Ten sezon ciągnął się w moim życiu jak glut – zacząłem równo z emisją, ale to było takie daremne, że przez bite pół roku nie mogłem się zmusić do odpalania kolejnych epizodów. Kiedy wreszcie dotarłem do mety, czułem się jakbym przebiegł jeden z tych debilnych półmaratonów ulicznych w Poznaniu, na które jestem za tłusty i które powstały wyłącznie po to, żeby tamować ruch i wkurwiać ludzi spieszących się do pracy.
Jednak przed skrobnięciem tej notki spojrzałem na siebie w lustro i zapytałem podchwytliwie: czego ty dziadzie jeden burczysz? Miałeś pierwotny klimat, który przyciągnął cię w latach dwutysięcznych do Outback? Miałeś. Miałeś blindsidy i zwroty akcji? Miałeś. Miałeś hejterskie mowy jurorskie? No ba –
Sala i to jego "gówno, które nie chce się spłukać" zostaną w mojej głowie jako jedna z głównych pamiątek po tym sezonie. Miałeś cycki? No dobra, cycków akurat nie miałeś, no ale
Georgia dostarczyła przynajmniej fajną buźkę.
A jednak burczę. Sęk chyba w dwóch rzeczach. Primo – cast był nudny jakby Matt Chisholm zrobił wjazd na chatę jakiemuś kółku szachowemu i przyciągnął ich za przetłuszczone włosy do programu. Zero życia, zero charyzmy, zero kurwików w oczach i w ogóle zero wszystkiego. Chciało mi się kwilić nad swoim nieszczęsnym losem, ale z braku laku musiałem kibicować naburmuszonemu
Wojakowi i trzepniętemu z arbuz
Jakowi, bo tylko oni dawali nadzieję na jakieś dramy, piski i rękoczyny. Drugie primo – montaż. Ja ogólnie w sprawach montażu jestem skończonym debilem, nie odróżniam tych wszystkich technik i nie potrafię się wypowiedzieć, czy to był format ileś na ileś i czy dźwięk był taki czy śmaki. Ale tutaj nawet mnie to ukłuło. Momentami mało co można było tam zrozumieć, bo woda szumi, wiatr pizga, małpy skrzeczą i weź tu tombaku zrozum co oni tam między sobą szeptają. No i to ciągnięcie jednego wątku na pierdylion odcinków, zupełnie jakby do scenariusza dorwała się Ilona Łepkowska. Na wątek
Bladolicej, która po przemieszaniu kombinowała komu pyknąć strategicznego blowjoba by utrzymać się w grze, poświęcono chyba łącznie z 200 minut czasu antenowego, nie licząc nawet tych ich durnych reklamowych przerywników z dziećmi tańczącymi na brokacie.
Nie będę tu za bardzo jechał po adresach, bo w kilku poprzednich recenzjach zdążyłem już chyba wszystkich dostatecznie obrazić, odniosę się przede wszystkim do rzeczy, która sprawiła, że prawie zakrztusiłem się kartoflem. Mianowicie wasz
wybór najlepszego stratega. Tak jak przez siedem lat na tym forum zawsze jakoś tam się z wami zgadzałem i nawet jeśli nie wygrywała promowana przeze mnie osoba, to przynajmniej ktoś, kogo oceniałem ogólnie wysoko, tak tutaj totalnie polecieliście sobie w świrki.
Barb dała się lubić, a i w pewnym momencie zaimponowała mi blindsidem na
Sali na tyle, że postanowiłem darować jej daremny etap pre-switch i zobaczyć, co z niej dalej będzie za rozbójnik. A tymczasem kicha. Ciśnięcie w finał z
Avi'm i
Tom'em było równie inteligentne, co przejście się nocą po brukselskim Molenbeek zajadając schabowego i wycierając sobie po nim gębę kartkami wyrwanymi z Koranu. W tym sezonie jak w mało którym sympatie jury były oczywiste i wiadomo było, że decydującymi głosami będą
Mike i jego minionsi plus Sala, a oni żyli przecież z oboma chłopakami za pan brat. A babunia Barb miała przecież cały sryliard innych opcji – zabrać do finału wiernego i miernego dziadka
Dale'a, znienawidzoną
Shay albo zdradziecką
Bladolicą. To nie, fakaj bobla tombak, nie będziesz mi mówił jak mam żyć, finał z chłopakami to dla mnie najlepsza opcja, juhuu, waka-waka. Wszystko to sprawia, że nasza TypowaStarszaPaniRunnerUp numer trzysta pięćdziesiąt jest dla mnie zdecydowanie bliżej tytułu najgorszego stratega, niż najlepszego.
Kto był zatem najlepszy? Żal mi dupę ściska i nie chce puścić, ale powiem to - niestety
Avi. Parafrazując ludową mądrość, jaki kram, taki pan. Trzeba wyczuć nastroje współbiesiadników, a to nie był sezon o strategii i wielkich ruchach, tylko o honorze, godności, relacjach socjalnych i pierdzeniu sobie nawzajem słomką bambusową do uszu. Avi to wiedział i grał właśnie pod tym kątem. Jak widać, wystarczyło. Miał kawał dobrego socjalu i to właśnie wyniosło go na kiwisowskie ołtarze. Co prawda, miałem wrażenie, że po odejściu
Sali do końca programu będzie się zajmował głównie snuciem się po łąkach i przeżywaniem bólu egzystencjonalnego, ale ostatecznie zdołał spiąć zady i dokończyć gonitwę. I patrząc na mentalność tego sezonu, zwycięzca wyszedł im jak malowany. Widać, Kiwisi chcą właśnie takiego dobrodusznego herosa, motywacyjnego wychowawcę młodzieży, który będzie uwielbiany przez motłoch, będą sprzedawać koszulki z jego podobizną i jeszcze wystąpi w reklamówce społecznej namawiającej gimnazjalistów do bezpiecznego seksu przed szkolną wycieczką.
