To może ja wniosę tu trochę radości, wiosny, optymizmu i naiwnego uśmiechu, bo mnie się odcinek akurat podobał, o! I się człowiek uśmiał i powspółczuł niektórym głupoty i poemocjonował. Ale gdzie moja systematyczność? Po kolei.
Uśmiałem się widząc tę ich wypasioną merge-feast. Czy tylko ja mam takie delikatne wrażenie, że to była największa bieda w historii? Być może Leśne Skrzaty Jeffa Probsta doniosły im wcześniej/potem jakieś pierogi z cateringu, ale w kadrze widziałem tylko, że pierdnęli im paroma bananami, winogroniaczami, jakimiś dziwnymi, czarnymi ciachami, których osobiście bałbym się ugryźć i tego typu rzeczami. Mało tego było jak na dwanaście głodnych mord. Nawet żadnego porządnego mięcha tam nie dostrzegłem. Nic dziwnego, że Julie się załamała, bo pewnie ona wyczekiwała na tę dziką wyżerę najbardziej ze wszystkich.
Nowy kolor plemienia przywodzi na myśl pastę do zębów, co dla niektórych tam obecnych musi być bolesnym wspomnieniem. Zwłaszcza dla Solejuka, bo mógłby sobie pluć jeszcze więcej - i to z pianą. Dopiero byłby czad. Nowa nazwa rzeczywiście była wymawiana tak często i z taką lubością, że zaczynam podejrzewać, czy oni przypadkiem nie robią nas w Karolka, nie znają tak naprawdę polskiego i nie rozkoszowali się tym, jacy są nieprzyzwoici. Śpieszmy się oglądać pomergowe odcinki, bo jeśli posłowie PiS-u dowiedzą się, co my za rzeczy oglądamy w tych internetach i że nie jest to ocenzurowane, gotowi postarać się o odcięcie źródeł na Polskę.
Były to rzeczy ważne, teraz pora na ważniejsze.
Współczułem głupoty oczywiście Julie. Wplątanie się w aferę z chomikowaniem było cudowne, zwłaszcza, że zostawiła tę swoją szykowną torebusię jebitnie w centrum obozu WIEDZĄC JUŻ, że jest afera z poszukiwaniami tego jakiegoś trail mixa. Jeszcze cudowniejsze było natomiast to, że gdy WIDZĄC JUŻ, że plemię ma na nią hejta, zamiast próbować wyjaśniać i ratować sytuację, zaszyła się w swojej Narnii, czyli wciąż w tym samym (chyba) miejscu piętnaście drzewek dalej, gdzie regularnie, niemal w każdym odcinku, mogliśmy ją oglądać jak sobie samotnie pochlipuje albo zwierza się Missy.
Johnie Rocker, targaj tę pannę czym prędzej do ołtarza, bo lepiej pasującej do siebie drugiej połówki nie znajdziesz nigdzie! Cały cast tego sezonu na pewno chyżo przybiegnie na ceremonię, sypnąć ryżem parze swoich ulubieńców. Z całej siły i w pysk.
Co do jej quita, większej szydery nie widziałem już dawno. Po co zgłaszać się do programu wiedząc, że nie wytrzyma się bez swojego loved-onesa? Po co zgłaszać się do programu wiedząc, że się wyjątkowo nie lubi, gdy jest się głodnym i gdy jest zimno w dupsko? Gratsy dla Jeffa za tekst o dzieciach, które zostawiają rodziców wyjeżdżając na letnie kolonie dla maluchów. Trafniejszego porównania nie mógł chyba użyć, żeby dotarło do tej damy. Kultura wymaga w końcu dostosowania dyskursu do poziomu rozmówcy.
No chyyyba, że jesteśmy wrednymi i niedomyślnymi hejterami i śmiejemy się z Julie niepotrzebnie. Toć ona już w confach przed programem zdradziła nam, że myślami jest już przy swoim drugim występie, jako członkini All Stars. Być może to taki misterny plan - za pierwszym podejściem pojechać sobie turystycznie, wybadać klimat i zrobić z siebie dupę wołową, po to, aby za drugim razem wszyscy mieli cię za jełopa i no braina i dzięki temu uniknąć targetu, po czym z nienacka wykosić całą konkurencję w diabły. To się może udać
Missy regularnie udowadnia nam jak słodką jest matulą. Tym razem, co prawda, nie pierdzielnęła córce niczym w twarz, ale za to zwierzyła nam się ze swoich problemów wychowawczych z małą Baylor, która momentami zachowuje się, jakby miała 10 lat. Na dodatek udzieliła jej Krótkiego Kursu Szczerzenia Zębisk. Słodszej sceny nie widziałem odkąd obejrzałem "Sweeney Todda".
