Pizgam, pizgam i napizgać się nie mogę

Epizod miał właściwie wszystko to, czego ostatnio mi brakowało. Dramy, wrzaski, pizdostrzały, sranie żarem i pierdy żywym ogniem. Teoretycznie powinienem być więc podniecony jak Jeff na obiedzie u Hantzów, no ale przepraszam, nie jestem w stanie. Zbyt rzewnie płaczę po
Cycatej Bohaterce Moich Snów. Wiem, że grała ostatnio jak wafel, ale mimo wszystko love is love i mam zamiar wylać teraz swoją frustrację wyżywając się na wszystkich po kolei. Tak więc, zabłąkany wędrowcze po internetach, jeśli szukasz obiektywnej recenzji, to poszukaj jej gdzie indziej, ja się nie obrażę, serio, naprawdę, z bogiem.
Na pierwszy ogień, weźmy
takiego-o-Owsiaka. No i co to-to sobą reprezentuje? W poprzednim epie za bardzo się zagalopowałem w ilości przyznanych mu propsów, bo koleś spoczął na laurach i znowu zaczął grać jak kołek. I pomyśleć, że na początku miało być tak pięknie.
Leśne-Skrzaty-Jeffa-Probsta przyleciały do niego, potrząsnęły, powiedziały ej-my-nie-chcemy-nic-mówić-ale-wiesz-że-oni-tam-ci jadą-dupę?, biegnij chłopcze, biegnij, no już, nie ma cię, może co podsłuchasz. Jednak Juras, zamiast podsłuchać, przyjąć sobie informacje do serca i przejść do dyskretnej defensywy, postanowił zrobić malowniczą g*wnoburzę i dać wszystkim po pysku. Brawo. Zaraz oskalpuję sobie łeb, bo samo zdjęcie czapki to za mało, by wyrazić mój respekt dla tego ruchu. Że już nie wspomnę o akcji z tą jebitną adwentydż w grze i listem od lowdłansów. Adwentydż i tak nie zyskał, a tylko zgromadził hejt całego plemienia, doprawiony nawet srogą reprymendą od
Mistrza, że dats-hał-trastłotfi-ju-ar-Maaaaajk. Po raz wtóry brawo. Teraz Owsiak jest w szczepowej hierarchii na równym poziomie z pozostałościami po Gangu Blondynek, z którym tak zażarcie walczył.
Teraz dowalmy
Łysej Cirie. I tutaj przez chwilę powaga, muszę się ukorzyć i coś Wam wszystkim przyznać. Uwaga, korzę się i przyznaję: śmieszki-śmieszki, ale wcześniej myślałem, że ta nasza Łysa Cirie jest tak naprawdę, w głębi swojej wielkiej du(sz)y całkiem miłym facetem i że przesadzacie z hejtem na niego. Zacząłem już nawet sobie nieśmiało domniemywać, że pójdziecie za to wszyscy do piekła, a Mikołaj nie przyniesie Wam w grudniu prezentów, aż tu nagle BACH, BUM, JEBS, AŁAŁA, przyszedł ten oto epizod i starcie Łysej ze Świrin. Ja rozumiem, że Świrin wyciągnęła wobec niego zbyt pochopne wnioski i że powinna była docenić, że podzielił się z nimi tymi jakimiś rodzynami, wszystko fajnie, ale czy trzeba było od razu do*ebywać jej aż tak mocno i wjeżdżać na jej życie? Ludzkość wykreowała przecież całą paletę bardziej kulturalnych i stonowanych ripost, typu "idź się lecz", "chyba ty", "żuj gnój", "targaj wafla" i wiele innych, które skutecznie i z gracją nokautują przeciwnika, ale nie tykają jego rodziny. Łysa powinna była więc sięgnąć raczej do którejś z nich, aniżeli wychodzić na takiego aż prostaka. Pojazdy na rodzinę to coś, czego nigdy nie zdzierżę i Łysa zostaje dla mnie niniejszym, oficjalnie i nieodwołalnie, top hejted tego sezonu. Niżej w swej żałosności spadła już chyba tylko Jane z Nicaragui z pojazdami na temat ojcostwa Marty'ego. Sumując, spalcie to zanim złoży jaja, dziękuję, skończyłem, wykonać.
Carolyn i Tyler dostaną z kolei po kilka propsów na spółkę, a co mi tam, i tak mam ich teraz w nadmiarze, skoro już odebrałem Owsiakowi, no bo co mam z nimi zrobić, do d*py sobie nie wsadzę, trzeba rozdać. Oboje wymienieni przyjęli całkiem godną taktykę - otoczyć się w F4/F6 bezmózgami, muflonami i heffalumpami, a przynajmniej tymi, którzy za takowych uchodzą i których w finale będzie można zmasakrrrrrrrrować jak Korwin lewaków. Jedyne, nad czym powinni jeszcze pomyśleć, to nad ukręceniem sobie nawzajem łbów, bo w takim układzie, to właśnie oni nawzajem byliby dla siebie największymi zagrożeniami.
Nawiasem, nie mogę ze słitaśnej miny Carolyn w każdym ujęciu

