No dobra, skończyłem niedawno oglądanie. I trochę rozczarowany jestem, bo choć wspaniale było zobaczyć znowu tych wszystkich uczestników w akcji, to przebieg strategiczny pozostawiał sporo do życzenia, a końcówka to już w ogóle pod tym względem jedna wielka katastrofa. Nie mam zielonego pojęcia z jakiego powodu jedyną strategią kilku osób jednocześnie było "Podliżę się Robowi, żeby łaskawie przygarnął mnie pod swoje skrzydła i wziął ze sobą do F3/F4".
Serio? To ma być All Stars? Nawet bez Amber zamieszanej w całą sprawę taka strategia i tak byłaby dość kuriozalna, ale w sytuacji, gdy jest tam ewidentna nierozerwalna dwójka, to jak można chcieć się z nią sprzymierzyć do F3? Bez sensu.
Oprócz tego szkoda aż dwóch odejść z programu, a także niezbyt podobało mi się polowanie na zwycięzców. Nie mówię, że nie wolno, ale dlaczego tak jawnie? To trochę zabijało ducha gry. A ze śmiesznych rzeczy: rozbawiło mnie, że wszyscy niby tacy All Stars z doświadczeniem i w ogóle, a wciąż po tylu sezonach nie nauczyli się tradycyjnie ognia rozpalać.
Tina - Ofiara polowania na zwycięzców, ale szkoda, że bardziej nie powalczyła o pozostanie.
Rudy - Ogromna szkoda, że tym razem już nie dał rady fizycznie.
Choć w późniejszej fazie gry pełnej knucia pewnie ciężko by mu się było odnaleźć. To było takie rozbrajające, gdy na początku powiedział Rupertowi, że potrzebuje kolegi...
Jenna Morasca - Nie powinna się była zgadzać na udział, jeśli miała taką sytuację rodzinną jaką miała. Choć ostatecznie cieszę się, że na czas zdążyła zobaczyć się z mamą przed jej śmiercią.
Rob C. - Szkoda mi go, bo jest jednym z moich ulubionych graczy pierwszych sezonów. Tym razem nie miał okazji by rozwinąć skrzydła, bo Boston Rob szybko go wytępił. No i oprócz tego na pewno dla jego szybkiego odpadnięcia znaczenie miało też to, że jako manipulant-śmieszek zyskał mniejszy pogłos w plemieniu niż Boston Rob jako manipulant-hardworker.
Richard - Ach... Brakowało mi go. A w tym sezonie, gdy zwolnił już wszystkie hamulce, to była w jego wykonaniu już jazda bez trzymanki, którą mógłbym oglądać i oglądać. Szkoda, że nie pobył w programie dłużej, bo byłoby ciekawie.
Akcji z tym, jak UGRYZŁ REKINA nigdy nie zapomnę. xD
Susan - W pierwszym sezonie nie widziałem w niej aż takiej wiedźmy jak teraz i gdy odeszła, to wraz z Tomem miałem ochotę zatańczyć jego radosny taniec.
Oczywiście odejście odbyło się w oparach gigantycznej dramy i choć dla niej na pewno był to dramat, to oglądanie tego co się działo było na pewno... intrygujące.
Colby - Miał dobrą pozycję, ale za bardzo zaczął z niej korzystać i się rządzić. No i wszyscy mieli na pewno w pamięci jego serię wygranych IC z Australii. Wcale się nie dziwię, że odpadł na tym etapie.
Ethan - Choć momentami był bardzo bezsilny w swoich próbach bycia użytecznym w plemieniu, to jako były zwycięzca przynajmniej próbował jakoś się bronić i przeciągać ludzi na swoją stronę.
Jerri - Ona przyszła do programu najwyraźniej z tylko jednym celem - zemścić się na Colbym.
To jej się udało i powinno jej wystarczyć.
Może gdyby była w lepszych stosunkach z grupą, to Mogo Mogo wyrzuciliby zamiast niej Amber i gra potoczyłaby się inaczej.
Lex - Niesamowity hipokryta - najpierw tłumaczy Ethanowi, że oddziela grę od ich przyjaźni, a potem ma pretensje do Boston Roba, że ten zrobił to samo w stosunku do niego. Ech... W kilku pierwszych odcinkach grał dobrze, m.in. zostając trochę w cieniu i włączając tryb strategii w tym momencie, w którym trzeba było, ale potem zupełnie bez sensu postanowił ocalić Amber. Czy nawet ludzie z przeciwnego plemienia mieli tylko jedną strategię polegającą na przyłączeniu się do Boston Roba!?
Kathy - Moja ulubienica stanęła na wysokości zadania i miała za sobą kolejną dobrą grę. Co prawda numerki nie były po jej stronie, a ponadto zgodziła się na plan ocalenia Amber dla Roba, ale nawet w przegranej sytuacji słusznie próbowała uświadomić innym, że trzymanie się Roba to zły pomysł. Nie posłuchali jej i zobaczcie, jak skończyli.
