Po 11 odcinku
Przez moment nieco zwątpiłem w przyjemność tego sezonu, bo po mergu zrobiło się na pewien czas przewidywalnie, a poza tym skrócono o głowy dwóch moich największych faworytów. A nawet trzech, bo Chad też pokazał pod koniec, że żyje, ma się dobrze i gra go nawet interesuje. Jednak odcinek 11 spowodował, że sezon z impetem Bolta na dopingu powrócił do dawnego poziomu.
A faktycznie, ostatnie odcinki pokazały, że Leann ma do zaoferowania coś więcej niż ładną buzię i przepraszającą minę osoby, która puściła bąka na kolacji u przyszłych teściów. Ba, nawet ostatnio Ami stwierdziła w konfie, że nie podoba jej się pomysł głosowania na Elizę, ale zrobi tak, bo tak jej sugeruje Leann, a to już nobilitacja, że ojaniemogę.
Jednak nie podobał mi się ten cały girls alliance. O ile w One World kibicowałem plemieniu kobiet, o tyle tutaj byłem bardziej po stronie facetów. Panie były zbyt cocky, a poza tym Leann i Juliet wpieniły mnie, gdy po rewardzie wróciły z poukrywanymi po gaciach skrzydełkami dla kobiet, a facetom z łachy dostało się kilka obgryzionych, przeżutych i wyplutych z powrotem kostek. Może zrzędzę, ale zgaduję, że feministki uznały tę akcję za słitaśną i szaloną, ale gdyby sytuacja była odwrotna, podniósłby się wrzask, że to niegodne, seksistowskie i w ogóle szefowie CBS skończyliby w dybach za sam fakt emisji czegoś tak potwornego.
Caryca Ami i vice-caryca Leann (albo i odwrotnie) do pewnego momentu grały bardzo dobrze, ale w tym odcinku popełniły śmiesznie prostą gafę, która kosztowała życie jedną z nich, a w przyszłym odcinku pewnie dopadnie także drugą (na co mam szczerą nadzieję, bo Ami szczególnie działa mi na nerwy). Nie wiem, jak można było tak amatorsko przeprowadzić rozmowę z ciocią Scout, na zasadzie "ale my przecież nie obiecywałyśmy ci F4", a już tym bardziej, że doszły ich słuchy, że obie z Twilą myślały o zrobieniu przewrotu w pałacu. Sens nagłego głosowania na Elizę też był dla mnie bardzo głęboko ukryty - toć ona ze swoją wspaniałą renomą jest wymarzoną kandydatką do finału. Trzeba było cisnąć w Chrisa, który prezentuje się jak człowiek w zadaniach i może zaskoczyć immunitetami, a poza tym, ma już na ten moment dwa pewne głosy w jury.
W sumie sprawiedliwie się złożyło, że Leann poleciała pierwsza, bo to ona była autorką tego cudownego planu ataku na Elizę, a Ami trochę się przed tym wzbraniała.
Ami została już chyba zdetronizowana nieodwołalnie. Jej milusie zachowanie do pozostałych sprawiło na dodatek, że nie ma teraz za bardzo planu zapasowego, więc może tylko a) usiąść i się rozpłakać, b) wygrywać IC za IC.
Julie niby po raz kolejny jest teraz w d*pie, ale ona była w d*pie dość regularnie przez większość sezonu, a mimo to zawsze jakoś tam się ślizgała, więc zobaczymy. Powinna się modlić, aby Ami nie wygrała najbliższego immunitetu, bo wtedy ona by wyleciała, a jeśli uda jej się wślizgnąć do F5, to może na przykład przyda się Elizie i Chrisowi, którzy dostrzegą zagrożenie w sojuszu dwóch starszych pań.
Chris robi za ostatniego Mohikanina i nawet trzyma się całkiem nieźle. Nie na zasadzie "hihihi, wygrywam immunitety, więc możecie mi naskoczyć", tylko obserwuje, szuka szansy i stara się polepszyć sytuację. Poza tym go lubię, więc jestem do niego najżyczliwiej nastawiony. Twila wyrasta na całkiem niezłą strateg, a poza tym śmiesznie gada. Jej swojskość z subtelną domieszką testosteronu sprawia, że widziałbym ją w roli mamuśki Rocca z "Nagiej Broni 33 i 1/3". Scout wydaje się teraz dużo mądrzejsza niż obstawiałem na początku. Razem wzięły sprawy w swoje ręce zamiast czekać aż młode i gniewne wrzucą je przed finałem do gnojówki.
Tylko Eliza dalej nie wyszła u mnie poza status uciekającego kurczaka. Jest sympatyczna i śmieszna, ale nie dotarłem jeszcze do etapu uwielbiania jej - może wszystko przede mną