Goło i wesoło - to byłby najlepszy tytuł odcinka, a nie jakieś tam wzniosłe pierdy z cytatów. Oba warunki zostały spełnione koncertowo. Mam tylko nadzieję, że w przyszłości nie zostanie samo "goło", bo na pewno po utłuczeniu Vince'a zrobi się jednak trochę mniej "wesoło". Gość jest moim nowym bogiem. Od jutra biegam po rynku w poszukiwaniu piór, które mógłbym przyczepić sobie do łba w ramach nowej religii. Jestem zdruzgotany, że mi go utłukli. Odpoczywaj w pokoju, stary. Tylko koniecznie w takim bez klamek.
BEZ KOŁNIERZYKÓW
Wszystko wskazywało, że
Will będzie głęboko w d*pie i to nawet szerszej niż jego własna. No bo przecież: A - strollował dziarską obietnicę Mistrza Dana o tym, że udowodni, iż grubsi faceci radzą sobie świetnie w survivorowych wygibasach podczas IC-ków. Dzięki Willowi, ten ciężko wypracowany dowód poszedł na śmietnik. B - zaprowadził swoje plemię na Radę. C - ja dalej nie widzę, żeby wywiązywał się ze swojej obietnicy zrobienia plemieniu kanapek. No co za urwis. I nawet nie spotkała go za to kara, a wręcz okazało się, że jest w najlepszej sytuacji w plemieniu, bo został sobie swing vote'm. Nie ma sprawiedliwości na świecie. Ale może w dalszej perspektywie, Will ukarze się sam, bo głos na Vince'a zamiast pozwolenie na eliminację Niny, był średnim pomysłem. Teraz może się bowiem okazać, że jego plemię będzie kładło IC-ka za IC-kiem i to jednak oni zostaną TYM loserskim plemieniem, bo przecież nauczeni doświadczeniem wiemy, że w każdym trójplemiennym sezonie, JAKIEŚ loserskie plemię być musi. Nie łammy tradycji.
Oderwany od rzeczywistości
Vince znów znakomicie bawił siebie i nas. Na Radzie doniośle stwierdził, że jest dla plemienia... klejem. No cóż, stare przysłowie nie bez kozery naucza, że jesteś tym, co wąchasz. I nie zdziwiłbym się, gdyby tak właśnie było w jego przypadku. W tym odcinku pogrzebał już sobie wszelką grę socjalną, a jego maniacki wzrok głośno dopominał się o lekarza. Stał tak blisko, że przez chwilę myślałem, że zasunie Joe'mu pięknego główkostrzała podczas tej szczerej rozmowy, za to, że śmie być w plemieniu bardziej przydatny i lubiany niż on. Może tylko próbuję się pocieszyć po jego stracie, ale myślę, że nawet gdyby nie odpadł teraz, to w przeciągu kilku odcinków zwariowałby już tak, że przyszliby po niego panowie z kaftanami i zostałby wydalony z gry na specjalnie przyspieszonej Radzie, wzorem młodszego Hantza. Ewentualnie, podobnie jak młodszy Hantz, dostałby od Jeffa masaż na odchodne.
Nina jest Mistrzynią wszystkich Mistrzyń. Wszędobylskie oskarżenie #nienawidziszmniebojestemczarny zmienia się w #nienawidziszmniebojestemgłucha. I starasz się być miły i dogadzasz i się uśmiechasz, a tutaj NIE - zawsze ci ktoś z tym wyskoczy, bo śmiałeś na przykład zaprosić go na wspólne nagie harce w wodzie o jeden raz za mało. Biedne dziewczyny. Nina rzecz jasna pragnęła dla nich krwawej vendetty, toteż zgadała się z Panem Piórko. Ciągnie swój do swego. Kocham zresztą sam moment ich rozmowy. Przysłuchując się temu dialogowi przypomniał mi się "Lot Nad Kukułczym Gniazdem" i nie mogłem dojść do konkluzji kto z tego wesołego duetu jest bardziej pizgnięty. Tym bardziej, że zaraz potem Nina udowodniła, że jest dla Pana Piórka godną konkurencją. Tekst do Willa o tym, jak to Pan Piórko martwi się o jego zdrowie, był na to ostatecznym dowodem. Will się od nich w rezultacie odwrócił, a więc Nina udupiła i Pana Piórko i samą siebie. Brawo. Zdaje się, że Lot Nad Kukułczym Gniazdem zakończył się niniejszym kraksą.
Przez chwilę zadrżałem o losy
Jenn, bo dalej jest moją faworytką. Jednak w tym odcinku muszę odebrać jej parę propsów i schować sobie z powrotem do kieszeni. Po jaką cholerę wylatywała na Radzie z tekstem jak to bardzo zawiedziona pokazem "niektórych" w konkurencji? "Niektórzy" momentalnie spojrzeli na nią zdegustowani i pewnie mało brakowało, a skończyłoby się to dla niej wypadką i rzeczywiście pooglądałaby sobie Jeffa w telewizji. Ajajaj. Niby był ten Will swing-vote'm, niby każdy chciał go u siebie, a tak naprawdę robili wszystko, żeby go do siebie zniechęcić. Najpierw strzał w jaja od Niny, a potem od Jenn. Może to jednak za te kanapki?
Joe wyrasta na herszta tej wesołej bandy, choć pomysł z podziałem głosów był mocno dyskusyjny. Mogło to kosztować jego sojuszniczkę życie, a było raczej niepotrzebne - nie sądzę, żeby te dwa czubasy były w stanie znaleźć immunitet.
Hali niby było więcej, ale dla mnie to wciąż za mało i wciąż uparcie czekam z jej strony na jakieś objawy sajko.
NIEBIESKIE KOŁNIERZYKI
Mój biedny, pocieszny
Dan. Kiedy już człowiekowi wydaje się, że nic nie może go bardziej upokorzyć, zawsze można jeszcze na dokładkę zgubić gacie. Jednak Dan stara się zachowywać banana na pychu, więc może powoli-powoli wkupi się jakoś w łaski plemienia. W sumie najbardziej hejtuje go chyba tylko
Lindsey, której zaczynam mieć dosyć. Ja rozumiem, że z Dana ciężko nie cisnąć, ale ostatnio wydaje mi się, że to dziewczę nie ma nic innego do zaoferowania, niż pojazdy w konfach na tego biednego świrusa.
Rodney zhakował mózg producentom i odgadł, że IC-ek będzie wymagał celowania do kosza, toteż zafundował plemieniu odpowiednio wcześniej w obozie koszykarski trening.
Żyrafa z wiadomych względów była wniebowzięta. W IC-ku też zdaje się, że wzrost jej pomógł, bo to chyba ona wpakowała im tego ostatniego, zwycięskiego strzała, po którym całe plemię radośnie wrzasnęło IHAHAHAHA i rzuciło się w euforii do wody.
Owsiak ma w sobie chyba jeszcze pozostałości tego niefortunnie zjedzonego skorpiona, których nie może z siebie wydalić i przez ten dyskomfort wyżywa się na innych, chrypiąc im do ucha, że ej-nooo-trzeba-nazbierać-fajerłuda. Jego zachowanie jest bardzo logiczne - historia Surva pokazuje przecież jednoznacznie, że zaganianie do roboty leniwego plemienia kończy się dla zaganiającego samymi sukcesami. O
Kelly nic mądrego nie napiszę. Widocznie popieściła swego czasu edytorów paralizatorem, pałką, albo inną ze swoich zabawek, bo na razie nie są dla niej zbyt łaskawi i konsekwentnie próbują wmówić nam, że babka nie istnieje.
POŻÓŁKŁE KOŁNIERZYKI
A tutaj dla odmiany nuda. Mówiłem Wam, że oni nie są tacy fajni
Shirin jest najwidoczniej tak bardzo wdzięczna
Maxowi za to, że ostatnio pomógł jej i Carolyn na Radzie, że nie pozwoliła mu samotnie wyjść na głupa i solidarnie z nim pokazała światu gołe dupsko. Utrzymanie przy sobie dziwnych sojuszników wymaga poświęceń.
Tylerowi, jak widać, nie dogodzisz. Shirin świeci przed nim tyłeczkiem, a on zamiast się z tego cieszyć, patrzy na nią zdegustowany jak na ptasią kakę, która nagle spadła mu pod nogi. To znaczy ok, ja rozumiem, że można mieć różne upodobania, nie myślcie sobie, że tombak jest nietolerancyjny, ale przecież Tyler miał też w zanadrzu goły tyłek Pana "Jestęęę Hatchęęę". A zdawał się hejtować oba tyłki równomiernie.
Skoro już o tyłkach mowa, to
Joaquin po ostatniej Radzie jest w nim głęboko, a mimo to, jakoś nie widziałem z jego strony dzikich prób wydostania się z powrotem na powierzchnię - może poza wspólnym z Tylerem hejtowaniem tyłków innych. Ale zauważyłem za to, że producenci w #previouslyonsurvivor starali się nadać mu trochę bardziej zaszczytną wartość niż na to zasługuje, bo nawet So została przez nich zdegradowana do marnej "Joaquin's ally", zupełnie jakby ten Joaquin miał być w programie bardziej istotny niż się obecnie wydaje.
Carolyn tymczasem głaszcze chyba gdzieś w ukryciu tego swojego idola, bo w tym odcinku miała widoczność zerową. Widocznie producenci uknuli sobie, że tematem przewodnim dla tego plemienia będą w tym epizodzie gołe tyłki i babka nie załapała się ze względów estetycznych.
Tyle na dzisiaj, dziękuję za uwagę, idę szukać tych piórek.