The Amazing Race 7
-
marinhos
- 7th voted out
- Posty: 114
- Rejestracja: 01 cze 2014, 00:00
- Winners at War: Rob
- Kontakt:
-
Lana Warrior
- 7th voted out
- Posty: 129
- Rejestracja: 08 paź 2014, 00:00
- Lokalizacja: Piast?w
- Kontakt:
-
marinhos
- 7th voted out
- Posty: 114
- Rejestracja: 01 cze 2014, 00:00
- Winners at War: Rob
- Kontakt:
-
Rider Girl
- 7th voted out
- Posty: 145
- Rejestracja: 30 mar 2017, 08:50
- Kontakt:
The Amazing Race 7
Własnie wyczytałam że Uchenna i Joyce są rozwiedzeni co jest trochę smutne bo mimo wszystko uważałam ich za zgodną parę.
- Jack
- sole survivor
- Posty: 5920
- Rejestracja: 02 maja 2010, 00:00
- Kontakt:
The Amazing Race 7
A to rzeczywiście wielka niespodzianka. W programie wyglądali na zgodne małżeństwo, ale tak się w życiu dzieje...
- tombak90
- sole survivor
- Posty: 2728
- Rejestracja: 12 mar 2011, 00:00
- Lokalizacja: Poznań
- Winners at War: Tony
- Survivor AU All Stars: David
- Kontakt:
The Amazing Race 7
Tak sobie ostatnio mówię - a pyknąłbym jakieś stare, dobre stejtsowe reality. Takie wiecie, bez tej całej grzeczności, poprawności, wyszczerzonych jap i efektu taśmy produkcyjnej. Sięgnąłem więc do Keoghana, którego odwiesiłem na hak dobre dziesięć lat temu, dochodząc do wniosku, że formuła najbardziej miałka z tych-naszych szołów i w ogóle szkoda czasu. No ale w wydaniu lat dwutysięcznych oglądało mi się na pewno ciekawiej niż obecne Probsty.
Na pewno liczyłem na chujkowatość Bostonrobamariano i nie zawiodłem się. Zatrzaskiwanie drzwi kolegom przed nosem, podbuntowywanie taksówkarzy, machnięcie ręką na koziołkujące do rowu auto konkurentow, czy dobieranie sobie sługusów wśród hinudskiej biedoty jest czymś, co w prawdziwym życiu jest takie-se, no ale zdecydowanie trzyma wzrok przy ekranie
Bursztynowa już z kolei zawiodła. Jak po ósmym Survie chrystianizowałem naród fanowski, że ona wcale nie jest taka chujowa i niezasłużona, tak tutaj sobie nie pomogła. Przez dwanaście epów prawie w ogóle nie poczułem jej obecności. Ładna buzia i to wszystko; przy swoim jeszczeniemężu wyglądała trochę jak Pinkie przy Mózgu, albo jak ta stuknięta siostra przy Dexterze. W jednej z początkowych konf mlasnęła zresztą, że aj łyl let Rob bi in czardż, no i słowo stało się ciałem. Że też chłopina dwadzieścia lat temu nie puknął pod panamskim shelterem Jerri zamiast niej – może wtenczas wyszłoby ciekawiej.
Uchenna i Joyce (przez pół sezonu myślałem, że są imionami na odwrót) miłe mordki, podobał mi się ich heroesowy klimat w kontraście do łotrowatości Bostonów – i to nie w takiej przesłodzonej formie jak obecnie, tylko w takiej bardziej autentycznej, na tyle, że zdołałem ich polubić. A nawet współczułem Joyce w momencie jak ten jakiś Harekryszna ostrzygł jej kłaki maszynką do golenia baranów. Pocieszne też było ich żebranie tuż przed metą, żeby złotówiarz dostał należną kwotę, no i moment, gdy Bostonrobmariano wraz ze swoją ekipą zacieszał bułę, że Uchenna jest głupi, jest followersem i w ogóle pije wodę po pierogach, a Uchenna w tym czasie wykminił szybszy samolot do Stambułu i dopiero pod koniec odcinka tamci połapali się, że wyprysnął przed nimi.
