W dalszym ciągu skaczę sobie po sezonach bez szczątków logiki ani konsekwencji i padło akurat na 10. Bo czemu nie.
Sezon uważam za niezły - nieco lepiej zapowiadający się na samym początku przez swoją hmm... egzotykę. Potem było nieco żmudniej, ale do końca z poziomu nie zeszli. Gdyby jeszcze moi faworyci trafili do finału, to byłoby ojacie.
*Tyler & James - byli dla mnie zbyt sympatyczni żeby ich nie lubić, ale zbyt nudni, by wzbudzić jakąkolwiek ciekawość. Ich wygrana ani mnie ziębi ani grzeje. No, może delikatnie grzeje, bo grunt, że nie wygrały Alabamy, tudzież "Bamy".
*Rob & Kimberly - widzę, że wrzeszcząca na siebie nawzajem parka w caście TAR jest już takim samym elementem tradycji, co reklama z ciężarówką coca-coli na święta. Oba te elementy mają tyle wspólnego, że przez swoją regularność stają się nudne. Jednak z F3 kibicowałem im chyba najbardziej. Coś tam się we mnie uśmiechało oglądając jak po tych wszystkich awanturach godzą się i tulą. Ostatecznie, trafił swój na swego.
*Lyn & Carlyn - iść mi z nimi do diabła. Na początku mi zwisały, ale z każdym odcinkiem nie znosiłem ich coraz bardziej. Hejt na Petera i Sarę, hejt na misski, hejt na Roba & Kim, hejt na połowę castu, a w końcu nawet hejt na siebie nawzajem, kiedy ta większa zbyt długo wcinała wielbłąda w Maroku.
*Dustin & Kandice - uwielbiałem te wariatki :D Były tak pozytywnie pieprznięte, że nie dałem rady inaczej. Kciuki aż mi spuchły od zaciskania żeby zajęły wyższe miejsce od - a tfu - "Bamy".
*Erwin & Godwin - rozbroili mnie akcją z pistolecikiem na wodę w pierwszym odcinku, potem było już tylko nudniej. O tyle im nie kibicowałem, że zadawali się z niewłaściwymi ludźmi. Poza tym, byli za grzeczni, co kosztowało ich wyścig.
*David & Mary - tutaj nawet trzymanie się w sojuszu z - a tfu - "Bamą" nie było w stanie mnie powstrzymać od uwielbiania tej pary. Mary jak to Mary - stanowiła miły, głośny, wesoło skrzeczący dodatek, ale kibicowałem im przede wszystkim ze względu na tego ziomka. Widać, że poczciwy, niesamowicie skromny człeczyna, który miał w życiu pod górę, a jednak nie traci optymizmu. Naprawdę przydałaby im się ta kasa, więc przymykałem oko nawet na to, że dwa razy dziwnym zbiegiem okoliczności trafiali na non-elimination i z całych sił trzymałem za nich kciuki. Bardzo się cieszę, że, jak napisaliście, powrócili z przyszłości :)
*Peter & Sarah - w sumie ciekawa para pod względem jak im się ułoży po wyścigu. Peter to faktycznie skurczykrowa i aż jestem ciekawy, jak zareagowali jego znajomi widząc, że do najtrudniejszych roadblocków wystawiał dziewczynę bez nogi, a potem miał olew, gdy w połowie zadania krzyczała przez łzy, że nie daje rady. Sarah bardzo sympatyczna, cenię takich ludzi. Dobrze, że po wyścigu kopnęła go w puzon.
*Tom & Terry - ten z dłuższymi włosami tak działał mi na nerwy przez pierwsze trzy odcinki, że w czwartym nie polubiłbym go nawet gdyby targał tę łódkę przez cały dzień. Drugiego w ogóle nie pamiętam.
*Duke & Lauren - co za piękna historia, niech przyniosę sobie chusteczki. Tatuś był zawiedziony, że córka jest lesbijką, a po trzech etapach wyścigu nagle zmienił zdanie i zaczął to całkowicie akceptować. Telewizja jest taka magiczna.
*Kellie & Jamie - tak, muzułmanie wierzą w Buddę (czy jak to tam leciało). Szkoda, że odpadły tak szybko, bo byłem głodny większej ilości takich tekstów
*Vipul & Arti - zgadza się, byli tak egzotyczni, że aż było się ich ciekawym.
*Bilal & Sa'ed - tej, no co to za pokraczny twist, żeby eliminować w innym miejscu niż meta etapu. Też bym się wpienił. Mogli zrobić mniej non-elimination, bo cztery w jednym sezonie to lekka przesada. Tym bardziej, że czuję, że gdyby ten team został dłużej, byłyby z nimi niezła jajca