Alicia - Spodziewałem się, że po odpadnięciu w Australii przez numerki i swoją sprawność fizyczną, tym razem pokaże niezłą grę ze swojej strony, bo widać było u niej wtedy jakieś zadatki. No ale niestety wyszło słabo i w końcówce próbowała opierać się na sojuszu, który po prostu nie miał prawa już istnieć.
Shii Ann - W Tajlandii nie byłem nią zbytnio zachwycony, bo nie pokazała wtedy jak dla mnie niczego wartego podziwu, ale tutaj bardzo ją polubiłem. Przede wszystkim przez całą grę miała bardzo dużo niezwykle trafnych i niekiedy lekko złośliwych komentarzy przed kamerą. Gdy pod koniec swojej przygody była już w rozpaczliwej sytuacji, to wykorzystała wszystkie swoje środki próbując szczęścia z każdym po kolei, a nawet udało jej się w desperacji zdobyć w odpowiedniej chwili immunitet. Podobało mi się, że gdy była pewna swojego odpadnięcia, to nie liczyła na cud, tylko pobawiła się w typera (i trafiła!
), żeby jeszcze na odchodnym trochę namieszać.
Tom - Aaaach... jak to dziwnie móc znów posłuchać jego bełkotu. Podobało mi się, jak Boston Rob też z tego żartował.
Tom niestety całą swoją strategię oparł na tym, że Rob zabierze go ze sobą do czołówki - słabo. Gdyby nie jego podejście i skłonności do kłótni, to może jeszcze dałoby się coś zdziałać w F5 z Jenną i Rupertem. Ale za to akcja na FTC z niepodaniem ręki Robowi była mistrzowska.
Rupert - Tak jak poprzednio, był bardzo sympatyczny z tą całą swoją szczerością i paradoksalnie z całego F5 to chyba właśnie on najmniej opierał się na Robie i próbował coś knuć w sprawie wyrzucenia go z programu. Miło, że też dostał swój milion.
Jenna Lewis - Muszę przyznać, że jej nie doceniałem - wróciła do tego programu już nie jako owieczka na rzeź z Pagong, ale jako świadoma strategii uczestniczka, gotowa by to wszystko wygrać. Co prawda chwilami irytowała, a jej ostre najechanie na poprzednich zwycięzców już od pierwszego dnia negatywnie mnie do niej nastawiło na resztę gry, ale szacunek mimo wszystko. Wielka szkoda, że tak jak wszyscy inni też oparła się za bardzo na Robie i że nie pomyślała o tym, że zanim na TC w F4 przy remisie doszłoby do tego ciągnięcia kamyków, którego się tak bała, to mogłaby jeszcze potem zmienić swój głos. Nic by tym nie ryzykowała, bo Rob i Amber i tak widzieli w niej "tą trzecią", a przynajmniej dowiedziałaby się, czy na pewno to słynne ciągnięcie kamyków wciąż na tym etapie F4 obowiązuje.
Boston Rob - Nie wiem z jakiego powodu wszyscy chcieli być z nim w jednej drużynie, ale brawo dla niego. Wciąż niespecjalnie go lubię (choć poprawa jest znaczna), ale to on rozegrał całą grę jak chciał i nie rozumiem, jak niektórzy mogli mu robić wyrzuty z powodu jego sposobu gry. Gdyby byli nowymi uczestnikami, to bym zrozumiał, ale to jest All Stars i wszyscy przecież wiedzieli, że Rob jest manipulantem. Powinien był to wygrać.
Amber - Jak już wcześniej pisałem, nie wiedziałem co ona w ogóle robi w gronie All Stars i po tym całym sezonie wciąż nie mam pojęcia, bo wciąż była nijaka i oprócz przyklejenia się ciasno do Roba nie zrobiła w tej grze zupełnie nic. Mogą sobie mówić, że wszystkie decyzje były podejmowane wspólnie itp., ale nie oszukujmy się - to Rob był mózgiem i to Rob potem za wszystko obrywał, a Amber tylko dała mu się dowieźć do finału. Niby wybroniła się z trudnej sytuacji gdy trafiła w szeregi wroga, ale głównie przez to, że wszyscy mieli w głowach "a co na to powie Rob po merge'u". Nie mówię, że nie zasłużyła na zwycięstwo - dać się dowieźć do finału też trzeba umieć. Całe szczęście, że przynajmniej ich uczucie okazało się szczere, bo dało nam ładne zakończenie opowieści, a gdyby Amber po prostu Roba uwiodła i tym sposobem wygrała... to chyba nic dziwnego, że bym ją już zupełnie znienawidził.