No to mamy olstarsów, iiiihaaaaa. Cieszymy się i trzymamy kciuki, że ten sezon naprawdę będzie wart tych wszystkich hektolitrów nerwowego rozwolnienia, które wypływa i wypływać będzie z tyłków Julki Sokołowskiej/Debila z Big Brother/kogokolwiek, kto dowojował do finału S32 i teraz musi czekać tyle czasu na Reunion i wyniki, bo Jeffowi nagle zachciało się zamienić kolejność.
Wypada zacząć od kretynizmów, więc na początek polajkuję widoczki. Te wszystkie kamienne gluty wciśnięte w rewir rzeczywiście robią wrażenie po tym, jak przez X sezonów karmili nas praktycznie tym samym. No i na początek bach – stało się dokładnie to na co czekałem, czyli przechwałki każdego po kolei na zasadzie „Aaaagrrrrr, drżyjcie przede mną. Ale serio drżyjcie..No eej, dlaczego jeszcze nie drżycie?”. Tasha pochwaliła się, że ziomki z kościoła oczekują od niej w ramach chrześcijańskiego miłosierdzia agresji, intryg i zebrania skalpów. Pewnie przerobią je potem na opłatki. Byle tylko nie ten od Czarnej Kelly, bo ona wstrzyknęła sobie chyba w buźkę coś nie do końca jadalnego. Blond Kelley po raz kolejny pozdrowiła swojego ojczulka na zasadzie ajjjjjjjj, jaka ja głupia, że nie wypięłam się na tego dziada. Rodzinny seans premiery u Wentworthów musiał stać się w tym momencie trochę mniej przytulny. Varner zapewnił nas, że tym razem nie zbłaźni się i nie zrujnuje sobie gry żeby tylko dostać peanut butter. Ale jak tak patrzę na niego i na to, jak się zmienił, to hymmm… Powiedzmy, że #DobraDobra, #WeśśśChopieNiePi*rdol. Woo jak się rzucił na ten ryż
Rozwinąłbym ten wątek, ale boję się, że Antifa zrobi mi wjazd na chatę, więc poprzestanę na enigmatycznym „hje hje”. Śmiesznie się też słuchało, jak Jeff naznaczał swoich wybrańców zaszczytnymi ksywkami od nazwisk. Od razu można więc wywróżyć, kto może liczyć na ewentualną pomoc Leśnych Skrzatów. Jak już na końcu walił nielubianym po imionach, np. Moooooonica, to aż miałem wrażenie, że za chwilę powie ej weź ty dziewczyno w ogóle skocz do tej wody i nie wypływaj.
Twistu hejtował nie będę, o nie. Edytorska drama na zasadzie: „Hmm, jak myślisz widzu, capnie ta Blond Kelley tego idola? Nieee, nie capnie. Capnie! Ch*j, nie capnie! Ahihihi, jednak capła!” sprawiła, że może wreszcie odnajdę sens w oglądaniu czelendży. Mniej natomiast rozumiem twist z natychmiastową radą. Po co to & na co to? Jeszcze by nam Abi dorżnęli i dopiero by się narobiło.
TA KEO
Abi z rozmachem wkroczyła na parkiet i rozpoczęła zabawę od krwawego pogo. Akcja z bransoletką <3
„Halooo, policja, proszę przyjechać do Kambodży!” Cóż to musiały być za magiczne bransolety, że tak jej na nich zależało? Może te takie, jakie noszą czarodziejki w chińskich bajkach, którymi katowała mnie za młodu kuzynka. To by wyjaśniło, dlaczego właśnie
Peih Gee, świadoma ich niszczycielskiej mocy, mogła chcieć je podjumać. Ale poważniejąc: podobała mi się szybka obrona Peih Gee na zasadzie „Ej, spokojnie, oddychaj. Usiądź ze mną i wszystko ci wyjaśnię, ty mała pindo”. Przez moment, to ja w ogóle myślałem, że
Leśne Skrzaty Jeffa wkroczyły do akcji i już w pierwszym odcinku chciały wydobyć z Abiśki creme de la creme, więc po prostu same jej podpieprzyły te ruskie klejnoty, po czym wrzuciły do wora Peih Gee.
