7-8
Trolololo, przybywam z misją porobienia burdelu w kolejności wątków, bo akurat zachciało mi się nadrabiać. Ale łyknijmy chociaż na raz dwa epy i łzawe pożegnanie dwóch miałkich typków na „Ny”.
Na epizody nie narzekam. Widzieliśmy w nich bardzo przyzwoity płodozmian, bo jeden dostarczył jatki cielesnej, a drugi strategicznej. Ta pierwsza przyczyniła się do tego, że przynajmniej przez chwilę przestałem żreć przed monitorem. Widok tych wszystkich strupów, parchów, zakażeń oraz nasączonego krwią gołego mięcha w ilości większej niż w tajnych przetwórniach grupy „Sokołów”, sprawił, że zostawiłem sobie jednak tosty na później. Atmosfera była zresztą mocno wzruszająca, a towarzystwo zdawało się obdarzać rannych kolegów wyjątkową empatią –
Nick na przykład, wnioskując po konfach, najchętniej wrzuciłby w ramiona medicali wszystkich wokół i jeszcze zapalił kopa na rozpęd. Ostatecznie, padło wyłącznie na
Neala. To dla mnie tak wielka strata, że nawet nie będę próbował się po tym otrząsnąć. Dla Aubry zresztą też, bo ten szczurek postanowił zachować sobie ajdola jako souvenir, chcąc być zapewne taki fajny, jak Colton. Ale niestety, aż tak wysoka skala zajebistości nie jest osiągalna dla zwykłych śmiertelników w lodzianych gatkach.
Jak tylko syreny ambulansów ucichły, zrobiło się mniej rodzinnie i wszyscy znowu wzięli się za mordy, like it. W aktualną żółtą koszulkę liderki przyodziewam
Aubry, bo raz – lepiej by na niej leżała, niż na Cydney, która swoimi bickami rozprułaby wdzianko w drobny mak i tylko szkoda by było wysiłku tych wszystkich uciśnionych Chińczyków, którzy to szyją za dwa dolce miesięcznie i obietnicę, że nikt nie pośle ich w najbliższym czasie do mamra. A dwa - mimo, że to
Cydney jest prawowitą autorką egzekucji na Nicku, moim zdaniem, ten ruch był z jej strony pusty, że aż zadudniło. Poziom Kass z S28 i jej nagłego odwrotu od brainsów. Takpoprostu, takzdupy, takczembyunie. Ale logiki w tym żadnej, bo
Kyle-czy-też-Jason, ani Ziemniakogłowy nie planowali raczej za jej plecami żadnych niecnych sztuczek. Życzę powodzenia z potencjalnym jury.
Tymczasem Aubry wiele na tym zyskała. Na dodatek silnie udzielała się w polityce. A jeszcze na dodatek, miała wzruszające konfy i minę jak dziecko z filmu dokumentalnego o sierocińcach trzeciego świata, a to zawsze wróży dobrze na dalszą grę i na chwilę obecną jest moim typem na zwycięzcę.
Zaraz zaraz, kogo mi w tym wszystkim brakuje? Już wiem. Gdzież się podziała
TypowaStarszaPaniRun…, ech, no dobra,
Debbie, nie będę rżnął głupa, że udało mi się uniknąć wszystkich spoilerów. W każdym razie, co się stało z naszym dotychczas jasno świecącym słonkiem, dodatkowo jebitnie oświetlanym przez edytorów neonowymi lampami? No niby była. Niby strategizowała. Niby nawet wykazała się w podrywaniu Taia i Nicka (ken aj hag ju?
) ), do tego stopnia, że czuję, iż lista jej byłych zawodów jest jeszcze dłuższa, niż chciałaby ujawnić. Jednak edytorzy nagle dla odmiany postanowili zrobić z niej idiotkę. Nie umie grać, nie jest dyplomatyczna, ściąga zagładę na współsojuszników i ogólnie ssie. Dziwi mnie tak nagła zmiana wersji.
Julka była względnie cicho, ale przynajmniej nieźle wykazała się w rewardzie, w którym trzeba było łazić po tych podstawianych z wody pałach i wskoczyć z nich na platforemkę. Nie wiedziałem, że to dziecko aż takie sprawne, ale cóż, w końcu na swojskiej śmietanie chowane.
Michele za to w analogicznym czelendżu szło beznadziejnie, ciągle fikała do wody i jak tak patrzyłem na jej wysiłki, naszła mnie refleksja, że mogłaby zagrać fajtłapę w reklamówkach Mango. W strategii niewiele lepiej, odwrócenie się od Nicka było raczej głupie, bo ten clown był jej wierny, a dzięki swojej nieskalanej myślą beznadziejności, byłby idealną partią na wspólny finał.
Dziadzio Józio był teoretycznie zagrożony, ale pff, co tam, rezygnujemy z IC-ka na rzecz żarcia. A potem bekamy sekundę po dojściu do stołu, kiedy Jeff kończył jeszcze mówić, że Dżoł-ken-nał-start-iting, no serio, czy ci ludzie mają nas za debili, gołym uchem słychać, że oni dogrywają te dźwięki. Ale pokichuj? Żeby nas rozbawić? Ok., miejmy to więc za sobą – ohohohoho, hihihi.
Kyle-czy-też-Jason pochwalił się chorą na autyzm córą, chcąc przekonać, że jest fajny. Przykro mi, nie jesteś i podtrzymuję propozycję, żebyś poszedł się jebać na ryj. Fajny jest za to
Tai, choć jego komórki ewidetnie nie mają już z czego pobierać pożywienia w tym małym ciałku, więc chyba zaczynają żywić się mózgiem. W strategii zaliczył klapę za klapą – beznadziejny, samotny głos na Jasona, zdradzenie ludziom twistu z super idol i jeszcze palenie głupa podczas IC-ka, że wpływa w niego moc Buddy i Bambusa i w ogóle jest zajebisty, a Cydney może już sobie odpuścić. Jej spojrzenie ewidentnie mówiło, że jeszcze mała sekundka, a skręci mu kark i rzuci Markowi na podziobanie, ale szczęśliwie zdołała się opanować.
Tyleż. Jadę nadrabiać dalej.