Nożesz chujen szwaben, co to niby miało znaczyć? Tak powazeliniłem temu sezonowi w poprzednich wpisach, a ci mi teraz nagle zaczynają głupeczkować. Epizodzisko wyjątkowo mi nie podeszło i ostrzegam, że zamierzam dzisiaj lać pasem po zadach wszystko & wszystkich. A że pas porządny, góralski, to obstawiam, że wytrzyma dopóki nie zmasakruję przynajmniej kilku anusów na krwawą bradziagę.
Pierwsze primo: zawiodły mnie te ajdolowe zapasy, dla których to specjalnie znalazłem czas, żeby obejrzeć odcinek bez zbędnego ociągalstwa. Jakoś mi to wszystko wyglądało krwiściej w zapowiedzi, więc obstawiałem, że rzeczywiście szykuje się drama dziesięciolecia i będzie tam więcej trupów niż w Kill Billu. Tymczasem trochę się tam poprzepychali, trochę poindorzyli, ale zaraz potem oczywiście wyszczerzyli do siebie nawzajem zęby z miną pod tytułem hihihi, ale fajna rywalizacja. Miałem nadzieję, że ktoś w ferworze walki na przykład smyrnie
TypowąStarząPaniąRunnerUp w jeżola i zrobi się wrzask o molestowanie, przemoc, naruszenie przestrzeni intymnej i w ogóle Susan Hawk na ostrej kurwie.
W sumie mogłem się, osioł jeden, spodziewać, że pewnie Probsty jak zwykle koloryzują zapowiedzi, no ale cóż, coraz starszy ten wasz tombak jak widzicie i nie wszystkie klepki układają się już powoli tam, gdzie powinny, tak więc rzeczywiście pośliniłem się na tę scenkę.
Troooochę jedynie poprawiły mi humor te mamrotania o przysięgi na marines, no ale to jednak nie jest to co nas podnieca i się nazywa kasa.
Ben wyszedł w sumie na typowego purytańskiego obesrołka, który burbucha się, gdy tylko ktoś śmie zasugerować, że nie ma honoru, nie szanuje pewnych wartości i w ogóle bla bla bla, Andrew Savagu, szykuj stos, palimy tego latynoskiego ciapaka, że śmiał mi w ogóle wmówić takie bluźnierstwo. A ty się Donald nie ciesz, tylko bierz cegły na taczkę i szybciej buduj ten mur, bo przyłażą do nas takie dziady i jeszcze ci taki powie, że własnego wojska nie szanujesz.
Kolejne primo: to, że
Łysol nie dostał dzisiaj strzała, wygląda mi w pytkę nienaturalnie. Nie wiem, jak długo oni tam wszyscy musieliby ćpieć, żeby sami z siebie wykminić, że lepszym pomysłem będzie utylizacja
Desi. Bo co, po przyfuksiło jej się w jednym, złamanym IC-ku i była w połowie stawki do drugiego? No bitches, ja już nawet nie please, ja błagam pokornie na kolanach, szanujcie wy inteligencję tych waszych fanów. W takich momentach naprawdę zaczynam wierzyć w te wszystkie tajniackie teorie z końca internetów, że nie oglądamy reality show, tylko serial. Może
Leśne Skrzaty Jeffa Probsta, chcąc ocalić obiekt westchnień swojego szefa, uciekły się tam do silniejszej perswazji na uczestnikach, by przekonać ich do zmiany głosu. Nie wiem, znamy wasze adresy, wiemy, gdzie chodzą do szkoły wasze dzieci i w ogóle przeczesaliśmy wam historię przeglądania na lapkach i jeśli zagłosujecie na Łysola, to wasi partnerzy dowiedzą się, że to Two Teen Lesbians Finger Each Other to jednak nie otworzyło się raz, kiedyś, przypadkiem.
Cóż poza tym?
Wielki Biały Ninja znalazł adwentydż z zaoszczędzeniem głosu, co w sumie pochwalę, bo może dać grunt pod jakieś dymy na kolejnych Radach, o ile oczywiście nasza pani rybaczyca będzie na tyle bystra, żeby jakoś mądrze z tego skorzystać. Ale trochę sobie hihłem słuchając, jak mówi w konfie, że musi zachować kamienną twarz robiąc te machlojki przy urnie. Kobieto, litości, przecież ty masz zawsze i wszędzie taką samą minę pod tytułem "jebie mnie to", bez względu na to, czy właśnie wygrywasz w lotka, czy jakiś zboczony Franek podbiega do ciebie w parku i rozchyla swoje kimono. Jean-Robert, Jim z South Pacific i inne creme de la creme amerykańskiego pokera mogą ci pod tym względem buty lizać, wyjadając z nich przy okazji te wszystkie pozostałości po źle wyfiletowanych sandaczach, które zostają ci codziennie po robocie.