Do ostatniej chwili wydawało mi się, że najlepszym wojem mianuję jednak
Toma, który wyjąwszy socjalny nieogar z pierwszych rund, przez cały program grał całkiem dobrze. W dodatku miało się wrażenie, że bardziej niż Avi wie co robi i nie jest takim roztrzęsionym emocjonalnie piciemjajciem, tylko gra bardziej na chłodno. Coś tu się jednak na samym końcu zesrało i w sumie nie do końca mam pomysł co, bo wydawało mi się, że ma silniejszą relację z Mikiem i jego minionsami niż Avi i to raczej w jego kierunku sypną hajsem. A jednak nie. Może to przez to, że wygląda jak Cygan i ciało sędziowskie stwierdziło, że po programie i tak zarobi więcej siana na jakimś deptaku w Wellington, chodząc z harmonijką od pachą, w towarzystwie kulawego siedmiolatka bez oka.
Cóż z
Bladolicą? Szanuję ją za to, że jako bodaj jedyna z tej smutnej gromadki aż tak bardzo faniła w amerykańskie surwajwory, no ale zdaje się, że po prostu źle podeszła do tematu i wyprzedziła swoją epokę – o ile oczywiście epoki kiwisowskich surwajworów nie trafi szlag już po drugim sezonie. Może przy jakimś piątym czy szóstym kogoś w jury będą rajcowały big mułwy, zdrady, szachrajstwa i robienie sobie maseczki z wyprutych kolegom flaków. Tutaj została po prostu okrzyknięta zdrajczynią i wyniesiona z imprezy na butach. Pomijając już to, że moim zdaniem źle wybrała obóz – z dwojga złego bezpiecznej byłoby się odwrócić od bandy Sali, którzy może zareagowaliby mniejszym hejtem, bo zawsze mogłaby im powiedzieć, że sorka misiaki, musiałam wam wcześniej wciskać kitę, bo inaczej nabilibyście mnie na pal po przemieszaniu, takie życie, taki rap, suki. Przed Mikiem nie miała już takiego usprawiedliwienia, bo mocno ziomeczkowali się przed switchem. Aczkolwiek mnie i tak najbardziej w tej osobistości interesowało to, czy w końcu po 30iluś dniach na żrącym słońcu, laska chociaż trochę się opali, czy dalej będzie blada jak ktoś, kto chwilę wcześniej puścił pawia do kubła i jeszcze nie do końca doszedł do siebie.
Pozostałych pomerdżowców zbyjmy jednym, marnym akapitem pogardy.
Shay zaczęła grę na pełnej kurwie, ale zbyt szybko wszystkich pozdradzała i w rezultacie nikt już potem nie traktował jej poważniej niż regulaminu korzystania z YouTube.
Mike swoim zachowaniem tylko prosił się o lepa w dziąsło, więc z góry było wiadomo jak skończy i Redemption tylko trochę opóźniła tu sprawę. Rykoszetem dostali też jego dwaj ułomni minionsi – ekshibicjonista
Jak, któremu mama dodawała heroiny do kaszki i ta skromna
latynoska dziewczynka, którą wytrzasnęli z jakiejś reklamy szamponu do włosów i którą napruci tequilą rodzice przez pomyłkę nazwali męskim imieniem.
Sala poległ trochę na wzór
Ruperta na Wyspach Perłowych – bez żadnej szczególnej wkuchy, ale jak widać nawet w takim pizdeczkowym sezonie jak ten nie opłaca się być aż takim role modelem, co by kogoś nie korciło zrobienie ci przemeblowania maczetą w bebechach. Profilaktycznie mógł sobie na przykład raz czy drugi siurnąć do ogniska, żeby udawać, że jednak nie jest taki deserving i opłaca się go zostawić.
Dziadek Dale większość sezonu prze-łejst-of-spejsił bujając na hamaku swoją niewiastę, która odwdzięczyła mu się za lojalność dwukrotnym ciosem tortem w pysk, aczkolwiek tak jak wspomniałem w poprzednim wpisie, ma u mnie pewne propsy za to, że w pewnym momencie jako jedynemu wśród tych pokrak zatrybiło mu coś w mózgu, że może jednak ciągnięcie Avi'ego do finału to nie jest taki do końca zajebiaszczy pomysł.
Na drugi sezon bynajmniej się nie ślinię, no ale trochę nadziei dały mi te mećkowe niusy, że niby robią tam na castingu jakieś konkursy dla fanów. Może tym razem od maja przynajmniej co drugi będzie tam ogarniał o Survivor więcej niż to, że był sobie Hatch, była sobie Tina i mieli gdzieś tam przetrwać ze szczurami i małpami