No i gdzie oni tak prują? Cała ta katastrofa wyglądała mi jakieś liche streszczenie z "Grega" dwóch pełnych, prawilnych, dorodnych, tłuściutkich jak świnka epizodów. Nie wiem też, co to za jakaś nowa moda na wrzoda z tymi sześcioosobowymi finałami i aż ośmioma osobami na dwa epy na zad, ale jest to mocno chujowe. Czyżby Surwajwory odchodziły w niełaskę wzorem TAR-u i CBS chciał wygospodarować więcej czasu antenowego na jakiegoś MacGuyvera, Chucka Norrisa, albo innego wskrzeszonego trupa, żeby przyciągnąć przed telewizory więcej tęskniących za Zimną Wojną dżen eksów?
Z dwojga złego, już chyba nawet mniej bym darł japę gdyby jeszcze bardziej ścisnęli pre-merge lub wczesne jury, bo jak widać zerkając chociażby do kangurzastych, to właśnie ostatnie rundy są tymi, gdzie akcja toczy się najbardziej wartkim strumieniem, najwięcej jest wrzasku, dymu, zranionych uczuć i w ogóle do zgwałceń dodaje się mordy, a do mordów zgwałcenia.
Cóż my tutaj mamy.
Łejstofspejs odpadła właściwie w swoim stylu, czyli czystym przypadkiem, tak samo jak czystym przypadkiem była sama jej bytność w F7, jej przywrócenie w tym sezonie i w ogóle pewnie także jej narodziny, bo jak tak obserwowałem zachowanie jej mamuni w poprzednim epie, to wiało lekkim chłodem & zażenowaniem poczynaniami córy.
Ogólnie po obejrzeniu tego odcinka, aż musiałem ze dwa razy wyjść na peta, popatrzyć w gwiazdy i posłuchać uspokajającego tonu sprzeczek wildeckiej żulerii, żeby na spokojnie oddać się rozważaniom i zrozumieć, co się właściwie na tej Radzie odkurwiło. Dlaczego właśnie
Łejstofspejs? Ano moją teorią jest, że
Bradiusz Żyrafojebca i jego wojska woleli nie atakować
Cirie, która po tym pięknym samozaoraniu z adwantydż
Orangutanicy bała się zapewne, że jest na widelcu i gdyby przypadkiem miała ajdola, natychmiast rzuciłaby nim Jeffowskiemu w pysk.
Łejstofspejs natomiast nie boi się w życiu niczego poza swoją panią kurator z murzyńskiego poprawczaka, więc co by się nie działo, zapewne myślała sobie, że towarzysze siłą rozpędu poniosą ją do następnej rundy i niczego by nikomu nie rzuciła. Tutaj mieli więc gwarancję odstrzelenia jednej wrogiej makówki. A Orangutanica dała im się przekabacić po tej akcji z Cirie.
Pozostając jeszcze na chwilę przy nurtującym temacie Łejstofspejs, to już naprawdę, takie to ciemne, że aż oglądając chciałem jej przez ekran telefonem po ryju poświecić. Osoba, której jedynym obozowym obowiązkiem jest puszczanie bąków dla odstraszania owadów, ma jeszcze czelność dojebać się do największego suplajera, żeby poszedł szybciej na ryby. Idź, leć na Ponderosę, niech ci Ozzy kokochów narąbie. Albo wydoj Żyrafę, to może Skittelsy polecą, tak jak w tej przezabawnej reklamie o skubaniu tęczy.
A tio tio psisiedł i jebnął nam na dywan taką bzitką niestrategiczną kupkę, no
Cirie, wstydziłabyś się. To już drugi odcinek z rzędu, w którym nasi admini muszą świecić oczami za swoje ulubienice. Chciałbym cholernie, ale niestety nie kupuję tej teorii, że nasza miśka miała mało czasu na przeczytanie zasad, bo skoro zdążyła pochwalić się
Tai'owi i jeszcze udzielić dziesięciu płomiennych konf na zasadzie "hihihi, ale wszystkich rozwalę, potrzymajcie mi piwo", to chyba jednak kilka razy się ta klepsydra przesypała.
Ale ogólnie kocham tę dramę, bo co się uchichrałem, to moje
Tylko teraz niestety nasza fan favourite ma bardziej przejebane niż Hannibal Lecter w wegańskiej restauracji, bo a) czyha na nią
Orangutanica, przed którą wyszła na Grażynę wyłudzającą cudze mienie i jeszcze niepotrafiącą się nim posłużyć, b) czyha na nią
Aubry, której Cirie ostatecznie dofurmaniła głosem, zapewne po to, żeby ratować renomę przed Orangutanicą, c) czyha na nią
Giraffefucker, już tak z samego przyzwyczajenia. To będzie piękna, usłana różami droga do finału
A było sobie zostawić
Andruśkę. Tak się psiapsiuliły, a ta sama ją piachem zasypała. Płaczę rzęsiście, że mojej bogini nie udało jej się jednak poprawić plejsmentu, no ale pociechą dla serca jest fakt, że suma summarum można się nią było napawać w każdym odcinku jako miły akcent wizualny pośród tych wszystkich żyraf, żyrafojebców, transów, transoodkrywców, orangutanic, bizonów i innych filifionek.
Tyle na dziś. Pewnie jutro przełamię obrzydzenie i obejrzę smutne zakończenie tej fidżańskiej ballady, które edytornia konsekwentnie trąbi nam do ucha od dłuższego czasu.