Jaaa cieee, coraz bardziej wymyślne te tytuły odcinków :o ...
11-12
No szlag. Zapowiedź epizodu trumiennego
Julki podjarała mnie do czerwoności, bo łyknąłem chytry blef montażystów, że nasza reprezentantka rzeczywiście krwawo rozprawi się z
Markiem The Chicken i bardzo liczyłem na to widowisko. Chyba na jej miejscu bym to zrobił – co prawda mogłaby sobie pogrzebać szansę na odkupienie u grupy, a wege-fit-pro-animals-zjeby oglądając to, zakrztusiłyby się z oburzenia swoimi hipsterskimi sałatkami z jarmużu i kiełków żożoby, jednak gra mogłaby się okazać warta świeczki. Taka akcja byłaby mega mean, ludzie dobrze by ją zapamiętali i Julka pewnie z miejsca trafiłaby na listę potencjalnych łotrów do edycji All Stars :D
Cóż, tak jak pisałem, gra Julii była ciekawa, ale zabrakło konspiracji. Żeby to miało prawo się udać,
Aubry powinna była wierzyć, że dalej jest jej wierną żołnierzycą. Przypominała mi się trochę Ciera – w tym sensie, że ruch ciekawy, bardzo odważny, świadczący o zamiłowaniu do gry, ale prowadzący prosto na Ponderosę. Jednak mimo wszystko polubiłem tego naszego słowiańskiego pączusia, wstydu moim zdaniem nie było i po raz kolejny okazało się, że Polacy nie gęsi. Sokoły, to już może.
Nie do końca ogarniam rolę
Michele w tym całym fisiejewie – zdaje się, że wszyscy mają pannę głęboko w dupsku i utknęła sobie gdzieś z łbem zaplątanym w jelita, panicznie wierzgając swoimi długimi nóziami przez odbytnicę. I nie jestem pewien, czy uda jej się wykaraskać z tej niezręcznej pozycji, bo nikt nie bierze jej na poważnie jako sojuszniczki - Julka próbowała ustawić w sojuszu z
Debilami wyłącznie samą siebie, a mimo to, przez bliskość z nią, Michele też oberwała w ucho i została pominięta przy wcześniejszych planach wrzucenia
Ziemniaka do praski. W dwóch kolejnych epach poszło jej niby lepiej, bo zorientowała się, że wszelkie przymierza z Polakami prowadzą do kaca i zagłady – toteż widowiskowo zdradziła swoją bjuti koleżankę, a potem udało jej się przetrwać kosztem
Kyle’a-czy-też-Jasona, mimo, że
Tai próbował ją staranować swoimi adwentydż. Tylko co dalej? Niby
Cydney puszcza do niej oczko, ale obawiam się, że to oczko widzi w niej już bardziej jurorkę niż sojuszniczkę.
Kyle-czy-też-Jason został odesłany do Tartaru w pełni zasłużenie – było nie głupeczkować i nie szczać wodą w ognisko rozpalone z trudem & znojem przez Dziadzia Józia. Jednak z obrzydzeniem muszę przyznać, że jego plan ratunkowy, czyli „ej, ale wiecie, że Aubry was wszystkich ogra?” był słuszny – jako pierwszy dostrzegł to, co winno być dostrzeżone już czas pewien temu.
Aubry jest teraz najbliżej czegoś, co ładnie nazywamy kontrolowaniem gry i
Cydney powinna – jeśli nie teraz, to już niedługo – ruszyć tym swoim zadredzionym łbem i pomyśleć, co może wyniknąć z pascalowo-nelehowej bliskości jej koleżanki z marnym strategicznie
Dziadziem Józiem. A także o tym, że jak na sequel przystało, ten sezon również może mieć F2.
Kyle-czy-też-Jason konwekwetnie groźnie strzelał też kościami od paluchów. W podręcznikach o samoświadomości pisali zapewne: „Zyskaj sobie respekt otoczenia odważnymi gestami”. Jednak nasz pocieszek pokazał także swoją ludzką stronę podczas tej czadowej wycieczki do mini zoo. A raczej próbował, bo tuż po tym, jak ze łzami w oczach opowiadał, jak to chora córcia byłaby szczęśliwa widząc, że tata dogaduje się ze zwierzaczkami, jedna z małp, jakby na potwierdzenie tych słów, rzuciła mu się z dzikim szałem z gałęzi na łeb i zaczęła napierdalać po mordzie. Epic fail, haloo, reżyserka, cięcie, musimy to powtórzyć. Wycieczka do mini zoo miała też więcej plusów. Rozbitkowie mogli się na przykład zrelaksować zabawą ze słoniem. Tai natychmiast podbiegł i zaczął go macać po… trąbie, ze sprawnością sugerującą, że zna się na takich rzeczach. Michele też zresztą nie pogardziła okazją. Proszę bardzo, jeden wyjazd, a tyle radości, ja na przykład pomyślałbym o wprowadzeniu tego na stałe, zamiast wizyt loved ones’ów. Jest o wiele zabawniej. Śmiechu do rozpuku, jak skwitowałby Marinhos.
Skoro zeszło już na
Taia, to niestety, poniosłem porażkę. Wydawało mi się, że wreszcie uda mi się być miłym, otwartym i tolerancyjnym na tego typu osobliwości, zostanę dzięki temu aniołem zgody & dobroci, a już niedługo w Licheniu będą sprzedawali butle na wodę święconą w moim kształcie – przynajmniej pomieściłoby się jej 10 razy więcej niż w Maryjach. Tymczasem NIE. Gość mnie jednak wkurwia i wkurwienie to postępuje w zastraszająco szybkim tempie. Już wyobrażam sobie męki, których doznałby ode mnie
Mark The Chicken, gdybym był na wyspie, toteż między innymi dlatego, nie nadaję się do takich programów. To jego jęczenie, sranie i przeżywanie staje się ponad moje nerwy. Postanowił nagle, nie wiedzieć czemu, zaatakować
Michele, która niby może zrobić furorę wśród jury. Nawet gdyby było to prawdą, w co lekko powątpiewam, to może, kurka, wypadałoby to bardziej uzgodnić z sojusznikami, zamiast ciulać nagle dwoma głosami na osobę, która i tak nie odpadła. Słowem, Tai zyskał w tym programie wszystkie cheaty, jakie były do zyskania, był chroniony lepiej niż Fidel Castro i Kinga Duda razem wzięci, a tymczasem nie potrafi z tego na razie mądrze skorzystać. Na dodatek pierdzi na Radach kolejnymi złotymi myślami, typu der iśśś a śśmoler grup intu a biger grup, omg, dziwko, proszę, weź ty lepiej wsadź sobie jakąś sajgonę do buzi i zamilcz, a wszyscy na tym zyskają.
IC-ek z dwunastego epa był bardzo przyjemny, aż nie wierzę, że to mówię.
Cydney wygrała w pięknym stylu :D
Dziadzio Józio nie potrafi literować bez okularów i jego piękne early lead poszło się czochrać widłami. Niezrażony Dziadzio próbował załagodzić jakoś sytuację, na zasadzie ahihihi, bywa, ale Jeff zgasił nastrój jak peta, mówiąc, że its fany antil ju get tu trajbal, marny staruchu. On go chyba jednak nie lubi
Ja zresztą też nie. Lubię Michele, ale mam średnie nadzieje na finał z nią. Daleko niżej jest Aubry, która w sumie ma szanse na stanie się jedną z lepszych kobiecych zwyciężczyń, no ale pażywiom, uwidzim.