Zaiste, odcinek bardzo dobry. Skręcił mi jaja i zawiązał je w taką fajną kokardkę. Było o wiele ciekawiej niż w odcinku numer poprzedni, w którym do końca nie wiadomo było o co chodzi, jak chodzi i w ogóle dlaczego chodzi, a nie siedzi na dupie.
Fish w końcu przefikał sobie biznes. Myślę, że ktoś mu kiedyś powiedział, że jest zajebisty i bardzo go tym skrzywdził. Ukatrupienie
Łygylsłorf, mimo iż bardzo przyjemne w odbiorze, było fatalnym ruchem i w ogóle było chyba big mułwem dla samej idei big mułwa - poziom Jeffa Kenta albo tych placków eliminujących Rockera. Ludzie zobaczyli, że z niego taki chachmęt i woleli się go pozbyć. Ponadto, cała ta cudowna adwentydż okazała się dysadwentydż. Jeśli nie jest się zagrożonym, to wyskakiwanie na publiku po takie rzeczy jest tak sensowne jak dosypywanie lubczyku prostytutce. Mógł już lepiej ruszyć dupę po Ha I I, skoro ten czekał sobie nocą w buszu, podświetlony jak psie jajca. A jeszcze ponadto, jego sojusze: głównie z
Jeremy'm, ale także, jak się okazuje (pozdrawiamy maczetą edytorów), z
Kimmi, były zbyt widoczne.
Spencer wiedział, że zbyt daleko z nim nie zajdzie, więc strzał w okularki właśnie w tym momencie, był jak najbardziej prawilny i uzasadniony.
A jeszcze-jeszcze ponadto, to ja stanowczo postuluję reaktywację
doktor Ramony. Fiszu tak jęczał i przeżywał wyjątkowość tej swojej sekęd częs, że jeszcze gotów zrobić na tej Ponderosie coś głupiego - na przykład udławić się tą krasnalowatą czapą Savage'a albo wyssać zawartość strzykawek do twarzy Łygylsłorf. Ktoś ewidentnie powinien mieć go na oku, no żeby potem nie było, że nie mówiłem. #HaloPogotowieProszePrzyjechacNaPonderose
Nad
Cierą płaczę krokodylimi łzami, jednak niestety, przeczuwałem, że wiedźmy zbyt długo w komplecie nie pozostaną i skoro któraś miała już skończyć z rzędzianowym kołkiem w klacie, to wolałem by padło właśnie na nią, aniżeli
Miśkę Abiśkę czy też
Łowcze Immunitetów Nasienie Dziadka Dale'a. Poza tym, Łowcze Immunitetów Nasienie Dziadka Dale'a jest tak bardzo łowcze, że jeśli mnie wikipedia nie myli, jest pierwszą przedstawicielką płci pięknej, która zgarnęła dwa Ha I I w jednym sezonie (yaaay!). Chce więc, by trwała dalej, zbierała dalej i być może nawet pobiła rekord tych wszystkich Hantzów czy innych Tony'ch. Acotam, aczemubynie, acosiębędziemywtangupierdolić.
Zresztą, wracając do
młodej Moretki, skoro nikt nie chce jej tego wyrzygać, to trudno, będę to ja. Uwaga, rzygam: ruch z eliminacją
Woo i co za tym idzie, ostentacyjne pierdnięcie w twarz wszystkim Bayon, nie był zbyt udany i to właśnie przez niego nasza przyjaciółka ściągnęła na siebie wszystkie problemy. Tak więc ekhm-ekhm. Karma jest d*iwką, wcale nietanią i z gumą nie przyjmuje. Zapamiętajmy.
Joe dalej wygrywa. A ściślej mówiąc, prawie-wygrywa, co wychodzi praktycznie na to samo - pogrąża się w czeluściach dupy. Jest trochę jak blondynka z horrorów i każdy jego kolejny dobry performęs w czelendżu jest niczym kolejny krok blondynki w stronę drzwi, zza których wydobywają się dziwne odgłosy i za którymi czai się psychopatyczny morderca. Na początku yaaay, brnę w to dalej, pfff, co mi tam, ale potem okazuje się, że nie można się już wycofać, bo na przykład z drugiej strony drogę odgrodził inny psychopatyczny morderca.
I tak Joe musi już po prostu wygrywać, bo inaczej narsonik. Teraz tylko szczęśliwym trafem udało mu się przetrwać... chociaż zaraz, wait, co ja napisałem, muszę sobie prz**ebać, jakim szczęśliwym trafem, toć ja nie trawię Joe'go... A może jednak zaczynam trawić? Nie wiem, na razie tłumaczę to sobie tak, że cieszę się z ubicia Fisha, a potem będę się dalej zastanawiał co z tym fantem zrobić, bo przecież kibicować mu nie będę, no weź się tato.
