Dla mnie całkiem zabawny tworek, no ale obiektywnie wciskam go na półkę poniżej Brytoli i Stejtsów, może gdzieś na równi z pierwszymi Kangurami. Przy tej niskobudżetowości, przy wzajemnych koneksjach między tymi wszystkimi naszymi florkami i przy ich spokojnych, mało „telewizyjnych” charakterach, wyglądało to trochę tak, jakby jakaś rodzinka, czy podstarzała grupa znajomych postanowiła zebrać się na niedzielny obiad i pograć sobie w Trejtorsy po obejrzeniu skoków narciarskich, wdychając pierdy po rosole
Klimat mimo wszystko gdzieś tam się czaił – ta ich fensi willa wybudowana w jakimś chujwiegdziewie po środku pola, mogła przy odrobinie dobrej woli kojarzyć się z meliną jakiegoś boliwijskiego kartelu handlującego na przemian kokainą, ludzkimi nerkami i obrazkami z Matką Boską. Do szkockiego zamczyska się nie umywa, no ale po mojemu już lepsze to, niż ten kangurzy szpital w Rabce.
Nieźle wpasowywał się też w to wszystko ten kulawy djeduszka w kapeluszu, który starał się brzmieć gangstersko, potem w miarę odcinków może odrobinę się wypalił, no ale summa summarum i tak wędruje u mnie na mocne drugie miejsce u angloludów w swojej kategorii. W Trejtorsach to jednak trzeba być trochę chujem, bo to się fajnie zgrywa z formatem, a nie jakaś pipilinka każąca uczestnikom powtarzać baj baj Alex do portretu.
Misje też wyszły bardziej chwalebnie, niż u torbaczy – tamci ciągle gdzieś bez sensu biegali jakby im kto sypnął pieprzu w kalesony i w ogóle mnie to nie interesowało, a tu było bardziej klimatycznie – część zadań co prawda zmałpowana od Stejtsów/Jukejów, no ale na przykład ostatnia konkurencja, ta z tymi indywidualnymi taskami dla każdego mireczka, uhahała mnie zdecydowanie najbardziej ze wszystkich sezonów. Przypomniał mi się nasz rodzimy Agent, bo tam też coś takiego odstawili, pamiętacie? Że Krysia miała ogolić łeb na jajo, Antek wydziarać sobie penisa na czole, a Ziuta zjeść w tym czasie coś dziwnego, bo jak nie, to paszoł won, nie zarobicie hajsu do puli. W tym miejscu dygresja ode mnie, tombaka dziewięćdziesiąt, że zawsze cisnę z tych „jedzeniowych” misji w różnych programach i z tego jak oni wszyscy krzyczą wtedy omajgad i telepią rąsiami, bo ja jestem pod tym względem świrem i na każdym wyjeździe specjalnie wyszukuję najbardziej pojebane rzeczy do degustacji w danym kraju/regionie, więc wszamałem już niejedno oko, jądro, mózg, cuchnącego śledzia i takie tam. Polecam, Robert Makłowicz.
Do mordeczek przechodząc, moimi zdecydowanymi banditos favoritos byli
Colin i
Justine. Dwa najlepsze charaktery sezonu i gdyby nie oni, to zrobiłby się tam trochę Ciechocinek. Oboje byli jacyś tacy odjechani, już nawet z tymi swoimi stylówami, gdzie człowiekowi wydawało się, że ogląda jakiś serial z lat 90 w przerwie między Zorro, Power Rangers i Doktor Quinn. Ona grała jako fajfus i poległa jako fajfus, więc nie do końca miała szansę się wykazać, ale jemu kibicowałem zawzięcie do ostatniego epa, podobała mi się jego złolska narracja w konfach i robienie ludziom takiej quasi mistycznej sieczki z mózgu przy okrągłym stole, nawet jak był jeszcze fajfusem. Patrząc na ten turban, było w tym ziomie chyba więcej medium niż w tym niby prawdziwym medium, które dostało od mafiozów kosą przez gardło w pierwszym odcinku. Z pozostałych osób kibicowałem też trochę takiej
Vandzie czy
Dylanowi, no ale wracamy tu nieubłaganie do motywu pierdów po rosole - nie są to postacie, które zostaną ze mną na dłużej.
Przyznać trzeba, że grupa fajfusów była w tym turnusie zdecydowanie najbardziej kumata spośród wszystkich dotychczasowych grup fajfusów u innych angloludów. Co prawda, wpieniały mnie te wszystkie przedsezonowe znajomości i to ciągłe podkreślanie, ile ktoś wspólnie przeżył, przebalował i przeruchał w burdelu ramię w ramię z innym uczestnikiem, bo było im dzięki temu dużo łatwiej wychwytywać zmiany w czyimś zachowaniu, a widz był z tego wyłączony. Miałem wrażenie, że
Matt i ta pierwsza filifionka odpadli typowo przez to, że w obu przypadkach ktoś tam mlasnął przy stole, że zna ich od trzystu lat i teraz widzi, że zachowują się inaczej.
