Ja natomiast pogderam. Niby jakoś ten odcinek wyglądał, ale nie wszystko mi w nim podeszło, nie wszystko pokojowo przetrawiłem i w związku z tym, lojalnie uprzedzam, że będę dzisiaj srał żarem. TAK WIĘC:
TA KEO
No i tu pierwszy strzał w mordę ode mnie. Fakt, jest Abi, fakt, są dramy, fakt hihihi huhuhu chrrrum. Ale wszystko to wyglądało mi jakoś... podejrzanie. Zacznijmy od clue wieczoru, czyli gównoburzy między dziewczętami. Nie wiem, może ja jestem freakiem, może ja mam paranoję, może zbyt często siedzę na łączach z Antonim, ale teorie sPiSkowe eksplodowały we mnie jak samochód pułapka na syryjskim straganie z ogórkami.
Co widzimy? Peih-Gee śmieszkuje sobie w najlepsze o Abi, do ostatniej chwili nie zauważa, że ta podchodzi do niej na odległość ryja i przestaje nawijać dopiero, gdy rzeczona oddaje pierwszy strzał z p*zdy w jej kierunku. Yyy, serio? Ok, nie chcę psuć nam wszystkim 15 lat życia, nie rzucam się od razu z oskarżeniami, ale sygnalizuję tylko, że coś tu jest może nie do końca halo i zapytuję o Wasze refleksje :D Mimo wszystko chcę wierzyć, że to zrządził przypadek. Może było za ciemno. Może Azjaci faktycznie, w związku ze swoją fizjonomią oczu, widzą tylko obraz o szerokości stringów, więc Peih-Gee dostrzegła wyłącznie zbliżające się cycki i pomyślała, że to Varner. Może (...) nie wiem, podrzućcie jakieś kojące pomysły dla zabicia niesmaku. Proszę.
W każdym razie, jeśli założymy, że jestem przewrażliwiony, a brzozy rzeczywiście zabijają ludzi:
Peih-Gee ssie. Mocno. I stwierdzam to ze zgrozą. Raz, że jest niewidoma, dwa, że jest nieostrożna, a trzy, że robi E-E we własne gniazdo, bo miesza między osobami, które wraz z nią zagłosowały. Nie tego się spodziewałem, moja chińska idolko, apeluję o ogarnięcie się.
Varner zaczyna być szefem wszystkich szefów. Jara się nim edit. Jarają się nim panowie od "Priwjesli On Surwajwor", bo tym razem wręcz wrzasnęli nam w pysk, że hej-hej, pamiętajcie, VARNER miał do podjęcia strasznie ciężką decyzję na ostatniej Radzie. J*bać Spenera, j*bać Peih-Gee, j*bać innych swing vote'ów, VARNER, VARNER i po wielokroć VARNER, to on miał w rękach losy ludzkości, marne psy! Ponadto, Varnerem jara się także sam Varner, bo nawet zaczął wpie**alać patyki, żeby pokazać jaki jest twardy, poważny i pro. A tymczasem co widzimy? Ok, widzimy, że faktycznie trzyma w ręku najważniejsze karty, wyznacza trendy i to wszystko zasługuje na wiadro propsów w jego kierunku, ja tego nie neguję. TYLKO ŻE. Coś, co uchlało go w dupsko w pierwszej konfie tego sezonu, wciąż miota nim jak DiabeU. I obawiam się (bo serio kolesia lubię, powiedzmy, że solidarność rozmiarów XXXL, pokażmy światu, że też możemy wygrywać w reality, WHOAH!), że kiedy przyjdzie pora na Telesfora, to takie latanie, skakanie i "ostrzeganie" kolegów poprzez robienie z nich kretynów na Radzie (jak się masz, Terry?), może z czasem spowodować pewien... no nie wiem, spadek zaufania na dzielni?
Terry trochę mnie dziś zdziwił. I to do tego stopnia, że nawet nie trzymałem kciuków żeby połamał sobie zęby na tych pokracznych piramidkach w IC-ku. Nie poznaję siebie. Nie poznaję jego. Co się staO, Maćku? Ano to, że zagrał w tym epie całkiem godnie. Szybkie przechwycenie Abi mocno się chwali. Ale nie, to JESZCZE nie znaczy, że go lubię i że nie chcę, żeby poszedł się j...ać, CoToToNie, no bez szaleństw.