Cieszyłbym się też z ubicia
Jeremy'ego, bo koleś mi się po prostu przejadł, podobnie jak wszyscy zawodnicy z faplisty Jeffa. Jednak, jak już zauważył bodaj Stach, dziwnym trafem nikomu nie chce przyjść do głowy ten oświecony pomysł. Czyżby
Leśne Skrzaty Jeffa Probsta zabroniły takich grzesznych myśli pod groźbą zerowego editu? Kto wie. W każdym razie, ruchacz Val popełnił ostatnio całą masę błędów, z których przez skromność wymieńmy tylko zgodzenie się na roz*ebanie sojuszu poprzez głosy na Łygylsłorf, stracenie jednego ze swoich cudnych Ha I I oraz związane z tym uewidentnienie sojuszu z Fishem.
Miło wiedzieć, że
Abi żyje i dalej doprowadza wszystkich do pasji. Miło wiedzieć, że żyje
Kimmi i ma do opowiedzenia ckliwe historyjki. Chyba tylko to jej pozostało, bo laska ewidentnie ciągle żyje w swojej Dolinie Muminków i według niej wszyscy dalej są - a przynajmniej jeszcze do niedawna byli - ckliwą rodzinką Muminków, która czycha z dzidami na Bukę, pod fioletowym płaszczykiem której kryją się trzy wiedźmy. Miło wiedzieć, że żyje także
Solejuk. Jednak jeśli nie chcą, żebyśmy się odzwyczaili od języka solejuckiego, powinni go nadawać częściej. Język nieużywany niestety zanika i na przykład dzisiaj, z całego jego dwuminutowego monologu spod tego kapoczka, zrozumiałem tylko tyle, że pada deszcz, jest ch*jowo i w ogóle idzie się zabić.
Niemiło wiedzieć, że
Tasha wegetuje. Mam wrażenie, że skończyły jej się pomysły na grę i obawiam się, że odegra w tym sezonie rolę takiej Taj z Tocantins, która do pewnego czasu zapowiadała się świetnie, a potem oddała cnotę chłopakom, którzy mimo pokładanego w nich zaufania, na samym końcu zaprowadzili ją do lepianki z gówna, podpalili i uciekli.
Propsy odcinka zgarnia, jak już mówiłem,
Blond Kelley, a także, jak również już mówiłem,
Spencer - i chyba gdzieś pomiędzy tą dwójką ryżawych hardkorów rozkłada się obecnie moje kibicowanie, chuchanie, modlitwy do Jasnogórskiej i trzymanie kciuków. Oboje są miłymi zaskoczeniami. Jej nie zdążyliśmy poznać w inicjalnym sezonie, a jego nie widzieliśmy jeszcze praktycznie nigdy w ofensywie. Spencer słynął po prostu z tego, że zawsze był w dupie i teraz nagle, gdy widzę go w ataku, mam trochę jak z Adaśkiem Małyszem na rajdach, no patrzysz i nie wierzysz.
O dziwo - podobało mi się zadanie z piłką wodną. Przemoc zawsze budzi we mnie czułość i rozrzewnienie, a tutaj naprawdę miałem wrażenie, że za chwilę zlecą się medicale, będziemy mieli przyspieszoną F3, F2, F1, albo nawet F0 i hajs zgarnie Jeff, który przekaże go
Savage'owi. Ucieszyłby się, bo póki co na każdym swoim jurorskim występie przebiera się za krasnala, co chyba ma być jakąś formą protestu.
O druga dziwo - spodobało mi się także drugie zadanie, no proszę, co tu się dzieje, łuhuu. A konkretnie to z wieczorkiem khmerskich baśni. Było takie mistyczne i uderzało w klimat lokalizacji, bo przy tym obecnym ściśniętym edicie i łłłłłostrej jak przytwa grze, można nieraz zapomnieć, czy oni są właściwie w Kambodży, w Nikaragui, czy w Sosnowcu. Uderzało też w klimat starych sezonów, bo jeśli dobrze kojarzę, to było już takie w Outback, w Markizach albo w którymś z tych-takich-starych. No i wszystko wymiótł trolling Spencera na Abiśce, no miodzio
Nie śmiechłem tak perliście od czasów, gdy Tina strollowała wiarę na Radzie, jak powiedziała, że Dżef-aj-łysz-aj-hed-en-ajdol-bat-aj-doncz.
Chyba tyle. Znów za rozwlekle, ale zachęcił mnie post Umbastycznego i świadomość, że jednak nie jestem tu jedyny, którego wpisy dorównują długością powieściom Tołstoja :D