Jeśli chodzi o względy strategiczne jako takie z grubsza, to ogólnie uśmiechnę się dzisiaj do całego główniastego sojuszu, bo rzeczywiście nie sztuka pajacykować i wywalać co Radę kogoś z innej grupki, tylko najpierw warto będzie tych post-medyków dojechać jak najbardziej. Aczkolwiek obstawiam, że teraz, po dwóch trupach, proces dojeżdżania zostanie już zakończony, bo sojusz
Łysola już właściwie nie istnieje, zwłaszcza, że bodaj
Cole piznął mu w dogrywce głosem przez łeb, a
doktor Zachalski, sól ziemi naszej polskiej kochanej, i tak stał sobie w rozkroku, niezdecydowany czy utonąć wraz z oryginalnymi żółtymi przyjaciółmi, czy też może zostać trzecią
TypowąStarsząPaniąRunnerUp do wyboru do koloru dla
Bena. A trzeba przyznać, że otoczył się chłop tymi babiczkami niczym Kadafi. Jak to lud prastary mawiał: za mundurem panny sznurem. Co z tego, że delikwent nie ma zębów i śmierdzi gnojownikiem, który dzień w dzień, skoro kur zapiał, przerzuca zardzewiałymi grabiami na tym swoim kowbojskim ranczu.
Doktor Zachalski, bo jeszcze o niego na chwilę zahaczymy, ustawił się w sumie całkiem nieźle i może nawet niepotrzebnie oplułem go po tamtym odcinku aż taką parną sraką. W sumie pozycja ostatniego celu w mniejszościowym sojuszu jest całkiem intratna, bo i to człowiek poromansuje trochę z potencjalnymi jurorami i to jest pewien, że i tak przecież nie odpadnie, bo to już nie czasy dinozaurów, jaskiniowców i Survivor Borneo, gdzie pagongowało się wrogów do końca, tylko wiadomo, że zanim doszliby do ostatniego celu jakim jest Mike, to zdążyliby się tam wszyscy po drodze podzielić, porozwalać i wziąć za fraki. Tak więc, rzekłbym nawet odważnie, że w pierwszych rozdaniach po połączeniu nawet warto jest być w mniejszości. Ofak, chyba właśnie odkryłem nową, wyśmienitą survostrategię, Maksymilian, czy ty to słyszysz, wyrywaj jakąś aczwórkę z notatnika, piszemy esej.
Ale zaraz zaraz, bo za wesoło się robi, wróćmy do plucia żółcią. Które tam mieliśmy... trzecie primo: moje okolice intymne są wielce zażenowane, że znowu było tak mało
Pyszniutkiej Ash. Zaczynam coraz ostrzej podejrzewać, że odnowiła znajomość z
JP, zaszyli się oboje w jakichś krzaczorach i wywiesili współbraciom ostrzegawczą tabliczkę z napisem nie przeszkadzać, próbujemy ratować przyrost demograficzny USA, zanim do reszty zaleją nas murzyni. Idąc tym tropem, mam nadzieję, że po odejściu Desi, wychylą pyski z powrotem do kamery.
No właśnie,
Desi. W przeciwieństwie do Jessiki, nie żałuję jej ani mru mru, bo jakieś to takie lichawe było. Zawsze w cieniu, zawsze przyssana do kogoś innego i jeszcze na koniec walnęła sobie głosem na yolo na
Wielkiego Białego Ninję. Nie wiem, czemu miał służyć ten szczwany plan i skąd jej się w ogóle wziął, ale gdybym miał podejrzewać, to nieśmiało celowałbym w dolne rejony pleców.
Tyle dobrego, że
El Nerdo drugi odcinek z rzędu nie był wywalany przez edit na pierwsze skrzypce. Więcej, zapowiedź grzmi nawet wojowniczo, że w przyszłym tygodniu może mieć kłopoty, no ale nie jestem już taki całkiem tępy, żeby się nie domyślić, że będzie dokładnie na odwrót. Wystarczy, że zrobili mnie w karolka z tą ajdolową bójką, ciesz się i tańcuj swinga, Probst, you got me, ale już drugi raz się nie dam.
Żeby mimo wszystko zakończyć na plusie:
więcej takich rewardów!!! 
Makaronowe podchody całkiem rozłożyły mnie na łopatki, chociaż dostarczyły ostatecznego dowodu, że
Cole ma kiełbie we łbie. Madko z horom curkom na rękach, czy ten kiep naprawdę myślał, że jak rozdziabdzia to żarcie na talerzu, to nikt potem nie zobaczy owego sekretnego mysedża?
Ja to bym był nimi, to od razu po przeczytaniu wskazówki, roztrzaskałbym ten jebitny talerzyk w drobny mak o pień drzewa. No chyba, że akurat by mi powiedzieli, że tego zrobić nie mogę, bo
Leśne Skrzaty Jeffa Probsta powaliłyby mnie chwytem tekłondo na glebę i kazały potem płacić za tę cenną chińską porcelanę z dynastii Wong Tong Ciong.
Dobra, koniec, bo już pieprzę trzy po trzy
