Jeszcze jaaaa, jeszcze jaaa, przepraszam za spóźnienie, zgubiłemklucze, tramwajmiuciekł, piesmirzygał, byłykorki i tak dalej.
No więc jestem niepocieszony. To już drugi epizod z przewidywalną eliminacją, a nie tak się umawialiśmy Probst, miał być super-nieprzewidywalny sezon, blindsid'y, fajerwerki i w ogóle #seksdziwkiidragi, a tu na razie od połączenia impreza jest trochę drętwa.
Na początek, chciałbym przyrżnąć pałką w łeb
Cycatej-Bohaterce-Moich-Snów. Nie tego się spodziewałem. Ktoś tu ewidentnie nie umie przegrywać. Nawet jeśli jesteśmy w d*pie, trzeba się spiąć, walczyć i wojować, bo w tej grze nigdy nie wiadomo, kiedy fortuna się odwróci. Foch i quit nie są najlepszą metodą obrony swoich racji. Tak właśnie, quit. Może ja nie byłem harcerzem, nie znam się na zasadach honoru sportowego i w ogóle jestem przyrośnięty grubym zadem do kanapy, ale moim skromnym zdaniem, nie ma różnicy między quitem a namawianiem do głosowania na siebie. Tak czy siak, świadomie rezygnujesz z dalszej gry. A skoro tak, to Jenn mogła już pójść po bandzie i rzeczywiście odejść w tak
Janu-Jący sposób jak zgaszenie swojej pochodni po to, by jej luby mógł dostać dodatkową szansę.
No, chyba, że Cycata-Bohaterka-Moich-Snów tak naprawdę nie chciała odchodzić, a wszystko zostało zaaranżowane przez
Leśne-Skrzaty-Jeffa-Probsta, który wyczuły, że odcinek wyjdzie ch*jowy i postanowiły zatroszczyć się o klimat pod tytułem "a może jeszcze nie wszystko przesądzone, hmm?". No bo jakoś mi to wszystko dziwnie wyglądało, no z jednej strony chce dziewczę odejść i poświęcić się dla Joe'go, a z drugiej okazuje się, że tak naprawdę tego nie chce. Ale nie wiem, może ja już przeginam, może ja wszędzie widzę teorie sPISkowe. To wszystko przez Antoniego - odkąd analizowaliśmy scenę z butelką i wskazówką, nakręcił się i wydzwania do mnie z coraz to nowymi teoriami. Numer muszę zmienić i już.
Właściwie, mimo, że nie do końca lubiłem
Joe'go, to strategiczno-widzowska część mnie zasmuciła się nieco, że odpadł dobry, silny, kombinujący i produkujący fejkowe idole zawodnik, a w grze został emocjonalny wrak, który nie ma już ochoty na dalszą grę. Jednak zaraz potem, strategiczno-widzowska część mnie została zagłuszona kopniakiem w pysk od tej bardziej przyziemnej części mnie, która wrzasnęła hej-bro-czil-aut, ciesz się, zostały cycki.
Co tam mieliśmy dalej... No taaaak, zadanie o nagrodę, yuhuuu

Ja rozumiem, że umożliwienie uczestnikom gry o Snickersa miało swój sens, bo
Mistrz Dan ewidentnie gwiazdorzy, z
Rodney'a wychodzi gremlin,
Łysa Cirie robi to jak własna babcia i tak dalej. No ale litości, wszystko ma swoje granice. Tak nachalnego lokowania produktu pozazdrościliby im twórcy "The Voice of Poland" i "Klanu"

I to jeszcze te dzikie, późnoorgazmowe jęki, jakie wszyscy wydawali z siebie po skosztowaniu jednego (!!!) MMM'sa, no po prostu reklamę można kręcić.
Mile zaskoczyła mnie
Świrin. Na tle Jenn wyszła na całkiem rozsądną zawodniczkę. Okeeej, okeeej, na tle tego, jak zachowuje się ostatnio Jenn, pozytywnie wypadłby nawet piesek Goofy z bajki o piesku Goofy'm, ale mimo wszystko. Chwali się, że postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce, prawidłowo wychwyciła podziały między dominującym sojuszem i zaproponowała Owsiakowi swe usługi. Kolejną dawkę propsów przyznaję jej za to, że obmyśliła sprytny plan ocalenia Joe'go kosztem Cycatej-Bohaterki-Moich snów, ale tutaj z kolei jeszcze większą dawkę propsów dostaje Owsiak, który wyczuł, co zamierzają pozostałości po Gangu Blondynek, podszedł do Świrin i powiedział nie-nie-nie moja panno, jak grasz ze mną, to grasz ze mną, żadnych kombinacji z głosami na Jenn, bo w ryj.
Tak więc, muszę przyznać, że również
Owsiak mnie ostatnio mile zaskakuje. Może byłem dla niego zbyt niemiły parę odcinków temu i rzeczywiście coś z tej jego Wielkiej Orkiestry będzie. Łi łill si. Najprawdopodobniej, łi łill si już nawet całkiem niedługo, bo edytorzy już niemal wychodzą ze skóry żebyśmy nie zapomnieli, że Rodney chce mu się dobrać do dupy i rozstawić w niej namiot. Zobaczymy więc, na ile inteligentnie Owsiak się obroni.
O właśnie,
Rodney 
Jego zdolności parodystyczne owsiakowego chrypienia rozpieprzyły mnie na drobne kawałeczki i zwaliły z nóg, pozdro z podłogi

Myślę, że śmiało mógłby podrzucić cefałkę do Star Kid. Pozostali byli jakoś niewidoczni. Może brzuchy ich rozbolały po tych wszystkich przepysznych batonikach, poszli srać w krzaki i potem już nie byli w zbyt dobrej formie, by szczerzyć zęby przed kamerą.
Tyler chyba mimo wszystko robi za Magdalenę Ogórek tego sezonu, niby ma coś tam pod kiepełą, ale za mało go widać i słychać.
Żyrafa znowu ogranicza się do taktycznej obserwacji wroga z góry. Nie było też zbyt wiele
Mamy C, nie było nawet zbyt wiele - o zgrozo, trwogo i rozpaczy -
Mojego Mistrza Dana. Zdążyłem się stęsknić i niecierpliwie czekam na jakiś przypływ nauk i mądrości w przyszłym epie. Była za to
Łysa Cirie, która została niespodziewanie obdarowana na Radzie fejkowym idolem. Dobiła mnie ta akcja

Owsiak ewidentnie dał do zrozumienia coś w stylu "yyyy, dobra, dam tego fejkowego idola najbardziej randomowej i beznadziejnej osobie, jaka przyjdzie mi do głowy i zobaczymy, co się stanie". Kolejna nobilitacja dla Łysej i potwierdzenie, jak wszyscy ją tam szanują
Przykro mi, próbowałem, starałem się i Jehowa mi świadkiem, że miałem dobre chęci, no ale ja jednak nie mogę nie śmiać się z min Hali :D Wieeem, wieeem, ona nie wiedziała, że Łysa Cirie od nich flipnęła i to spowodowało ten wielki (i tak moim zdaniem przesadny) roztwór paszczy na poprzedniej Radzie, no ale teraz? Aż tak gigantyczne zdziwienie, że odpada Joe?

Ciekaw jestem, czy równie mocno dziwi się, gdy w grudniu przychodzą święta, gdy Smerfy pokonują na końcu Gargamela i gdy podbijająca do siebie parka z durnej komedii romantycznej ląduje w końcu w łóżku.
Chcę blindsidów. Już, teraz, natychmiast.