Ja jak zobaczyłem Jeffa na początku odcinka, to wyłączyłem z wrzaskiem okienko, myśląc przez chwilę, że wszedłem w zły link, otworzyłem od razu Reunion i dowiem się wszystkiego wcześniej niż powinienem

Te przerywniki faktycznie były zbędne, choć nie mam nic do tego "live finale", przynajmniej jakaś odmiana.
W momencie, kiedy Jeff gadał z tymi dzieciakami i stwierdził, że problemem mnóstwa widzów jest to, że są nieletni i nie mogą zagrać, część mnie spodziewała się, że za chwilę wypali euforycznie: Dlatego postanowiliśmy temu zaradzić - kolejna edycja to Survivor Kids! :D Żarty żartami, ale myślę, że niejeden ośmiolatek sromotnie ograłby Woo.
Przechodząc do konkretów i zaczynając od początku. Z jednej strony cieszyłem się, że Spencer wyleciał, bo nie lubię, gdy wygrywają tego typu osoby, niesione falą cudownych zwycięstw w IC. Z drugiej strony, bardzo podobały mi się jego argumenty do Tony'ego przed radą (zachowując mnie do F3, masz 2/3 szans na wejście do finału). Można powiedzieć, że ukręcił z gówna bat, bo myślałem, że w jego sytuacji nie da się już nic mądrego powiedzieć, żeby zasiać ziarno niepewności w umyśle kogokolwiek, nawet WariaTony'ego. Spencera po tym sezonie (czuję, że pierwszym z co najmniej dwóch) ocenię dobrze, a i nawet udało mi się go polubić. Śmiesznie rusza twarzą, szyją i w ogóle całym łbem gdy się podjara i coś mówi. Nie wiedzieć czemu, przypomniał mi się Alf, który cierpiał chyba na podobną przypadłość - włączony wibrator wszyty w czaszkę.
Rada w F3 nie mogła się obejść bez silnego pacnięcia się w czoło w ubolewaniu nad głupotą Woo. Ja naprawdę spodziewałem się po nim wiele, ale NIE tego i byłem w stu procentach przekonany, że pożegnamy Tony'ego, który do grobowej deski będzie hejtował fakt, że po dziesięciu sezonach, producentom akurat teraz zachciało się powracać do systemu F2. Eliminując Kass, Woo dokonał prawie najbardziej idiotycznej decyzji na etapie F3. Od spodu puka już tylko
Colby ze swoim ruchem z Suvivor Australian Outback.
Na pożegnanie, wypada jeszcze rzucić czułym słówkiem w stronę Kass - była jedną z najmierniejszych socjalnie zawodniczek, jakie zna Survivor. W strategii dokonała masy niepotrzebnych ruchów i każdy normalny zawodnik biłby się o finał z nią. Dobrze przynajmniej, że na końcu dotarło do niej, że nie ma szans w finale z Tony'm i zaproponowała układ Woo. A jednak, jakoś tam ją polubiłem. Chyba dlatego, że kocham cynizm, a tego w jej wypowiedziach nie brakowało. Nie zorientowałem się wcześniej w sytuacji rodzinnej, więc szokerem odcinka był dla mnie fakt, że ona ma męża. Podobieństwo do Kazi Szczuki było tu nieco zbyt mylące.
Finałowa rada przebiegła jakoś tak... hurtowo. Bach-bach, szybko i bez emocji. Jefra popluła trochę pustym hejtem, udowadniając, że nie do końca zdaje sobie sprawę, w jakiej grze bierze udział. Sarah, jak można się było spodziewać, dalej trwa błogim przekonaniu, że to Tony zdradził ich układ, a ona pozostała w stu procentach lojalna. Widocznie jej mózg jest zbyt ciasny, by pozwolić sobie na lepszą pamięć. Mowy Trish i - o dziwo - Jeremia'ego dawały już więcej do myślenia, ale ja dalej uważam, że - love it or hate it - właśnie na tym polega Survivor. Jest brudny, to prawda, ale takie jego prawa i wszyscy świetnie o tym wiedzą przed wysłaniem zgłoszenia/ przyjęciem propozycji udziału.
Napisanie, że na tle takiej F2, Tony jest zwycięzcą zasłużonym, byłoby banałem, więc nie będę się nad tym dłużej rozwodził. Myślę też, że jest jednym z lepszych strategów tego sezonu, ale to też żaden większy szpan, bo przy tak słabym poziomie tego castu, to mniej więcej jak pokonać grupkę osób chorych na Parkinsona w konkursie szydełkowania. Jednak czy Tony jest tak generalnie dobrym zawodnikiem? Średnim plus. Jego problem polega na tym, że chciał przede wszystkim pokazać się jako nieprzewidywalny zawodnik dokonujący "wielkich ruchów", a nie zgarnąć milion możliwie najprostszą drogą. Zbyt wcześnie pozbywał się sojuszników, narażając się na hejt na finałowej radzie - a gdyby cast był bardziej inteligentny - na to, że wszyscy stracą do niego cierpliwość i w końcu wyniosą go z gry na butach. Nie był też przesadnie błyskotliwy, bo kilka razy zdarzało się, że ludziom udawało się go ładnie sprowokować i podpuścić. Jednak spory plus należy mu się za to, że udało mu się na tyle namącić sojusznikom w głowach, by mimo swoich szaleństw, bezpiecznie dojść z sojuszem do końcowych etapów, a następnie wejść do finału. Wbrew pozorom, myślę też, że socjal miał całkiem dobry - kilka razy zasunął jakimś idiotycznym komentarzem, ale generalnie umiał budować relacje z ludźmi i sprawić, by mu ufali. No i jeśli faktycznie znalazł te trzy idole bez żadnych cheatów, to za to też czapki z głów.
Woo oficjalnie przebija już nawet Christinę z One World i Seana z Borneo, dzięki czemu mam zaszczyt ogłosić go najgłupszym zawodnikiem w czternastoletniej historii Survivor. Wydaje mi się, że nawet na Reunionie, pomimo usilnych prób Jeffa, on dalej nie ogarnął, że najzwyczajniej w świecie, wypisując na kartce cztery niewłaściwe litery, stał się biedniejszy o milion dolarów. Niech rzewnym wspomnieniem, jakie nam po nim pozostanie, będzie scena, w której z morderczym wysiłkiem wypisanym na twarzy, próbuje uświadomić sobie, co dzieje się w przypadku remisu w F4. Jury?
Reunion całkiem znośny. Dobrze, że Jeff wrócił do zwyczaju zadawania krótkich pytań postaciom "drugoplanowym" pod sam koniec. Co prawda, nie ogarnął, że zostało ich jeszcze kilka, ale cóż - nie można mieć wszystkiego.
Sezon oceniam jako średni. Jego plusem było bijące zewsząd wariactwo, ale patrząc na to chłodnym okiem, nie miał w sobie żadnej z dwóch głównych cech, którymi moim zdaniem powinien charakteryzować się dobry sezon - nie było ani świetnych strategów, ani szczególnej nieprzewidywalności. Ok, parę osób zostało zblindsidowanych i posłanych z płaczem na Ponderosę, ale to już kwestia kolejności. Od dłuższego czasu głównym graczem był Tony i w tej kwestii nic się nie przetasowało aż do samego końca. Choć może to i dobrze, bo inaczej bylibyśmy zmuszeni oglądać najgorszą F2 w historii.
I słówko od siebie - jaram się, bo PO RAZ PIERWSZY, w CZYMKOLWIEK wygrała osoba, której tak silnie kibicowałem od samego początku - a nawet jeszcze przed początkiem - aż do końca :D