Ale tak na serio, to mam nadzieję, że rola Baylor nie sprowadzi się teraz do tego, że skuli uszy i będzie się słuchać matrony. Zobowiązuję ją do większej aktywności, bo wciąż jest moją faworytką. Tym bardziej, że jeśli zostaną w sojuszu Jeremy'ego, to prędzej czy później, obie wylądują wesoło w czarnej d*pie, bo pozostałyby wtedy w końcu jako ostatnia para na placu boju. A to byłoby z deka niebezpieczne.
Propsy niespodziewanie dostaje ode mnie tym razem Solejuk. Nie byłem pewien, czy stać go na taką wyszukaną myśl, jak uświadomienie sobie, że skoro oberwało się na Radzie głosami, to nie jest się jednak w takiej czaderskiej pozycji w sojuszu. I na idący za tym przeskok do swojego małego Solejuczątka. A jednak stać. Szkoda tylko, że płomienny romans, który ostatnio wietrzyłem między nim a Missy, najwidoczniej trafił szlag. A przynajmniej takie mam wrażenie, bo wydaje mi się, że na początku odcinka wystrzelił do niej z mordą. Dzięki intensywnemu, siedmioodcinkowemu kursowi języka solejuckiego, opanowałem go już na jakimś tam poziomie A2 ze słuchu i co nieco już wychwycę. I nie, nie, nie, NIE, solejukowych propsów za ten odcinek nie wymaże u mnie nawet jego kunszt matematyczny, dzięki któremu myślał przez chwilę, że gdyby dostał trzeci głos od Dale'a, odpadłby z gry
Kolejne propsy dostaje także - nie mniej niespodziewanie - Alec. Czuję, że ten tekścior do Julie nie był taki do końca impulsywny i nieprzemyślany. I słusznie. This is Sparta, więc skoro widzimy, że wróg chyli się ku upadkowi, grzecznie jest podstawić mu haka i pomóc upaść jeszcze szybciej. Panna ostatecznie się załamała i sojusz Aleca zyskał numerkowo.
Zakochane gołąbki J&J dalej cieszą się łaską Afrodyty, która po raz kolejny wtryniła ich w sam środek galimatiasu, odwracając od nich tym samym target. K*rwa, ja nie wiem, nad czym oni jeszcze kminią. Już samo to, że nikt ich nie rozbił do tej pory jest ciężkim szokiem w grze, w której ludzie mają alergię na pary. To znaczy takie pary-PARY. Jedynym sposobem na uniknięcie rzezi jest dla nich skumanie się z innymi loved-onesami. Nie mam pojęcia jaką lojalność może jeszcze czuć Jon do Jeremy'ego i tych innych ziomów z pierwszego Huynapół, skoro już raz wystrychnęli go na głupeczka na Radzie, na której poleciał Drew. Czuję jakąś tam sympatię do tej parki, więc mam nadzieję, że "za tydzień" wybiorą mądrze. Chociaż patrząc na wcześniejsze objawy geniuszu Jona, mam pewne wątpliwości.
Na największe plusy odcinka zasługują natomiast dwaj hetmani Josh i Jeremy, którzy dzielnie zbierają wojska i zaczęliby napie**alańsko już teraz, gdyby Julie nie wyskoczyła ze swoimi jazdami i gdyby dzięki niej, data bitwy pod Nicaragwaldem nie przesunęła się o jeden odcinek. Dzięki temu napięcie rośnie, zwieracze puszczają i jeszcze przez tydzień będziemy mogli obgryzać pięści, snuć wizje i oczekiwać na starcie
Julie przetrzymała nas więc w niepewności i uatrakcyjniła sezon, bo tak to być może sytuacja wyjaśniłaby się już teraz i potem przez dłuższy czas zostałoby już tylko pagongowanie pokonanych. Może ona rzeczywiście jest ukrytym geniuszem i wszystko ma obmyślone? Może byłem dla niej zbyt szorstki? Nie wybaczę sobie tego.
A na konkurencję tradycyjna zlewka. Zwisają mi i powiewają tak mocno jak ten wiatr, który ich strollował i pozdmuchiwał im te piłeczki w pi*du. Chyba doszedłem już do momentu, gdzie jedyne konkurencje w Survie, które są w stanie mnie zaciekawić, to te z przemocą. Może jakieś zapasy z trzymaniem się słupka, jak w tamtym sezonie? Może jakieś napieprzanie się w błocku? Jeśli nie, to dla mnie mogą sobie nawet grać w alkochińczyka. Solejuk nie miałby pewnie sobie równych. "To jest ta słowiańska brać..."
No i podobnie jak przedmówcy, mam nadzieję, że quit Julie da impuls do systemu F2 i 9 sędziów. Cholera, to dziewczę rzeczywiście zrobiło w tym odcinku wiele dobrego. Niech ją Rocker od nas uściska i zabierze na jakiś romantyczny film. Proponuję "Głupi i Głupszy" (wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób i zdarzeń jest przypadkowe).