No i jeb, cycem na łeb. Otwarcie odbyło się z wielkim hukiem i #bekąwchuj do tego stopnia, że angaż beczkowozu nie byłby złym pomysłem i że miałem całkiem niezłe odprężenie i odmóżdżenie po stresogennym dniu wypełnionym przeprowadzką. Trójplemienne sezony mają w sobie tę sympatyczną cechę, że zawsze są wesołe i zapowiada się, że ten nie będzie wyjątkiem. Stężenie wariatów i krzykaczy na metr kwadratowy spełnia wszystkie kryteria unijne i oglądało się to wszystko dużo żywiej niż Krwiowodę 2.0.
Ale zacznijmy od very początku. Otóż zostałem rozpizgany kilofem na kawałeczki już w momencie, gdy Jeff przy akompaniamencie muzyczki pod tytułem "ależżżż jesteśmy dramatyczni" zachwycał się powagą sytuacji. Świetnym kontrastem do tego napuszenia był Vince robiący głupią minę i rozdziawiający paszczura w stronę nieba, pewnie w nadziei, że coś przyjemnego mu tam spłynie. Deszczu nie było, więc pewnie prędzej były to jakieś ptasie wydzieliny. Chociaż niewykluczone, że został oszczędzony, bo ptaki na widok tych jego fikuśnych piórek mogły stwierdzić, że ejnodobra, na swojego nie sramy. Dalej były wojownicze konfy każdego po kolei, w której każdy, zgodnie z najnowszymi trendami mody, przedstawiał się jako zło wcielone, które zdmuchnie wszystkich do oceanu jednym pierdnięciem. Max w słodki sposób pozdrowił swoich obecnych przed telewizorami byłych i aktualnych współpracowników zwierzając nam się, że w życiu zawsze wykorzystuje ludzi, by ich kosztem dojść do celu. Mike vel. Jurek Owsiak chciał być dramatyczny i udowodnić, że nie boi się mieć swoich hands dirty, więc utarzał je w piachu. Ale gdy ponownie je pokazał, miałem wrażenie, że jest na nich coś lepkiego, więc chyba nie do końca trafił w to, co chciał. Natomiast Królem Wszystkich Faili był moment, gdy uczestnicy z zaintrygowaniem powtarzali ogłoszone przez Jeffa nazwy plemion, niby, że słyszą je po raz pierwszy. Ch*j, że przyjechali już w opaskach na łbach i tam mieli je wypisane jak byk. Haloo, reżyserka, no gdzie wy jesteście-nooo?
BIAŁE KOŁNIERZYKI - a właściwie pożółkłe, bo oczywiście producenci znają tylko kilka kolorów i nie mogli dać im białego, no musiał być po raz 20 żółty i koniec, basta, finito.
Pierwszą śmieszką była dla mnie
So. Wiedziałem, że ktoś już w pierwszym odcinku będzie chciał być fajny i zrobić sobie jakieś lingwistyczne hihiczki z jej imienia i tylko czekałem kto skusi się na to pierwszy. Ostatecznie padło na Shirin i jej "SO much drama". Jeśli chodzi o samą So, to cisnąłem już z samych jej min, na zasadzie "ale słodka ze mnie s*ka, prawdaaa, no powiedzcie". Kiedy już w Brazylii, Wenezueli i-tych-innych zaczną w końcu rzygać telenowelami i zrobią banicję na kopach ich reżyserom, mogą się oni przenieść w środowisko Azjatów i podchwycić do jakiejś roli właśnie tę laseczkę. So kojarzy mi się z tymi wszystkimi pięknymi zołzami i intrygantkami z tego typu produkcji, na zasadzie "ojeeej, naprawdę nie chciałam ci wylać tej zupy na łeb moja droga, to był wypadek". Ale podobnie jak tego typu postacie, również So nadziała się ostatecznie kroczem na szpilę przez własną głupotę.
Ja pie**dolę i nie przestaję, co to był za cudaczny blefus z tą neutral option?

Lepsze historyjki wymyślałem w podstawówce jak udawałem chorego i nie chciałem iść na plastykę. O Bożenko, toć już bardziej wiarygodnie zabrzmiałoby nawet, gdyby powiedziała, że wzięli z Joaquinem tę opcję najlepszą dla plemienia, tylko po prostu byli tak głodni, że wpi***olili z część tego ryżu na sucho w drodze do obozu. Tak więc So sama zawiązała sobie pętle na szyi i kopnęła taborecik. A szkoda, bo po jej odejściu, chwilowo nie ma w tym plemieniu nikogo, kogo bym szczególnie polubił, albo przynajmniej z kogo bym cisnął, więc na ten moment mogą sobie wszyscy iść w pizdjet, trzymając się za rączki i wesoło podskakując.