Ich zwycięstwo notuję jako ustawione, no bo teoretycznie powinni w finałowym epie zostać w Portoryko kilka godzin dłużej. Już widzę jak obsługa lotniska wpuściłaby po zamknięciu bramek na pokład takiego na przykład randomowego tombaka dziesięćdziesiąt, który zjebał ze zdążeniem na samolot i to jeszcze specjalnie dla niego cofaliby ten rękaw
Niucham, że musiała zadziałać magia jakiegoś Mietka z produkcji, który machnął legitymacją, że hejo, my tu kręcimy amejzingrejsy i jeśli nie wpuścicie tych państwa, to cała dramaturgię finałowego odcinka pójdzie w pizdjet.
Ale że zdołałem ich polubić, to w finale wygrana była mi obojętna, byłem tylko szczęśliwy, że nie padło na Rona i Kelly. Jedno głupsze od drugiego, no ale tutaj też rzucę kilka propsów za dramaturgię i wzajemne upokarzanie się przed kamerą.
Dobrze życzyłem też babuni Gretchen z jej nijakim mężem – bardzo pozytywna postać i imponowało mi, to, jak tam sobie fikała fizycznie niegorzej od cztery dekady młodszego koleżeństwa. W tej afrykańskiej jaskini to za bardzo się nawet wczuła w to fikanie – ten wypadek, to po prostu ojajebię, pokrwawiło jej łeb jak w jakichś filmach wojennych
Pewnie większość by się na jej miejscu wycofała, zwłaszcza w tym wieku, więc szacuneczek. No i to koziołkujące auto chłopaków tuż potem
Ta jakaś Botswana, czy co to tam było, nie zachęciła bynajmniej do turystyki w swoich rejonach
Jezdnie to tam chyba utwardzali jeszcze w czasach Zulusa Czaki.
Któż tam jeszcze sobie z nami brykał? Psychomamusia Susan znęcająca się psychicznie nad synem i psycho Ray znęcający się psychicznie nad Deaną dodawali pierwszym odcinkom ciepła i słodyczy. Para gejów i para tych bardziej pyskatych dziewczyn zrobili swoją robotę jako antagoniści do Bostonów.
Cieszy mnie jedynie szybka eliminacja typowych tarowskich blond-klonów (Heidi i ktoś tam) oraz w miarę szybka eliminacja typowych nudnych tarowskich fitbojów (Brian i ktoś tam), którzy najczęściej wygrywają program i szybko o nich zapominam, no ale te dwie sztuki na szczęście okazały się nieco bardziej pierdołowate. Mam wrażenie, że te dwie pary występowowały już pod zmienionymi imionami w dwunastu innych edycjach i za żadnym razem nie wniosły swoimi osobowościami niczego szczególnego.
Żegnam ten sezon czułym wspomnieniem zadania w Argentynie, gdzie wszyscy wyrzygali się do kubła przy próbie zjedzenia czegoś, co ja zamówiłbym sobie dla przyjemności. Śmiesznie, że nawet wojowniczy Boston tutaj sfrajerzył i dobrowolnie przyjął karę. No ale może jestem nieobiektywny, bo piszę to jako gość, który zeżre wszystko, co nie jest trujące i nie zostało wcześniej wydalone.
Na pewno liczyłem na chujkowatość Bostonrobamariano i nie zawiodłem się. Zatrzaskiwanie drzwi kolegom przed nosem, podbuntowywanie taksówkarzy, machnięcie ręką na koziołkujące do rowu auto konkurentow, czy dobieranie sobie sługusów wśród hinudskiej biedoty jest czymś, co w prawdziwym życiu jest takie-se, no ale zdecydowanie trzyma wzrok przy ekranie
Bursztynowa już z kolei zawiodła. Jak po ósmym Survie chrystianizowałem naród fanowski, że ona wcale nie jest taka chujowa i niezasłużona, tak tutaj sobie nie pomogła. Przez dwanaście epów prawie w ogóle nie poczułem jej obecności. Ładna buzia i to wszystko; przy swoim jeszczeniemężu wyglądała trochę jak Pinkie przy Mózgu, albo jak ta stuknięta siostra przy Dexterze. W jednej z początkowych konf mlasnęła zresztą, że aj łyl let Rob bi in czardż, no i słowo stało się ciałem. Że też chłopina dwadzieścia lat temu nie puknął pod panamskim shelterem Jerri zamiast niej – może wtenczas wyszłoby ciekawiej.