Ogólnie, z wyniku pierwszej Rady jestem zadowolony. Abi jest jak klaun, który trochę śmieszy, a trochę przeraża, ale to sprawia, że jest się jej ciekawym. Poza tym no heeej. Terry, Woo i Łygylsłorf trafili do ciemnej dupy za jednym cięciem. Czy ja śnię? High five, bo właśnie tę trójcę hejtuję najbardziej. Mam nadzieję, że teraz grzecznie pójdą sobie gęsiego do piachu. Co do
Terry’ego, to wszystko zaczynało się obiecująco już na początku tego epizodu. Kiedy w swoim stylu wystartował, że „no-już-już, ruszać dupy, budujemy shelter, kłikli-kłikli”, to całym sobą modliłem się do Matki Boskiej Częstochowskiej, żeby stało się to, co dzieje się jako następne w 90% takich sytuacji w Survie: wysyp przerażonych konf żalących się, że Terry jest cocky & bossy & w ogóle najlepiej niech się wali na ryj już na pierwszej Radzie.
Łygylsłorf jest… creepy. Taka ładna dziewusia sobie biegała po Borneo, a teraz albo brzydko się postarzała, albo wstrzyknęła sobie jakieś świństwo. W każdym razie, jej twarz wygląda trochę jak coś, co Madame Tussauds stworzyła na niezłym haju, a potem jeszcze jej się przewróciło. A
Woo jak to Woo. Wyższy poziom życia w Narnii. No ale śmieszek przynajmniej.
Duuuuże propsy na wejściu dostaje ode mnie
Świrin. To właśnie ona zainicjowała polowanie na Vytasa, co było o tyle rozsądne, że ci wszyscy alfa mejls zaczęli się już niebezpiecznie mocno ziomkować. Co prawda, Świrin zdarzało się już w przeszłości naśladować orangutana, czy innego goryla, no ale umówmy się, że alfamejl z niej żaden. W jej interesie było więc rzucić w nich jabłkiem niezgody. No dobrze, kokosem. Głazem, psiamać. Czymkolwiek, byle bolało, bo sojuszu z Terry’m na wierzchu to ja bym nie zniósł. Rykoszetem, propsy trafiają też do
Blond Kelley, z wiadomych względów. I właśnie miło, że idola zdobyła taka-o-Blond-Kelley, a nie jakiś obvious. I właśnie bądźmy niestandardowi. I właśnie j*bmy tradycję. Yupiii, lubię to.
Zainteresował mnie
Varner. Na początku zdyszany, zmęczony, jarający się, jak to emejzin jest powrócić po latach… Potem jednak się zmienił i to dokładnie od momentu, kiedy podczas confessional coś uchlało go w dupsko. Owo „coś” nie zostało przez niego zidentyfikowane, ale prawdopodobnie miało w jadzie jakąś taurynę czy inny energetyczny szajs z Red Bulli. Albowiem uchlane dupsko wraz ze swoim właścicielem od razu zaczęło wariować. I już strategia. I już sojusz z Peih Gee, który od razu ucieszył mi bułę. I już blindside Vytasa. Tylko… zaraz, wait… No dobrze, jesteśmy wielcy, jesteśmy groźni, jesteśmy męscy, jesteśmy agrrrrr i robimy krwawe blindsidy. Ale co nam z tego przyjdzie? Mam wrażenie, że Varner nie do końca to przemyślał. Ta sama uwaga do
Spencera. Na tym etapie, z ich perspektywy, eliminacja najsłabszej osoby byłaby dużo lepszym wyjściem. Vytasa można było dojechać później. Żeby im się to nie odbiło teraz pierdem w kolejnych czelendżach, oj żeby.
Nad
Vytasem wieszcz powinien mimo wszystko chociaż ze dwa razy chlipnąć. Głupi chłop nie był i ta druga szansa faktycznie mogła być ciekawa. Ale niestety, wszyscy się starzejemy, łysiejemy, smętniejemy i nasze zajebiaszcze triki flirciarskie przestają działać. Coś, co urzekło starsze panie w S27, tutaj zostało zabite perlistym buahahaha. Poza tym, Vytas robił to zbyt ewidentnie. Subtelniejsze byłyby już chyba tylko tabletki gwałtu wrzucone Abi do mleczka kokosowego.