Joaquin to taki Ozzy 2.0, albo już nawet 8.0 z dzikimi ambicjami podboju świata, wiarą we własną zajebistość i ciemnymi ślipiami patrzącymi na niewiasty wzrokiem "jestęęę głęboki, jestęę czarujący… a tak w ogóle, to u mnie, czy u ciebie?". Tak więc zapewne skończy sobie u babci w d*pie, zdradzony przez wszystkich wokół, łącznie z Jeffem, kamerzystami i małpiatkami drzewnymi - tak jak za każdym razem kończył Ozzy. Tym bardziej, że już teraz w pierwszym odcinku został na lodzie jako wdowiec po So.
Shirin niby skacze, niby lata, niby kombinuje, niby zgarnęła ode mnie w tym odcinku ze dwa propsy, ale mimo wszystko, mam wrażenie, że jej historia skończy się szybko i tragicznie. Nie chcę tego, ale obawiam się, że jak we wszystkich dotychczasowych sezonach trójplemiennych, będziemy mieli jedno wyjątkowo loserskie plemię i nie zdziwi mnie, jeśli trzy następne Rady spędzą z Jeffem kolejno Masaya, Plemię Żółtych i Białe Kołnierzyki. A Shirin dostanie w czapę jako pierwsza, bo po kolejnej porażce będą się bali wywalić Ozzyuaquina, żadnego z pozostałych dwóch facetów też nie tkną, a Carolyn wykpi się immunitetem.
Max wydaje mi się już trochę mniej creepy niż przy prezentacjach. Zgarnia poza tym gratsy, propsy i trzy paczki M&M'sów za to, że po trzech dniach pobytu w grze pan profesor zorientował się, że trzyosobowy sojusz w sześciosobowym plemieniu nie gwarantuje mimo wszystko sukcesu i zaczął pracować nad Tylerem. O
Tylerze na razie wiemy niewiele poza tym, że nosi gacie, w których wygląda jak pszczoła i bardziej niż cycki So podnieca go drewno i sznurek Carolyn (czy z czego tam robią te HII, jakoś nigdy się im szczególnie nie przyglądam).
Carolyn wygląda w tym całym galimatiasie póki co najrozsądniej, bo strollowała poszukiwaczy HII zgarniając go sama, przekonała do siebie sojuszników i nawet wydarła porządnie japę na TC. Wybaczę jej nawet to, że przed Radą ze trzy razy powiedziała publicznie, że odpaść musi dziewczyna, który to tekst nie był chyba najbardziej przemyślaną rzeczą w jej życiu

Ale mimo wszystko jakoś jej nie kibicuję, no nie leży mi babulinka z charakteru, co-zrobisz-nic-nie-zrobisz. Wolałem So i jej cudowne blefusy.
NIEBIESKIE KOŁNIERZYKI
Tak bardzo
Dan!!! Mój absolutny bohater i druga osoba, z której cisnę

Wygląda trochę jak ten taki pająk z reklamy "Żabki" o wielosztukach - nosi podobny beret i też ma wielkiego zada. I w ogóle cóż rzec, no szkoda mi go było, podjarał się chłop jak Aśka D'arc na stosie tym, że trzeba być uczciwym wobec plemienia i razem zgodnie sobie współpracować, a co za rzeczy go spotykały w zamian? Najpierw przyszedł
Owsiak i strollował jego niesamowiy pokaz żonglerski zabierając mu perfidnie jeden z kokosów-czycototambyło, potem przyszła
Żyrafa i stwierdziła w konfie, że nie nie nie, oni z Owsiakiem pewnie wcale nie wybrali korzystniejszej opcji dla plemienia, bo paka ryżu powinna być większa (ależ nienażarta ta panna), a potem jeszcze raz przyszła Żyrafa, tym razem z
Lindsey i zaczęły z dziadziusia cisnąć kiedy trochę puścił mu hejt podczas budowy sheltera.
Kelly udzieliła nam w konfie lekcji, że grunt to social game i opanowanie, po czym, żeby to zilustrować, sama włączyła się z ryjem w te dzikie dramy przy shelterze.
Smutny, pokonany i upokorzony Dan poszedł sobie w ramach buntu na plażę, rozebrał się do gaci i zaczął przeżywać, na co akurat trafił Owsiak, rzygający jeszcze pewnie w pobliskich krzakach po inteligentnym zjedzeniu skorpiona. Na ten widok zwracanie poszło pewnie mu jeszcze szybciej, po czym rączo przybieżył do przyjaciela aby go utulić i pocieszyć, że smutno-ci-a-może-budyń?, a poza tym ja jestem twoim frędsem i wspólnie przetrwamy złe czasy. Mam wrażenie, że obaj panowie skończą sobie wesoło w d*pie, ale mam nadzieję, że nastąpi to trochę później niż już-zaraz-natychmiast, bo z obu cisnę i chcę pocisnąć jeszcze trochę. No eeej, zabrali mi już So, więc niech chociaż z nich pozwolą.
