie.
Tiffany się obsmarkała, bo przegrali.
Ben się obsmarkał, bo rozpalił ognisko.
Kenzie się obsmarkała, bo może. Wszyscy utonęli w smarkach podczas icka. Pragnąłbym także nieśmiało zaproponować karę śmierci dla kogoś, kto wymyślił, że fajne będzie pokazywanie tych zdjęć z dzieciństwa w rytm opowiadania smutnych historii, że ajw bin bullid at skul.
I tylko
Jess na przypale wpierdalała sobie mrówki. Zabawna ta klątwa Azjatek, ale tej konkretnej sztuki trochę mi akurat szkoda, polubiłem ją. Była trochę jak taki Szwejk – niby głupia, ale gdzieś tam jednak w tym wszystkim mądra.
Kenzie gra za mocno i o mało przez to dzisiaj nie fiknęła, no ale wybaczam jej póki co te smarki (może Probst narzuca każdemu przynajmniej jedno obsmarkanie w sezonie i ma już to za sobą), bo trollowanie Jess ajdolem i jej komentarze do tego były już pyszniutkie.
Kju wydaje się być w tym szczepie panem życia i śmierci, co wcale mnie nie cieszy, bo ziomo wygląda trochę jak kukła ruszająca ustami, za którą głos podkłada jakiś ichniejszy Boberek ze slumsów w Detroit.
Venus też na razie wybaczę smarkanie i mam nadzieję, że zostanie przynajmniej na tyle długo, żeby poćwiartować
Tevina, bo mam wyjątkową alergię na takie persony i nawet oglądając go przez ekran czuję jak puchnie mi japa. Z nadzieją przychodzi jednak Pani Edyta, która jak zwykle stara się być przewrotna i pokazuje go jako plemiennego guru, co najpewniej świadczy o tym, że szybko dostanie w zęby, no już my cię Edi znamy. Zauważyłem też po raz pierwszy niejakiego
Randena i imię to obudziło we mnie wspomnienia, że kiedyś był sobie taki miły pan jak Randy, który teraz za hoooya gromowładnego nie odnalazłby się w tym różowo pierduśnym klimacie, a najpewniej w ogóle nie przeszedłby castingu. Dwa różne programy.
Fajnie by było, gdyby te wszystkie śledzie zza kamery wyciągnęły wreszcie wnioski z tego, dlaczego chociażby do Trejtorsów zapraszani są ludzie sprzed kilkunastu lat, a nie te wszystkie uduchowione i zmotywowane kukiełki, z nowej, lepszej ery, którymi lud lincolnowy powinien się przecież jarać na świeżo. Czyżby coś jednak miało być z nimi nie tak, no halo
