Artykuł do pocmokania, aczkolwiek obudził we mnie taką wewnętrzną Małą Mi, którą zamierzam teraz uaktywnić na rzecz konstruktywnych dyskusji, dalszych owocnych dywagacji, itp, itd.
Otóż stejtsowe Survy ewoluowały z czasem. (Tak, mówcie mi Kolumbie). Gdyby tak obejrzeć wyłącznie bornejskie potyczki z 2000 roku, to nijak by się to miało do stwierdzeń o dynamicznej akcji i wirującej strategii, które tam jeden czy drugi zamieściłeś. Uczestnicy wtedy polecieli na wyspę by taplać się w błocie i zgrywać tarzana, może za wyjątkiem Hatcha, który w 2017 podpieprzył Michaelowi J. Fox'owi wehikuł czasu i teleportował się dwadzieścia lat do tyłu, bogatszy o nauki od profesor Kim i doktora Yula oraz o naszyjnik z żyrafiego włosia na szczęście.
Wątpię zatem, żeby nie ewoluowała Koh-Lanta. Ja rozumiem, że Francuzy to lud spokojny i bojaźliwy, a rząd rozważa kapitulację nawet, gdy jakiś marokański siedmiolatek kopnie śmietnik na Monmartre, ale ciężko mi uwierzyć, żeby tamtejsi widzowie byli aż tak mało żądni krwi, by od 20 sezonów wystarczyło im obserwowanie półtorej godziny tygodniowo jak Żąąą-Piehhr i Ążelik wyjadają sobie ślimaki z dzióbków, a Żehhraldęęę przeczesuje dżunglę w poszukiwaniu zdechłych żab, które zrobią sobie na obiad, by poczuć się jak w domu.
A zatem uwaga: na jakiej podstawie czerpaliście swoją wiedzę o Koh-Lanta? Czy mamy tu jakiegoś śmiałka, który wypuścił się na tamte wody i pyknął sobie przynajmniej pierwszy i ostatni sezon? Może po tylu latach wzięli się tam wreszcie porządniej za łeb i niekoniecznie cały czas jarają się "życiem obozowym"?
Ja jestem tym śmiałkiem i artykuł powstał na bazie ostatnich sezonów oraz ogólnodostępnych informacji.
Uwierz mi, że życie obozowe nadal odgrywa tam znaczącą rolę. Sporo czasu antenowego poświęca się na pokazanie konkurencji, a rada to niecałe 10 minut ze 120 min. odcinka.