No dobra, kokodżamboidoprzodu, odpaliłem, najwyżej potem znowu będę stękał & kwękał, że mam 30 rijaliti do dokończenia, finał obejrzę w Lany Poniedziałek i w ogóle ratujcie.
Premiera wyszła całkiem sexy i właściwie srujnę żarem tylko tak symbolicznie o trzy rzeczy.
A – nie wiem po grzyba robią przy takiej ilości rekrutów podział 2x12. Przy 3x8 właściwie już po pierwszym epie byłem w stanie powiedzieć coś o większości uczestników, jakoś tam ich ulokować pod kątem strategii etc, a tutaj tłoczą się w tych szczepach jak koty pod rybną knajpą w Międzyzdrojach i jeśli ktoś akurat nie odpada/ nie jest zagrożony/ nie ma krzywego ryja, to już tak średnio z tym zlokalizowaniem wychodzi.
B – to pewnie subiektywne, ale mam wrażenie, jakbym mniej rozumiał niż w poprzednim sezonie. Być może rok temu, chcąc wepchnąć się na survorynek i zgarnąć światową klientelę, Jonathan zorganizował im tam pod palmą jakieś ćwiczenia z logopedą i kazał mówić wolniej, żeby takie kmioty jak ja z ingliszem na poziomie B2 były w stanie coś zrozumieć i jeszcze potem się wymądrzać, a teraz już sayonara, damy do castu stado Big Tomów z przetrąconymi jedynkami i jeszcze walniemy w tle różne szumy & bumy dla klimatu.
C – jak rozumiem, wyboru między
Joan a
Kentem dokonał ostatecznie ten zezowaty stulejarz, który buchnął perukę Magdzie Gessler; mogliby więc chociaż trochę pokazać jego rozterki w obozie i piknąć jakies pół konfy o tym, jak zachwyca się dramaturgią swojej pozycji, bo tak to wyszło trochę z dupy. Tymczasem kudłacz konf nie dostał w ogóle i w sumie dalej myli mi się z tym samozwańczym yoga-masterem Henrym.
Lekkie huehue z tego inicjalnego zadania – nie dosyć, że oba plemiona i tak pogubiły te wszystkie cytryny i inne śmieci, które wzięli jako suplaje ze statku, to jeszcze miałem wrażenie, że połowa im się tam potopi zanim przepłyną tę szaloną odległość do brzegu. Przy takiej ilości bohaterów wystarczy chwila nieuwagi, a nikt nie doliczyłby się, że jest ich o trzy główcie mniej niż powinno i potem ekipa ratunkowa musiałaby tam w nocy popierdalać z sonarami, żeby wydobyć truchła i podsyłać rodzinom zegarki na pamiątki. #WyłowimyEweDopieroNaWiosne
No i ta gonitwa o ryż

Gdyby chcieli być odrobinę poprawni politycznie, to powinni raczej podszepnąć
Jarradowi, żeby trochę spasował, bo jegomość przyssał się do tego woreczka z taką wygłodniałą pasją, że możemy teraz snuć smutne dywagacje na temat jego ciężkiego dzieciństwa w tym jakimś Laosie, Korei, czy czymś. Odessać próbowała go
Samantha, która również wystartowała jak lwica i tak się go wściekle uczepiła, że gdy tak sobie dyndali, to miałem wrażenie, że za chwile ściągnie mu gacie i zawiśnie chłopak w żałosnej pozycji, kusząc koleżanki z plemienia swoją sajgonką.
RÓŻOWI
Absolutne szały i łały należą się
Markowi Ejcz. Widać, że nawet sobie to-to nie zawracało tej swojej poczochranej przyłbicy zapoznaniem się z survostorią. W przeciwnym razie wiedziałby, że o ile normalnie słowo
Tarzan jest synonimem niesamowitego męstwa, mistrzostwa przetrwania, skakania po palmach i bogatego życia seksualnego, o tyle w survokulturze oznacza raczej żal, rozpacz i osrane slipki prane przez Sabrinę w One World w rytm zapewnień "Sybrina-aj-słer-its-nat-e-pup", które ktoś nawet swego czasu miał tutaj na forum jako podpis w formie gifu. Poza tym, nie wiem, czy dobrze wychwyciłem z tego mamrotania, ale zdaje się, że dziadzia pięknie podjebał tego jakiegoś lolka, który udał się z nim na konkurencję o ogień. Ten rozpływa się nad plemiennymi postępami, a Mark do niego nu-nu-nu, nieładnie tak kłamać, ruska szmato, nie słuchaj go Jonathan, tak naprawdę gówno jeszcze zrobiliśmy.
Wydawałoby się, że wspomniany towarzysz nie powinien mieć sobie równych w mistrzostwach samozaorania, jednak na ogonie twardo siedzi mu
AK. Jego debiut osobiście uważam za wybitny. Nie minęło pięć minut, a ten czereśniak już zdążył zawiązać jedenaście sojuszy, wkurwić wszystkich współbraci, podstawić tego swojego prawiczego kucyka pod rzygowiny
Tary i jeszcze wyoutować przed kamerą jednego tęczowego rycerza. Dobrze, że to nie był jakiś kolejny trans, bo dopiero zrobiłby się kał-szkwał w kangurzych sołszjal midiach. Z rozpędu może nawet wypowiedzieliby poddaństwo Elżbiecie, żeby zmazać hańbę i pokazać, że tak naprawdę są bardzo nowocześni i postępowi. Ogółem, przyszłość wróżę tutaj wręcz świetlaną.