Grupa doszła do wniosku, że pomimo prawilnego startu, Świrin i Spencer śmierdzą. Dobrze, że rykoszetem śmierdzieć nie zaczęła także
Blond Kelley, ale ona po pierwsze ma w razie czego antyperspirant w postaci HII, a po drugie lepiej wtapia się w tłum i nagle okazało się, że bach bach i już jest po właściwej stronie, no pfff, czy ona kiedykolwiek trzymała ze Świrin i Spencerem? Myślałby kto, wierutne bzdury

Ajj spryciula. Ale niestety nie znaczy to, że będą dzisiaj same propsy, bo przykro mi, ale trzepnę dzisiaj minusem w zęby WSZYSTKIM osobom, które śmieszkowały z Abi pod szałasem. Idiotyzm. Gdyby tak Varner, wzorem
Mistrza Drew, wymyślił sobie, żeby nagle poderżnąć gardło Kelley, NoBoCzemuByNie, to z tym również Abi nie miałaby problemu, pamiętna jej udziału we wspomnianych śmieszkach. A więc źle, błąd, wtopa, ogarnij się i nie grzesz więcej.
Wracając do
Świrin i Spencera, oboje jakoś tam lubię, a więc wynik Rady, jakikolwiek by nie był, wciąż pozostałby dla mnie nie do strawienia. Do ostatniej chwili miałem nadzieję, że może na przykład
Łygylsfłorf potknie się przez nieuwagę o wór ryżu, który wtoczy się do ogniska i wszyscy rzucą się na nią z mordą. Ale skoro nie, to cóż, Świrin może podziękować sobie samej. Rzeczywiście, jak wspomniał Jeff, nie wyciągnęła nauczki z poprzedniego sezonu. Ale NIE w kontekście tego, że nie zlitowała się nad plemiennym wyrzutkiem, o nie, bzdura, dementuję. Otóż odpadła przez to, że podobnie jak w S30, jej strategia była zbyt ewidentna. Wtedy stała sobie centralnie po środku obozu i knuła w towarzystwie
Maksymiliana & jego gołego freda, co nie spodobało się ekipie. Tym razem, z tego, co sugerowały nam konfy Varnera i spółki, popełniła dokładnie ten sam błąd. Z tym tylko, że Maksymiliana godnie zastąpił Spencer. Gołego freda nie zastąpiło chyba nic, ale widocznie jakoś sobie poradzili.
Fakt, Świrin próbowała potem się podratować i nawet rozsądnie zaczęła negocjacje ze współplemieńcami według inteligencji w kolejności rosnącej. Fakt, przyjemnie było znów zobaczyć ten heroiczny wysiłek wypisany na twarzy
Woo, gdy próbował choć przez sekundę pomyśleć. Obawiałem się tylko, że jego zdrowie tego nie wytrzyma i Świrin zostanie w przyszłości oskarżona o znęcanie się nad kaleką. Powiedzenie do Woo "think about it" zahacza już o czarny humor i brzmi niemal jak kazanie Monice Kuszyńskiej zrobić szpagat. Pewne rzeczy są po prostu niesmaczne i społeczeństwo może je źle odebrać. Ale jakby nie było, Świrin już się nie odratowała. Wcześniejsze błędy okazały się zabójcze.
Spencer jak to Spencer, on zawsze jakoś sobie radzi mimo, że ląduje głęboko w dupie. Wydaje się nawet, że już się w owej dupie względnie zadomowił, podciągnął media, przytargał telewizor i pomalował ściany na swój ulubiony kolor. O niego jestem więcej dziwnie spokojny.
Grunt, że
Abi wydaje się już całkowicie bezpieczna

Kocham tę miśkę i chcę tę miłość kultywować jak najdłużej. Rozgryzłem nawet tajemnicę jej wyrazu twarzy. Ona musi majtać sobie językiem w dolnych siódemkach, bo kiedy się tak zrobi, wychodzi identyczna mina jak jej, authentic & confirmed dzisiaj przeze mnie osobiście przed lustrem
BAYON
Najwykwintniej mówiąc, j*bać Bayon. Wyjątkowo ich w tym epie nie strawiłem.