Mam chwilami wrażenie, że w 79 roku naszej ery była na wczasach all inclusive w Pompejach pod Wezuwiuszem i lawa zastała ją akurat w momencie, gdy była mocno wk**wiona. Grumpy Cat wygląda przy niej tak słodko i życzliwie, jak Kasia Cichopek na kinderparty w Tłusty Czwartek.
Żyrafa... no nie wiem, cytując Klasyka, she just sucks. Jakoś tak po prostu. Kompletnie nie rozumiem jej planu - jeśli jest nim schowanie się pod radarem, to niech wspomni swoją cop-koleżankę Kelly, która chowała się tam zbyt długo, aż w końcu radar się oberwał i przyrżnął jej w łeb. Jeśli Żyrcia chce zyskać jakieś propsy od jurorów, to myślę, że powinna się nieco bardziej uaktywnić. Bo w sojuszu z bandą Rodney'a to ja jej na dłuższą metę nie widzę. No chyba, że już kompletnie jej na niczym nie zależy. Głupa rżnięcie, też zajęcie.
No właśnie,
Rodney, nasz sezonowy sweetheart. Leki, które przerażone Leśne-Skrzaty-Jeffa-Probsta zaaplikowały mu pospiesznie po dramie z Lindsey, niniejszym przestały już chyba działać, bo koleś znów się rozwrzeszczał. Potelepał się trochę przed Owsiakiem, co chyba miało zasygnalizować "hej hej, jestem groźny", choć w praktyce przypominało raczej ostry atak choroby Parkinsona. Ale i tak go uwielbiam

Poza tym, słusznie zrobił atakując wreszcie Owsiaka, a jeszcze słuszniej próbując przekonać do siebie Mistrza Dana. Właśnie z takimi osobami powinien układać się na finał. Jego bolączką jest socjal, więc musi znaleźć kogoś, kto ma go w ruinie już kompletnie.
Świrin ma szczęście Kojota goniącego Strusia Pędziwiatra. Jakkolwiek się nie stara, i tak czarna dupa stoi przed nią otworem i macha zapraszającym gestem. W ostatnim epie wcieliła w życie chytry plan schowania się za owsiakowymi plecami, aż tu się nagle okazuje się, że Owsiak może lada chwila runąć w tył, zgniatając ją na miazgę.
Mistrz Daniel udzielił nam dzisiaj kolejnej lekcji, a mianowicie, że nawet najwięksi twardziele czasem płaczą. Odwrót dupą od Owsiaka wygląda mi na tym etapie, podobnie jak w przypadku Żyrafy, na bardzo średni pomysł, no ale gdzieżbym śmiał kwestionować plany Mistrza, który tak głośno, odważnie i asertywnie wrzasnął wszystkim zgromadzonym, że "DIS IS MAJ CZOIS!!!!!!1111". Wyglądało to jak reklama dla gimnazjalistów z serii "stop alkoholizmowi". W każdym bądź razie, Mistrz na pewno ma jeszcze cały arsenów asów w rękawie, o na przykład te swoje dwa głosy, którymi zniszczy całe zło tego świata.
Co do samego twistu podwójnego głosu, jestem bardzo szeroko uśmiechnięty. Już dawno sobie myślałem, że można by wprowadzić możliwość takiego strolowania kolegów na Radzie, choć osobiście bardziej postawiłbym na wersję "anulowanie głosu wybranej osoby". To już wymagałoby ze strony używającego dodatkowego pomyślunku, bo nieumiejętnie wykorzystane, mogłoby doprowadzić na przykład do anulowania głosu sojusznika i wyjścia na głupa, a to zawsze oglądałoby się z chichotem i rozrzewnieniem.
Niestety, twisty i innowacje są mimo wszystko w programie rzeczą tak rzadką, że na przykład w tym epie,
Świrin pięknie zagięła Jeffa, tłumacząc wszystkim, co ten zrobi podczas aukcji, jeszcze zanim on sam o tym pomyślał. Przez chwilę myślałem, że j*bnie na nią focha i zasunie starym, nauczycielskim tekstem ze szkolnych lat #ejejejmożechceszmniezastąpić i miłą, aukcyjną atmosferę trafi szlag. Tym bardziej, że i tak ją skrócili, pokazując nam tylko, że Jenn wylicytowała jakąś galaretkę, Rodney jakieś mięcho, Żyrafa pewnie jakieś liście i ogólnie dali sygnał na zasadzie spoczko-spoczko, to i tak nieważne, przejdźmy do adwentydż.
Wielkieś mi uczyniła pustki w świecie moim, Cycata Bohaterko Moich Snów, tym zniknięciem swoim... Ale cóż, szczypta funu została nam jeszcze na sam koniec, kiedy w słodki i uroczy sposób pożegnała swoich kolegów i koleżanki; ten śmierdzi, ta ma downa i śpi w szafce, ten ssie, a ten to już w ogóle ssie z połykiem. Tak bardzo Jenn <3 Mam nadzieję, że dobrze bawi się na Ponderosie, o ile oczywiście Hali nie wychlała już całego whisky, bo wydawała się na nie bardzo napalona.