Locky poprzysiągł nam, że nie będzie liderem, co jak dotąd wychodzi mu znakomicie. Nie dość, że przewodził w budowie szeltera, to jeszcze (o ile to był on) miał spotkanie trzeciego stopnia z rekinem. W ogóle jak tak wrzasnęli, że ł-aa-aaa, its e szark i zaczęli popierdalać przez tę mieliznę, to miałem wrażenie, że oni przed nim uciekają, a tu się okazuje, że właśnie chcieli go złapać i przerobić na sushi. No tak, ryż wywalczony w pocie czoła przez kolegę Kitajca nie może się zmarnować. Może to coś, co wyrzygała Tara można by jeszcze na upartego podpiąć pod wasabi, wtedy to już w ogóle byłaby uczta smaków.
Złym okiem łypie na Locky’ego
Anneliese, co zgadza mi się o tyle, że już samo to imię kojarzy mi się ze złem, ciemnością i egzorcyzmami. To chyba na wspomnienie po filmie o Anneliese Michel, który ksiądz puścił nam w liceum na religii, a potem wywalił połowę klasy za drzwi, żebyśmy "wrócili, gdy odzyskamy powagę". Tak więc kiedy ta dziewoja wiodła te swoje wojownicze rozmyślania o Locky'm, miałem wrażenie, że w środku wypowiedzi obkręci kark o 180 stopni, pocieknie jej ślina i wycharcze coś po aramejsku.
Podobnie jak Ciriefan, na swoją inicjalną faworytkę koronuję
Tarę, jeśli tylko obieca mi, że nie będzie więcej żurać po krzakach, bo jak tak dalej pójdzie, to w kolejnym odcinku zwinie ją medical w rytm jakiejś melancholijnej nuty i tyle z niej będzie. No chyba, że to były tak naprawdę takie szczwane poszukiwania ajdola i wymusiła tego bełta dla niepoznaki, kiedy zauważyła, że
AK skrada jej się za dupą, bo nagle, ale-że-akurat-teraz odczuł potrzebę skonsolidowania sojuszu.
ZIELONI
Tutaj wbrew pozorom nudniej. Mimo rendez-vous z Jonathanem dalej nie jestem w stanie spamiętać większości tej hałastry.
Eliminację
Joan przewidziałem jeszcze przed IC-kiem. Przyzwyczaiłem się, że jeśli w pierwszym odcinku jakaś słabowito wyglądająca bambaryła zarzeka się, że ajm gud at pazzls, to najczęściej kończy się to chujnią na kiju i właściwie samo to zdanie brzmi już trochę jak survivorowe avada kedavra do lustra. W sumie nie jest mi jej szkoda, bo przypomina mi trochę z mordy Suzette z kanadyjskiego Wielkiego Brata, którą do tej pory mam ochotę zastrzelić.
Z pozostawienia w grze
Kenta jestem z kolei o tyle uchachany, że a) jest debilem i mimo, że nie zrozumiałem ni w ząb tego jego wywodu o dickheadach, to czuje, że może tu być śmiesznie, b) wydaje się być numerkiem na korzyść
Samanthy, którą na razie propsuję najmocniej w tym plemieniu. Po edicie czuję, że może być w tym sezonie niezłą rozbójnicą, bo każda jej wypowiedź brzmi jak napisana przez Probsta i w ogóle jak ma konfy, to w tle leci taka muzyczka na zasadzie jaaaa, patrzcie wsiury, jaka ona mądra i jak myśli dwa kroki do przodu. Nawiasem: miło, że tytułuje się pełnym imieniem, a nie Sam, jak jakieś homo niewiadomo. Mam zawsze jakąś taką kurwicę natręctw, gdy survo-wojowniczki skracają sobie ładne imiona do jakiegoś Lou, Flick, Kass, RC, czy innych śmieci.
Co prawda, takiego pełnego mastermajnda to z niej chyba nie będzie, bo już w pierwszym epie jej łotrostwo zostało przejrzane przez
Lucky Luke'a, któremu nie w smak, że taka ot dziewoja śmie dyktować mu warunki. Pewnie, walcz, kop, idź na barykady, może zrobi się z tego duetu jakiś większy rozpierdolnik i będzie zabawnie. I w ogóle ten ziomek jest bekopędny: zdaję sobie sprawę, że takie rzeczy prawdopodobnie śmieszą tylko mnie, kilku gimbusów i kilku fanów kabaretu Pod Wyrwigroszem, ale cofałem sobie trzy raz jak wyskoczył z wrzaskiem tych krzaczorów i towarzystwo o mało nie strzeliło kloca w pory.
Jeśli chodzi o względy wizualne, to mimo, że w meet the cast moją uwagę zwróciła niejaka
Tessa, to teraz jakoś jej nie zauważyłem i nawet nie jestem w stanie powiedzieć, w którym jest plemieniu i czy w ogóle jest w jakimkolwiek, bo może to właśnie ona jest wśród tych szczęśliwców, którzy potopili się w drodze na wyspę i teraz Jonathan szuka jej na dnie z maską i płetwami. Jeśli nie, to zapewne piach, kleszcze i brak tapety zrobiły swoje. Póki co, swoje żądze koncentruję na tej białawej murzyneczce z plemienia zielonych (
Odette?), która wywróciła swoimi ślicznymi ślipiami, gdy Joan chwaliła się, jak to ona nie pozamiata w pazzls. Aczkolwiek umówmy się:
Jennah-Louise, w sojuszu z cyckami
Flick zmiata całą tegoroczną dziesiątkę jednym pierdnięciem.
No, tyle ode mnie. Życzę wam, mordeczki kochane, miłego seansu, ja wpadnę tu pewnie rok po finale skomentować któryś z środkowych epizodów. Już widzę, że wypuścili drugi i trzeci, nie no pewnie, najlepiej od razu osiem. Niestety, przy takim tempie emisji, ja wysiadam, nim w kołowrotku pęknie nić.