Zacznijmy od skrajnych głupot, na przykład od prowadzącego. Otóż kiedy odpaliłem to dzieło i moim oczom ukazały się, jak to zwykle bywa, te wszystkie dziewicze strumyczki, wzgórza i łąki umajone, podświadomie oczekiwałem, że zaraz głos zabierze ktoś w stylu radiowym, jak nasze poczciwe Dżefisko czy ten wafel z Australii. Tymczasem coś, co mnie zaatakowało, brzmiało jak Jerzy Wenderlich, którego ktoś właśnie kopnął w jaja. Aż się zląkłem. Ciężko będzie się przyzwyczaić. Potem, kiedy jegomość już tak nie piszczał, na przykład na Radach, dało się już wytrzymać, no ale wciąż wyczuwam tu jakąś taką sztuczność, skrępowanie, brak szczególnego pomysłu o co by tu zagadnąć tych swoich milusińskich na konkretnej Radzie. W Australii tego problemu nie było, bo kangur brzmiał jakby oglądał Survivor z pasją od 2000 roku, w czasie kiedy był zbuntowanym nastolatkiem i posuwał pierwszą pannę w rytm kawałków Nicka Cave'a. Czuło się, że naprawdę żyje tą grą.
Sam dziwię się swojej wyrozumiałości, ale, o Dziwo i Alfonsie, wcale nie hejtuję Redemption. W Stejtsach plułem się zawsze o to okrutnie i aż chciałem tam pojechać, żeby znaleźć i wymordować rodziny wszystkim, którzy przyczynili się do zaimplikowania tego twistu. Tutaj nawet nie nazwałbym tego twistem, bo ciężko mówić o twistowaniu czegoś, co dopiero powstaje, więc nazwijmy to takim dziwacznym, kiwisowskim wariantem Survivor i wstrzymajmy na razie jadaczkę.
MOGOTON
Nie wiem, co się ze mną dzieje, ale ja w ostatnich sezonach zawsze kibicuję pierdołom. Chyba dlatego, że nadają grze powabu i kolorytu, a mam już trochę po dziurki w dupie tych wszystkich nudnych gejmplejersów.
I tak na przykład
Wojak Tony jest żywą ilustracją tego, dlaczego kocham krajowe premiery
W Stejtsach wszyscy przygotowują się do swojego występu na osiem lat przed castingiem, oglądając podcasty, czytając analizy i główkując co by zrobili gdyby jeden ajdol anulował drugiego ajdola, a przy tym Heniek przekabacił Halinę do podziału głosów, pamiętając, że Jurek na secret advantage. Tymczasem w początkujących krajach zawsze trafi się jakaś tępa japa, a'la nidowy Dźwiedź, która myśli, że to program o przetrwaniowych skillsach, wybieraniu lidera i rozstawianiu wszystkich po kątach, dzięki czemu dokona samozaorania już pierwszego dnia. U kangurów mieliśmy AussieJanusza Desa. Kiwisowskim Januszem okazuje się tymczasem właśnie
Wojak. Co prawda, zaoranie jeszcze nie nastąpiło, ale jak tak dalej pójdzie, to z pewnością palnięcie mu z partyzanta blindsidem w tę ogorzałą mordę jest tylko kwestią czasu. Odmeldować się, kapralu.
Jeszcze bardziej tępojapowym ruchem powitała nas
Isabelle. To dziewczę jest takie pocieszne, że modliłem się, by czasem włos jej z głowy nie spadł na Radzie, chcąc żeby bawiła i uczyła nas dalej. Rozpimpać sobie biznes w przeciwnym plemieniu przez tę kradzież suplajów (#GrażynaDawajSiatke) to zdecydowanie za mało. Prawdziwi mistrzowie pieką dwie pieczenie na jednym ogniu i dla pewności rozpimpują sobie także od razu biznes w plemieniu własnym, chcąc dla odmiany oddać przeciwnikom rzecz najpotrzebniejszą. Na szczęście, wbrew wszelkim prawom Hammurabiego, dziewczynie udało się przetrwać pierwszą Radę, z czego jestem bardzo kontent. Niestety, teraz zaczyna ją chwytać jakieś choróbsko, no ale mam nadzieję, że medycy szybko dadzą jej czopka w anus i ozdrowieje.