Jest jeszcze
Rodney, który, jak wspomniano, zdaje się mieć w głowie trochę więcej oleju niż się to zapowiadało przy prezentacjach. Już poderwał Lindsey na tatuaże i smutną historię, więc pewnie teraz poderwie jeszcze Żyrafę, bo obie panie zdają się być ze sobą w ścisłej komitywie. I pewnie gdzieś mniej więcej tutaj ustanowi się jądro głównego sojuszu tego plemienia. O ile nie zaczną przerypywać IC-ków i nie skoczą sobie nawzajem do gardeł, że ktoś tam ułożył trzy klocki zamiast pięciu.
BEZ KOŁNIERZYKÓW
Tutaj na razie akcja toczy się między trzema osobami. Rozpizgała mnie ta cięta rywalizacja między dwoma metro-seks-adonisami, którzy zaczęli się przekomarzać kto ma lepsze skillsy w rozpalaniu ognia i budowaniu sheltera (ej-zaufaj-mi, widziałem to na youtube!

). Budowanie sheltera jest za każdym razem tak hejtogenne, że czekam na nie najbardziej. Zawsze trafi się jakiś przychlast, który rozpocznie gównoburzę <3 Na miejscu producentów, rozwalałbym im ukradkiem codziennie te wszystkie cuda architektoniczne, przez co musieliby budować następne i byłoby jeszcze więcej dram. Miałem wrażenie… no dobrze, nadzieję… że te placki chwycą się w końcu nawzajem za te swoje długie kudły i dojdzie do mordobicia, przynajmniej takiego na otwarte rączki i odwrócone twarze.
Oczywiście z całej siły cisnę z
Vince'a, więc mam nadzieję, że jeszcze trochę zostanie. Jeśli chodzi o te jego wszystkie wiksy, to znów winiłbym tu piórka. Wszyscy pamiętamy Mistrza Phillipa, który posiadł unikalną zdolność komunikowania się ze zmarłym przodkiem z pomocą piórka przyczepionego do łba. Skoro więc Vince ma ich kilka, moją teorią jest, że komunikuje się z kilkoma zmarłymi przodkami na raz i albo robi się zwarcie na linii, albo przekazują mu oni sprzeczne informacje, przez co dymi mu czacha i wszyscy widzimy tego rezultaty. Scena zazdrości, którą zrobił Jenn o Joe'go przebiła wszelkie wcielenia Dona Jose'go i Carmen w najlepszych operach. Na domiar złego, to właśnie
Joe ocalił ich od przerypania IC-ka, więc teraz na pewno Vince z zazdrości zesra się na twardo. I wbije w to piórko.
Jenn jest póki co moją główną faworytką. Mózg, charakter i cycki w jednym, to lubię. Mam nadzieję, że dobry edit z początkowej fazy dobrze wróży jej na przyszłość. Mam też nadzieję, że Vince w ataku szału nie zrobi jej jakiejś krzywdy, bo na razie jego zachowanie jest klasycznym przykładem zachowania stalkera w fazie początkowej - najpierw sobie taki coś wmówi, potem jeszcze dopowie, nakarmi się najbłahszą obietnicą, a potem nagle dostanie hejta i sądy muszą interweniować.
Pozostała trójka na razie sobie kima.
Nina rzuciła tylko coś w stylu "hejka, jestem Nina i jestem głucha".
Will jest wesoły i ogólnie na plus, ale widocznie tak przejął się złożoną plemieniu obietnicą zrobienia kanapek, że buszuje gdzieś po krzakach i kombinuje z czego by tu sklecić jakiegoś Wieś-Maca. Może nawet stworzy go na swoje podobieństwo.
Hali było tak malutko, że moje podejrzenia odnośnie tego, że jest sajko, pozostają na razie wyłącznie w sferze dywagacji, nadinterpretacji i polucji.
Konkurencja oczywiście wy*ebana i nowatorska. Miałem nadzieję, że może chociaż tym razem nie będzie puzzli, ale NIE, masz tombak, nażryj się, trzy rodzaje puzzli na raz. No normalnie kocham.
Sumując, odcinek zrobił mi na gębie tak rozległego banana, że jego końce wchodzą do uszu. Jestem nastawiony bardzo przyjaźnie. Przyszły czwartku, przybądź.