Uchenna i Joyce (przez pół sezonu myślałem, że są imionami na odwrót) miłe mordki, podobał mi się ich heroesowy klimat w kontraście do łotrowatości Bostonów – i to nie w takiej przesłodzonej formie jak obecnie, tylko w takiej bardziej autentycznej, na tyle, że zdołałem ich polubić. A nawet współczułem Joyce w momencie jak ten jakiś Harekryszna ostrzygł jej kłaki maszynką do golenia baranów. Pocieszne też było ich żebranie tuż przed metą, żeby złotówiarz dostał należną kwotę, no i moment, gdy Bostonrobmariano wraz ze swoją ekipą zacieszał bułę, że Uchenna jest głupi, jest followersem i w ogóle pije wodę po pierogach, a Uchenna w tym czasie wykminił szybszy samolot do Stambułu i dopiero pod koniec odcinka tamci połapali się, że wyprysnął przed nimi.
Ich zwycięstwo notuję jako ustawione, no bo teoretycznie powinni w finałowym epie zostać w Portoryko kilka godzin dłużej. Już widzę jak obsługa lotniska wpuściłaby po zamknięciu bramek na pokład takiego na przykład randomowego tombaka dziesięćdziesiąt, który zjebał ze zdążeniem na samolot i to jeszcze specjalnie dla niego cofaliby ten rękaw
Ale że zdołałem ich polubić, to w finale wygrana była mi obojętna, byłem tylko szczęśliwy, że nie padło na Rona i Kelly. Jedno głupsze od drugiego, no ale tutaj też rzucę kilka propsów za dramaturgię i wzajemne upokarzanie się przed kamerą.
Dobrze życzyłem też babuni Gretchen z jej nijakim mężem – bardzo pozytywna postać i imponowało mi, to, jak tam sobie fikała fizycznie niegorzej od cztery dekady młodszego koleżeństwa. W tej afrykańskiej jaskini to za bardzo się nawet wczuła w to fikanie – ten wypadek, to po prostu ojajebię, pokrwawiło jej łeb jak w jakichś filmach wojennych
Któż tam jeszcze sobie z nami brykał? Psychomamusia Susan znęcająca się psychicznie nad synem i psycho Ray znęcający się psychicznie nad Deaną dodawali pierwszym odcinkom ciepła i słodyczy. Para gejów i para tych bardziej pyskatych dziewczyn zrobili swoją robotę jako antagoniści do Bostonów.
Cieszy mnie jedynie szybka eliminacja typowych tarowskich blond-klonów (Heidi i ktoś tam) oraz w miarę szybka eliminacja typowych nudnych tarowskich fitbojów (Brian i ktoś tam), którzy najczęściej wygrywają program i szybko o nich zapominam, no ale te dwie sztuki na szczęście okazały się nieco bardziej pierdołowate. Mam wrażenie, że te dwie pary występowowały już pod zmienionymi imionami w dwunastu innych edycjach i za żadnym razem nie wniosły swoimi osobowościami niczego szczególnego.
Żegnam ten sezon czułym wspomnieniem zadania w Argentynie, gdzie wszyscy wyrzygali się do kubła przy próbie zjedzenia czegoś, co ja zamówiłbym sobie dla przyjemności. Śmiesznie, że nawet wojowniczy Boston tutaj sfrajerzył i dobrowolnie przyjął karę. No ale może jestem nieobiektywny, bo piszę to jako gość, który zeżre wszystko, co nie jest trujące i nie zostało wcześniej wydalone.
"Dziś prawdziwych villainów już nie ma..."
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości