Przyszedł kwiecień, przyszła wiosna, a wraz z nimi przykicał Zajączek Wielkanocny, który przytargał nam w swoim jebitnym worze całą masę prezentów i niespodzianek. Tak-tak. Bo to właśnie
niespodzianki były dla mnie w tym epizodzie motywem przewodnim. Czyli chyba musiał być dobry, nieprawdaż?
Pierwszą niespodzianką była dla mnie reakcja Rodney’a na strzał w mordę podczas poprzedniej Rady. Obawiałem się, że tuż po powrocie do obozu, nasz mały śmieszek weźmie Owsiaka za fraki, przerobi go na tatara, a na szczycie położy jego urżnięte jaja - kulinarni mistrzowie i inne Magdy Gessler nauczają przecież, że tatara podaje się nie inaczej, jak właśnie z jajem. Moją teorią jest, że Leśne Skrzaty Jeffa Probsta musiały obawiać się tego równie mocno i profilaktycznie zaaplikowały Rodneyowi jakiś dodupny zastrzyk na uspokojenie, być może podkładając strzykawkę jeszcze na tym radowym pieńku, jednym z tych, na których oni tak sobie za każdym razem malowniczo przycupują, by wieść z Jeffem inteligentne konwersacje.
Jednak pomimo spokoju i opanowania, Rodney już zaczął snuć w konfach plany krwiożerczej zemsty. Brawo, trzy cysterny propsów dla
Owsiaka - przecież w ogóle nie można się tego było spodziewać utłukując bez sensu Joaquina.
Niespodzianka numer dwa po prostu. A nawet jeśli, to ten romantyczny spacer o zmroku, na który zaprosił Rodneya, musiał przecież w pełni załatwić sprawę i okręcić Roda wokół małego paluszka. #mastermajndtakbardzomocno <3
To jednak jeszcze nie koniec chichrania, nie-nie-nie, nie myślcie sobie. Owsiak uznał widocznie, że skoro już upadać, to na beton i z impetem. Szczytem gracji, klasy i rozwagi, było wyznanie wszystkim na tej dzikiej mergowej uczcie, dlaczego Joaquin musiał opuścić ten padół i że było to właśnie ze względu na więź z Rodney’em. Nie to, żeby dał w ten sposób wrogowi wskazówkę, kogo najlepiej zbajerować, żeby zburzyć sojusz Escameca
Moje gratulacje. Zaraz-zaraz, kto to tam leci u góry? Czy to Hatch? Czy to Mariano? Czy to Kim Spradlin? Nieeeeee, to SUPEROWSIAK!!! :D :D :D
Skoro Owsiak wyszedł już na takiego trampka, słingwołty uznały zapewne, że leżącego się nie kopie i postanowili nie dobierać mu się jeszcze do skóry. To skierowało radar na drugą stronę barykady, a więc na moją ukochaną, jedyną, złotą, marynowaną w seksapilu Jenn. Z bólem serca, sraczką i pochlipywaniem, muszę obiektywnie przyznać, że było to dobre posunięcie. Myślałem wcześniej, że społeczeństwo jest w tym sezonie zbyt głupie, żeby zdać sobie sprawę z zagrożenia, jakim jest ta panna i że niczym
wspomniana już Kim Spradlin, będzie ona miała gładką drogę do finału, wyłożoną czerwonym dywanem i otoczoną uśmiechniętymi dziećmi, które sypałyby za nią jakimś shitem mającym imitować świeżo zerwane kwiatowe płatki.
W tym świetle,
niespodzianką numer CZY jest dla mnie nie kto inny, jak
Łysa Cirie. Prędzej spodziewałbym się Irki Santor w kapeli death metalowej, niż jakichkolwiek przejawów inteligencji ze strony tego zawodnika. A jednak. Widzę, że większość z Was hejtuje ten ruch, dla mnie to właśnie pierwsza nie debilna rzecz, którą zrobił w programie. Nasze wielkie, łyse, jasno świecące słonko, uświadomiło sobie, że te zrobione bezkołnierzykowcom kanapki mogą jednak nie wystarczyć i że wcale nie czeka go z nimi świetlana przyszłość. Fik myk, hyc-hyc, Łysa Cirie przeskoczyła więc do przeciwników. No dobra, przeturlała się. Bo jakoś nie widzę jej skaczącej zbyt zwinnie. Tak czy siak, brawo, łap pan/pani plusa. Szkoda tylko, że na końcu odcinka Zespół R znowu błysnął i Łysa Cirie tradycyjnie już wyszła na głupa, bo tamci też nie byli z nią do końca szczerzy. W rezultacie, jako jedyny głosował na Hali, więc musiał poczuć się trochę hmm… łyso.
Niespodzianka numer cztery to
Rodney i jego odroczenie planów egzekucji Owsiaka, którą tak obrazowo zapowiadał w konfach na początku odcinka. Myślałem, że od razu po mergu hycnie do Jenn i powie pszepanionmniebije, odrąbmy mu łeb, dobzzzieee?. Tymczasem zdaje się, że jego plan jest nieco inny i jak się nad tym zastanowić, wcale niegłupi. Gdyby od razu przyssał się do cycuszków Jenn i się nimi otulił w obronnym geście niczym Kubica poduchami powietrznymi, to też mógłby w dalszej perspektywie wiele nie zyskać, bo sojusz Jenn jest zbyt liczny i zbyt zwarty. Dobrze byłoby więc na początek dać w czambuł przynajmniej jednej osobie spośród z nich. Ponadto, Rodney próbuje zebrać wokół siebie sojusz słingwołtów, żeby nie być takim gołym i wesołym. Carolyn co prawda wyheheszkowała go w konfie, ale nie zdziwiłbym się, gdyby w pewnym momencie zaczęła być zainteresowana takim „układem środka”, bo oba skrajne sojusze – Jenn i Owsiaka - są zbyt mocno zgrane. Hejejej, może ten Rodney tak naprawdę nie jest taki głupi? Może na Reunionie okaże się, że robi nas wszystkich w jajucho, a w rzeczywistości jest zapalonym szachistą i na co dzień robi doktorat z jakiegoś przerażająco brzmiącego kierunku ścisło-technicznego? Może nie powinniśmy tak z niego rechotać i spłoniemy za to w piekle? Uważajmy
Nie potrafię na razie ocenić ruchu
Carolyn i Tylera. Z jednej strony, takie skakanie od Sasa do lasa, może być dla jurorów hejtogenne w ewentualnym finale. Z drugiej,
Gang Blondynek (Jenn, Hali, Joe), jest najbardziej hermetycznym sojuszem na wyspie i będąc z nimi w ostatnich rozdaniach, Karcia mogłaby się sparzyć, nawet mając Tylera pod pachą. Poczekam więc, co przyniosą dalsze dni i dopiero potem będę chwalić lub wrzeszczeć.
Cycata bohaterka moich zboczonych snów ładnie osłoniła się idolem. Jednak mimo wszystko pstryknę ją w ucho, bo zdaje się, że jej działania były w tym epizodzie trochę za słabe. Nie pracowała chyba nad Rodney’em, a powinna była, zwłaszcza po tym, jak Owsiak pięknie j*bnął sobie kilofem w stopę, opowiadając na forum publicznym o tym, czemu ukatrupili Joaquina. Można by też się zainteresować na przykład Żyrafą. Można było zrobić cokolwiek dodatkowego, żeby udupić owsiakowców. A już na pewno starać się mniej okazywać swoją hermetyczność z pozostałymi członkami Gangu Blondynek. Niestety, ale mam wrażenie, że mimo ładnej kontry, target z nich nie zejdzie i te wszystkie rzekome knucia Rodney’a przeciwko Owsiakowi w następnym epie, są tylko blefem edytorów i zachętą na zasadzie ej-pamiętajcie-żeby-nas-oglądać. W łeb raczej na pewno dostanie ktoś z Gangu Blondynek, bo rozbicie tej trójcy jest obecnie najkorzystniejsze dla wszystkich. A skoro tak, to mam nadzieję, że będzie to
Joe. Niby ma trochę oleju w łepetynie, no ale co ja poradzę, jakoś mi ten koleś nie leży. Jest dla mnie miałki jak posłowie PSL-u czytający „Nad Niemnem” i może sobie iść do diabła, proszę bardzo, nie będę zatrzymywał, tam są drzwi. Nie-nie, bardziej na lewo. O właśnie.
Krótko o drugoplanowych bohaterach dramatu.
Mistrz Dan nie jest już tylko mistrzem, ale nawet bogiem. Prowadzi bowiem batalie na tym właśnie poziomie. Wciąż ma zatarg z Posejdonem, który jest zły, niedobry i prawdopodobnie planuje otwarcie jakiegoś stoiska z bielizną na targowisku pod Olimpem, bo najpierw, w pierwszym epach, zerwał Mistrzowi galoty, a teraz bezczelnie napuścił mu na mistrzowskie stopy meduzy, mając pewnie nadzieje, że znajdą na nich skarpetki i też mu je zdobędą. W dodatku, Jenn szykowała na Mistrza chytrą i przebiegłą zasadzkę, bo podobnie, jak w przypadku Maksymiliana, najpierw poradziła mu przemycie poranionych stópek w hot water, a następnie pewnie hejtowałaby go, że to disgastin i namawiałaby plemię do jego eliminacji. Mistrz pozostał jednak Mistrzem i wybrnął z sytuacji, nie z nim takie tanie numery.
Żyrafa wykazała zaskakująco niską aktywność jak na swoją posraną sytuację. Jeśli wierzy, że w sojuszu Owsiaka i Mistrza będzie na dłuższą metę bezpieczna i nie warto przeskakiwać, to gratsy. Wcześniej udowodnili przecież, jak bardzo ją kochają - niemal tak bardzo, jak te jakieś dzieciaki w łódzkim zoo, które kilka lat temu wystraszyły dwie żyrafy na śmierć petardami.
Świrin natomiast planuje chyba zająć miejsce Łysej Cirie w sojuszu bezkołnierzykowców. Średnio rozsądne, bo to raczej mało zaszczytna pozycja i jeszcze trzeba umieć robić kanapki.
Czystym przypadkiem odpadła
Kelly. Tak długo chowała się „pod radarem”, aż radar rypsnął nagle w dół i zmiażdżył jej czaszkę. Bywa. Strategię miała niegłupią, ale też nie będę po niej specjalnie płakał ani udawał, że miałem ją wyżej niż w pędzlu.
Z uwag dodatkowych: Hiper-super-wypasiona-jołjoł-uczta-merdżowa jak zwykle nie zawiodła. Jedli chyba jakieś śmieszne owoce, ale wyglądało to jak takie wielkie kosty masła i zabawnie się obserwowało jak Mistrz Daniel wsuwał sobie całą taką kostę za jednym wsysnięciem do dzioba. Leśne Skrzaty Jeffa Probsta wzięły sobie do serca moją sugestię z pierwszego odcinka, że budowanie sheltera jest zawsze dramogenne i dla osiągnięcia ciekawszego klimatu, powinno się im te wszystkie sheltery burzyć w pi*du także w środku gry. Niestety, nikt tym razem nie wpadł w nasze sidła i budowa przebiegła chyba nadzwyczaj spokojnie. Jestem niepocieszony :( Chociaż nie, pocieszył mnie tym razem IC-ek. I to mocno. Obfitował on w hece i niespodzianki. Słupek skrobnął Jenn tam, gdzie nie powinien i dziewczyna się podjarała. Po raz pierwszy w życiu, żałuję, że nie jestem… słupkiem. Jeśli zaś chodzi o niespodzianki, to pierwszą z nich – czyli już chyba
piątą niespodzianką dzisiaj, było to, że Mistrz Dan i Łysa Cirie zsunęli się ze swoich słupków już w pierwszej mikrosekundzie od komendy #surwajworsredigooooł. No kto by się spodziewał. Zdziwił mnie też brak triumfu Żyrafy. Myślałem, że babka ma immunitet w kieszeni i wystarczy, że położy brodę na szczycie słupka, a nogi dotkną jej ziemi i będzie miała oparcie. A tu bach,
niespodzianka numer sześć, taki Joe się wcisnął. Nosz co za...
Tyle z mojej strony, macham do Was entuzjastycznie oraz życzę mokrego jajka i smacznego dyngusa. Czy tam odwrotnie :D