Savage kontynuuje swoją pasjonującą familiadę. Nie wystarczyło zrobienie córeczce siary poprzez publiczne ogłoszenie całym Stejtsom, że ma ona mokro na widok Joe'go, teraz musiał jeszcze zaszlochać z powodu tego, że ma ładną żonę. Brawo.
Jeremy z kolei opłakiwał fakt, że
Val zaciążyła. Może obawia się, że na przykład Solejuk uległ pokusie i prze-valił ją na Exile, kiedy swego czasu spędzili tam romantyczny dzionek sam na sam. Też bym się załamał, bo taki bachor nie dosyć, że nie jego, to zapluje mu jeszcze całą chałupę. No i, cholera jaśnista, bez przesady z tym zbiorowym szlochem. Ja rozumiem gdyby to była
Dawn, ona pewnie rzuciłaby się z konwulsyjnym wyciem na piach już po drugim zdaniu historyjki Savage'a. Ale
Chaos Kass? Wiem, że może chce zmienić strategię, ale żeby tak od razu stawać się człowiekiem? Bez przesady
Ja tam przez cały czas tego pięknego sad story patrzyłem wyłącznie na zmarszczki szczerzącej się
Kimmi. I prawdę mówiąc, już nawet one wywołały we mnie większą nostalgię niż te wszystkie pierdy. Czy tylko ja mam tak, że podświadomie wciąż uważam ją za tego samego podlotka z Outback i nie przyjmuję do wiadomości faktu, babeczka jest już po 40-stce? Jak te dzieci szybko rosną, no dopiero smoka ssała. I wyciągnięty paluch
Alicii, kiedy ta próbowała wydłubać jej oczy podczas g**noburzy o to jakieś ptactwo.
Stephen fakt, wyszedł na freaka no i w ogóle na dzień dzisiejszy wydaje się mieć prz***bane jak Hugo w Dolinie Paproci, ale po pierwsze: ja właśnie w przeciwieństwie do Stacha lubię takich "cwaniaczków", zwłaszcza na tle takiego betonu, jaki go otacza. Po wtóre: mam jakieś takie upierdliwe wrażenie, że my mimo wszystko oglądamy sam początek serialu z panem Fish w roli głównej, pod tytułem "I pomyśleć, że początki były takie trudne!". I że już nadchodzący twist będzie mu w tym pomocny.
Ciera mignęła mi dzisiaj tylko w jednym momencie, gdy niosła kolegom coś, co wyglądało jak pierogi, ale kiedy już chciałem zacząć lizać monitor, okazało się, że to jakieś podgniłe kawały owoca. Umówmy się, że wymagam od niej więcej
Tasha najwyraźniej planuje odprawić w programie takie demoniczne rzeczy, że postanowiła mimo wszystko prosić o to swoje forgiveness już zawczasu, czmychnęła do kościółka i tyle ją widzieliśmy.
Monica widocznie zabrała się z nią na barana i razem pognały sobie w pizdu, bo jej także nie zauważyłem.
Joe'go dojechaliście już wystarczająco mocno, ja nie będę się już dodatkowo znęcał. Niech dalej pajacykuje i wystawia się na odstrzał z powodu big threata, mi w to graj
Solejuk coś słabo - nie wyrabia dziennej dawki plujnięć, za którą płacą mu Leśne Skrzaty Jeffa Probsta w ramach kreacji jego postaci. Oj, bo ci chłopie pojadą po kieszonkowym i dopiero się narobi. Ktoś musi przecież zarobić na skauci obóz w Cedrowej Górce dla
Wesa, no niech się dziecko chociaż ogień rozpalać nauczy.
No nic, jak widzimy, odcinek był ogólnie ch...owy. Żywię nadzieję, że przemieszanie w trzy plemiona poprawi mi humor. Tym bardziej, że układy sił nie będą miały zapewne nic wspólnego z dotychczasowymi składami plemiennymi, a tylko z tajemnymi relacjami między uczestnikami, o których istnieniu nie mamy prawa wiedzieć, bo nie monitorujemy ich czatów na fejsiaczku ani nie bywamy na szalonych Bunga-Bunga organizowanych u Probsta dla Surwajwer Famili. Mimo, że pewnie chcielibyśmy bywać.