I co, ktoś się w końcu "skusił"? Ja powiem, że jestem pełen mieszanych uczuć, z przewagą tych negatywnych. Kangury się zbytnio nie postarały. Poniżej parę zdań (no dobra - akapitów) bez informacji o wynikach uczestników, dla tych, którzy dopiero planują obejrzeć.
Etap pre-merge można śmiało i z rozmachem rozbić o kant d*py. Nie działo się praktycznie nic, a momenty, gdy padło słowo "alliance" można policzyć na palcach jednej ręki - i to takiej po wypadku, z częścią pourywanych palców. Miałem wrażenie, że tym ludziom po prostu nie zależy na grze, a już z pewnością, że nikt z nich nie widział wcześniej amerykańskiej wersji programu (a wyemitowano już wtedy trzy pierwsze). Jedynym wyjątkiem była grupa czterech osób, wiedziona przez pewien naprawdę ciekawy, silny, kobiecy charakterek, którego właścicielka stanęła na czele sojuszu i bez większych skrupułów planowała sobie (a nawet rozrysowała na karteczce), komu kiedy wbije nóż w plecy. Gdyby nie oni, a w szczególności ona, ten etap byłby już całkowicie marny. Dodatkową trudnością było zrozumienie australijskiego akcentu. Miałem wrażenie, że zebrało się tam stado Big Tomów, które dodatkowo wtrząchnęło przedtem sporą ilość krówek mordoklejek.
Kiedy już postanowiłem sobie, że będę oglądał po kilka odcinków dziennie żeby jak najszybciej skończyć ten shit, nagle coś się nieśmiało ruszyło ku dobremu - mianowicie po połączeniu plemion. Sezon stał się znośny, a na sam jego koniec - konkretnie na kilka ostatnich odcinków - moja cierpliwość została nagrodzona i wreszcie zrobiło się naprawdę ciekawie. Myślę, że takiej końcówki nie powstydziłyby się amerykańskie serie. Były zwroty akcji, efektowne dramy ze strony niektórych osób z naciskiem na jedną, a ostatecznie nawet całkiem niezła F2.
Niestety, jeden z bardziej pamiętnych i sympatycznych uczestników sezonu - Rob Dickson, zginął kilka lat temu w wypadku samochodowym. Pomyślałem, że o tym napiszę, żeby być może komuś zaoszczędzić smutnej niespodzianki już po obejrzeniu, takiej jaka spotkała dzisiaj mnie, kiedy tuż po skończeniu Reunionu przeglądałem sobie wikipedię.
A teraz recenzja dla tych, którzy oglądali - poniżej, na biało:
Jak wspomniałem, początek był tak żałosny, że nieraz byłem o krok od odpuszczenia sobie oglądania - j**nąłem śmiechem, kiedy przy pierwszym odcinku okazało się, że przez wichurę nie może się rozpalić ogień na IC i prowadzący z zawstydzonym uśmiechem stwierdził... eee... sorry, coś nam nie wyszło, spotkamy się jutro na innej konkurencji. A tam pytania z wiedzy o Australii No i do tego Lucinda namawiająca plemię do własnej eliminacji i głosująca sama na siebie. Wszystko to dawało wrażenie kiepskiej parodii Survivora.
Światełkiem w tunelu była dla mnie Katie. Podobnie jak w przypadku starego, dobrego Hatcha z Borneo, miało się wrażenie, że jako jedyna jest przez produkcję poinformowana o możliwości zakładania sojuszy. Babka się nie cackała i cisnąłem z tego, jak sobie misternie spisała na karteczce, kogo kiedy zdradzi do F2 Kolejną ogarniętą, a przy tym bardzo sympatyczną jednostką okazał się Rob i kibicowałem żeby oboje dotarli do F2 jak sobie planują.
Po mergu zrobiło się ciekawiej - mimo, że nie lubiłem Craiga, muszę mu przyznać, że kiedy już został jako ostatni z Kadiny, całkiem ciekawie mącił między przeciwnikami. Jaka szkoda, że te dwa muły - Lance i Joel - nie uwierzyli mu, że są od dnia pierwszego r*chani przez swoich współplemieńców i jeszcze nazwali go kłamcą. Rozłożyło mnie na łopatki, gdy Lance jeszcze 30 dnia w grze twierdził zaparcie, że jego zdaniem, w grze nie ma żadnych sojuszy :D Skąd oni wytrzasnęli tego geniusza?!
W ostatnich odcinkach, moja opinia o Katie zmieniła się o 180 stopni. Dziewczyna kompletnie nie umie przegrywać. Kiedy tak histerycznie szlochała, pluła hejtem i wyzywała co chwilę Roba i Scionę od zdrajców, miałem ochotę trzasnąć ją przez monitor w tę zezowatą facjatę i przypomnieć delikatnie, że to ona sama planowała wcześniej zdradę wszystkich po kolei. Takiej hipokrytki nie było chyba przez całe 27 sezonów amerykańskiego Surva. Joel co prawda dokonał jednego, dobrego, kluczowego dla gry ruchu, kiedy zaproponował Robowi i Scionie sojusz na F3, ale całą resztę gry miał beznadziejną. Kwintesencją tego było położenie przez niego ostatniego IC i pójście z płaczem do jury. Podobało mi się, jak prowadzący Reunion nazwał go bez pardonu "dumb" Sciona była naprawdę rozsądną i ciekawą babką - myślę, że gdyby to ona wygrała, również byłoby to zasłużone. Co do Roba, to obawiałem się, że zdradzając Katie i Sophie trochę przekombinował, bo przecież mógł spokojnie dojść z Katie do F2 nie zdradzając tak wielu osób - ale jury mimo wszystko i tak go doceniło i uważam, że słusznie, bo grę prowadził najlepszą. Cholernie przykro mi z powodu tego co się stało - dopiero co oglądałem z uśmiechem na Reunionie jego filmik zgłoszeniowy, jak szczęśliwy podrzuca małego synka, a pół godziny później wyczytałem jak tragicznie obaj skończyli.
KONIEC.