BAYON
No i cóż tu mądrego napisać. Miałem deja vu z czasów Świętego Jana z Sur, bo podobnie jak w tamtejszym plemieniu Huy-na-pół,
Jeremy zaczął od rundki po wszystkich wioskach z chlebem, solą i propozycją sojuszu. Wyceniam to na osiem i pół propsa plus kolejne półtorej za to, że rozpoczął swoją procesję od
Solejuka. W końcu mieli ze sobą kosę u Świętego Jana, więc wypadało załagodzić sytuację, uśmiechnąć się, skleić miśka, wypić brudzia i tak dalej. Nie wiem jednak, na ile się to udało, bo zdążyłem już zapomnieć solejukowego bełkotu. Coś tam mu odpowiedział, ale czy było to „Taaak, yuhuuu, bądźmy w sojuszu”, czy „Zginiesz marnie, czarny popaprańcu”, tego już Wam nie powiem.
Ogólnie, koleś jest dla mnie słaby i mam nadzieję, że szybko wyzionie survivorowego ducha. No bo ej, gdyby całe Stejtsy cisnęły z was bekę że charczecie po każdej wypowiedzi, to charkalibyście dalej w kolejnym sezonie? Coś mi się wydaje, że zawarł dila i każdy litr wyplutej śliny przekłada mu się na litr taniego alkoholu od
Leśnych Skrzatów Jeffa Probsta. Ewentualnie na jakieś moniacze na rozkręcenie gospodarstwa i szkolną wyprawkę dla Wesa. Jednym słowem, spisek/ustawka/robienie widza w bambuko/jak kto woli. Ijo-ijooo, fake-radar’s alert.
Joe swoją zajebistością po raz kolejny doprowadza do omdlenia wszystkie samice w okolicy, łącznie z samicami zwierząt. Ta jedna małpka, na którą zrobili w pewnym momencie bliższe ujęcie, ewidentnie miała mokro. Jest to dla Joe'ego dobre strategicznie, ale jednocześnie przekłada się na a) mój hejt, b) pewnie także na dziką rozpacz Vince’a przed telewizorem. Gość zapewne powyrywał sobie z wściekłości wszystkie piórka i teraz będzie sprzedawał te swoje kokosy z łysymi placami na łbie.
„Fish” zostanie chyba zabity przez syndrom Roba Cesternino w All Starsach. Czyli: co z tego, że jest w mózgu, skoro nie ma w bicepsie. Za duże stężenie alfamejls na metr kwadratowy w plemieniu działa zgubnie na tego typu graczy, więc ciemność-widzę-ciemność-łoszk*rwa-ale-ciemność. Zwłaszcza, jeśli dalej będzie chciał być cool i będzie próbował naśladować silniejszych kolegów. Przez moment, jak tak pastwił się nad ta gałązką, miałem wrażenie, że trzaśnie mu w głowę, przebije czaszkę na wylot i będzie po zawodach. #UważajChłopczeBoSieZabijesz. Potem próbował ratować się szukaniem Ha I I, ale z tym również póki co dupencja. Bliżej mu było do widowiskowej wywrotki z tej nadwodnej skarpy. #UważajChłopczeBoSieZabijesz 2.0.
Savage smęci jakieś głupoty o plemiennej rodzinie. Już widzę, że jego przywrócenie miało w ch*j sensu i że będę oddanym fanem. O powrocie
Moniki autentycznie zapomniałem do momentu, jak nie pokazali jej konfy o tym, że nie może się doczekać czelendża. W pierwszej nanosekundzie miałem nawet reakcję na zasadzie „ło k*rwa, a to kto?”. Czuję, że rozjebundy to ona w tym sezonie nie zrobi, no ale chciałbym się mylić.
Ciera, Tasha i Kass snują wojownicze wizje w konfach, ale strategicznie nie wysiadły chyba jeszcze z samolotu.
Kimmi połechtam na zachętę małym propsikiem. Nie oszukujmy się: kobieta swoje latka ma, a i na widok jej talii nikt nie dzwoni pośpiesznie do agencji szukającej modelek. Jest łatwym targetem, a więc trzeba odwracać od siebie uwagę. Podobał mi się jej tekst „Hmmm, Stiwen is probabli lukin for di ajdol” i dołączona do tego mina „no i weź go nie zabij”. Tak trzymać mała.
Wiem, że skrótowo i po łebkach, ale oto są moje przemyślenia, bierzcie i jedzcie.