Joli z Rancza trochę szkoda, no ale co się dziwić, this is Sparta, skoro mieli kilka godzin na decyzję, to na czym się mieli opierać jak nie na pierwszych wrażeniach. Może pohula sobie jeszcze trochę na Redemption,
dając grunt pod łzawe historyjki na Reunion, które zainspirują grube nastolatki, zachęcając je do bycia sobą, porzucenia kompleksów i zakładania jeszcze ciaśniejszych legginsów.
Shay i Sala instynktownie trzymają się razem, pamiętni opowieści swoich maoryskich babć o tym, że białym ufać nie można, z czasów gdy ci zawitali do Nowej Zelandii niosąc im w prezencie krew, śmierć, pożogę i demokrację. Coś mi się po edicie widzi, że oboje mogą być ważni w późniejszych etapach.
Tom z wyglądu przypomina mi niejakiego Kubę występującego w Nidzie numer jeden i pewnie jeszcze Nidzie numer ileś tam, do której dojdę za siedem lat. Aczkolwiek dyplomacja leży tu i kwiczy, przynajmniej jeśli wierzyć Joli z Rancza, która pożaliła się koleżankom, że jegomość podszedł do niej i powiedział hej hej, wiesz co Joluzrancza, jestem pod wrażeniem, że ktoś, kto wygląda jak szynka w siatce, nie zasapał się w pierwszej sekundzie zadania z suplajami, brawo brawo.
HERMOSA
Gosh, nazwa plemienia brzmi jakiś zbiorczy termin psychiatryczny na zjebizm 50% nastolatek z początku lat dwutysięcznych, z których każda chciała być jak Hermiona Granger.
Dee jako kolejna po Maksymilianie i australijskim Nicku udowodniła, że światowi survosuperfani, chociażby w trosce o renomę własnej subkultury, powinni się nawzajem kneblować i nie dopuszczać do występów w prawdziwym show, bo za każdym razem kończy się to wybuchową mieszanką śmiechu, płaczu i myśli samobójczych. Zwróciła na siebie uwagę już w pierwszej sekundzie, za co przyszło jej zapłacić tą poczochraną przyłbicą, no ale w przeciwieństwie do przedmówców, ja akurat kibicowałem, żeby udało jej się wykaraskać i rzeczywiście podstawić na celownik tę starą rurę. Na chwilę obecną, Dee jako jedyna ze swojego plemienia wydawała się mieć odrobinę barwniejszą osobowość niż gips wymieszany z mąką, a i nie sposób nie uronić łezki po tej jej żałobnej mowie pożegnalnej. Pewnie rzeczywiście od roku mieszkała w namiocie przed domem, spożywając tylko kamienie, drewno i orle jaja żeby zahartować organizm, a teraz wszystko poszło się jebać w ciągu dwudziestu czterech godzin, niczym pijana dziewica na pierwszej w życiu wycieczce klasowej do Dziwnówka.
Jedyną osobą, która oprócz tego zwróciła moją uwagę jest
Georgia i ja nie rozumiem gdzie ja miałem prącie podczas pierwszego zapoznania się ze zdjęciami castu do tego sezonu, że wtedy nie zwróciła mojej uwagi. Ok, może i można w ferworze walki pomylić z której strony ma plecy, ale buźka jest naprawdę rozkoszna. Tylko musi się bardziej pilnować z tą swoją konspirą, bo w momencie nawiązywania sojuszu z tym jakimś kucem, stanęła przed nim na środku obozu w rozkroku jak Agata Duda przed biskupami i zaczęła "dla niepoznaki" miętosić tego jakiegoś pniaka, co spowodowało, że wszyscy w promieniu stu metrów spoglądali na nią jak na wariatkę.
Cop Nate już na przykład stwierdził, że jej nie ufa i ostrzy sobie na nią kły, szykując za pazuchą kajdanki z różowym futerkiem, które zabrał jaki luxury item na wypadek takich akcji.
No, tyle. Nikogo innego tam nie zauważyłem. Nie mam pojęcia kim jest ta wasza
Shannon i czym zdążyła sobie zaskarbić sympatię połowy forum. Nieśmiało tylko domniemuję, że to ta zębata kobyłka, która wygląda jakby cierpiała na ciężki rodzaj anemii i która ze trzy razy pokazała się w kadrze koło Georgii. Ale cóż, nie skreślam, może w przyszłości i ona się rozbuja.