Ale mimo wszystko, to za co plusują fajfusy, to umiejętność liczenia, co nie w każdym kraju było takie oczywiste
Mam wrażenie, że taka
Andie/Quentin/Hannah/Meryl/Aaron puściliby Brookowi w F3 zielony dymek, a ci słusznie wykminili, że musiał zostać ktoś jeszcze. O
Craigu nie mówię, bo tak jak prawiłem w tamtym wątku, moim zdaniem został wpuszczony nosem w maliny przez produkcję, więc nie wiadomo, co by było, gdyby babcia miała wąsy. Tak więc tamtadadaaam,
Łysą Ankę koronuję uroczyście na pierwszego zasłużonego zwycięzcę z kategorii fajfus.
Sam to już bardziej wypadek przy pracy – ten ziomuś to w ogóle były jakieś takie na wpół wypierdziane troki od kaleson i w każdej konfie molędził, że on nie wie, że on się gubi, że on to w sumie podejrzewa wszystkich i w ogóle, że mleko.
Brooke jako persona nieco przynudzał, no ale trzeba mu oddać, że mafiozował tam sobie najlepiej w sezonie – aż do samego finału był poza podejrzeniem. Natomiast po odpadce Julii to ja nie wiem, co on odjaniepawlił, ale wyglądało to jakby się poddał, bo totalnie się zdradził mową ciała. Ja rozumiem, że wiedział już wtedy, że jest przegrany w oczach Anny, bo wszyscy zdawali sobie sprawę, że Wypierdziane Troki Od Kaleson są zbyt wypierdziane na bycie mafią i właśnie dlatego dotarły do finału, jednak zdecydowanie należało spróbować przekonać Wypierdziane Troki Od Kaleson, że mafią jest Anna. A tak w ogóle, to jak chciałbym zauważyć, że Troki powinny zostać zamordowane w przedostatnim odcinku, co było zarówno trumiennym błędem Brooke’a, jak i Colina, bo Kings i tak by odpadł, a dziewczyny i tak chciały się rzucić sobie nawzajem do gardeł, więc może wtedy by coś z tego wyszło. Tak że nawalanka pomiędzy mafiozami na ostatniej prostej sprawiła, że obaj wpadli w tym walecznym wirze prosto w gówno, niczym dwa bandziory w komedii familijnej.
Po mafijnej stronie mocy miałem jeszcze na samym początku nadzieje co do
Dana i
Matta, bo obaj mieli jakieś takie zakazane mordy i pozornie pasowali do tej roli, ale szybko wyszły z nich flaki z olejem, zresztą równie szybko trafili do grona podejrzanych. To pierwsze dziewczę to oczywiście pomyłka, acz jak pisałem, w dużej mierze pogrążył ją tekst jej kumpla (Wypierdziane Troki?) o tym, jak się zmieniła, bo miałem wtedy wrażenie, że lud maryjny zamierzał wcześniej wynieść na kopach Robbie, a ona byłaby dopiero drugą podejrzaną, tylko właśnie ten tekst ich przekonał. A sama
Robbie to w ogóle beka sezonu
Miałem wrażenie, że ta baba pociąga sobie między nagraniami jakiś czterdziestoprocentowy sok z gumijagód z piersióweczki, albo po prostu była tak nieświadoma siebie, grupy i w ogóle świata, na którym przyszło jej egzystować, że ściągała destrukcję zarówno na siebie, jak i na innych. Nie zdziwiłbym się, gdyby w ogóle nie zamierzała pogrążyć Dana, tylko to spojrzenie wyszło tak spontanicznie, dlatego, że jest kartoflem.
Kompletnie nie rozumiem celu tego początkowego twistu z biegiem po kasę
Więcej sensu miałoby to zrobione w trakcie gry, tak jak w przypadku
Madzi Kartoflany Nosek, kiedy zdążylibyśmy jakkolwiek poznać tego mirasa, a i sam miras zdążyłby jakkolwiek zapracować sobie na taką ofertę. A nie, że zrespił się tylko na tym ich podwóreczku, zgarnął kompletnie za nic jedną trzecią tego co zwycięzca i wrócił do domu grać w LOL-a, no kurwa pewnie, najlepiej
Tyle na dziś, baj baj Alex, idę trajtorzyć dalej, następny przystanek Francja, bo widzę, że ich sezon wisi sobie bezczelnie na twojejtubie i jeszcze bawią się tam w takim zajebiaszczym zamku, więc dossam się, zanim jakieś jajco zgłosi prawa autorskie. Jeśli ktoś jeszcze tutaj rozumie trochę żelipapą, to możemy sobie stworzyć wątek i poplotkować.