frasiek pisze:
Właśnie ten odcinek pokazał, że słuszne było utłuczenie Joaqiuna, bo zaowocowało podziałem 8 do 4 i tylko HII powoduje, że bezkołnierzyki są jeszcze w grze.
To, że Joaquin rozbiłby od wewnątrz niebieskich byłoby o wiele bardziej prawdopodobne niż to, że Joe wygra wszystkie immunitety do końca gry. Poza tym dopóki Joe jest w grze.
Przykro mi, ale tu pozostanę zażarty, uparty i nieugięty

Owsiak zalepił sobie oczy serduszkami WOŚP-u i w tym radosnym nastroju nie zauważył, iż:
- Joaquin nie miałby na razie powodu "rozbijać niebieskich od środka". O wiele poważniejszym zagrożeniem jest dla wszystkich Gang Blondynek.
- Więcej - w obecności Joaquina, Carolyn i Tyler przeskoczyliby do owsiakowej bandy tym chyżej. Ok, i tak przeskoczyli, ale Allah jeden raczy wiedzieć, na jak długo i jak trwała jest obecnie ta nowa i egzotyczna więź. Obawiam się, że mniej więcej tak, jak reklamówki z Lidla.
- Jeszcze więcej - gdyby Owsiak nie zniszczył Joaquina, Rodney pozostałby jego. Wydaje mi się, że nasz pocieszny świrusek stara się grać na swój sposób uczciwie i z pewnością nie planowałby teraz tego krwawego odwetu na Owsiaku, który już zapowiadał w konfach i którym uwodzi nas zapowiedź następnego epa. Nie miałby do Owsiaka żadnego "ale" i pozostałby lojalny.
- Jeszcze trochę więcej - dając w kaczan Joe'mu, ukryty idol Gangu Blondynek, choćby nie wiem, jak się starał, nie uchroniłby swoich właścicieli od stracenia jednej osoby, głównie dlatego, że jednej z "blondynek" już by nie było. Konkretnie, tej najmniej seksownej. Źle użyty, mógłby nawet doprowadzić do eliminacji już drugiej. W ten sposób Gang przestałby istnieć, a to jest dla Owsiaka, jakby nie było, korzystne.
- Pif-paf :D
Rodney jest wystarczający inteligentny, bo ta gra nie wymaga żadnej wielkiej inteligencji. Ot po prostu to nie jest sezon, gdzie dwie osoby grają, a reszta im ufa, więc zaczyna decydować kto jest w stanie wykonać to co zaplanował.
You've got me here :D
A niby czemu Rodney miałby się bawić w "karalucha" i stać się pierwszym do odstrzału po ewentualnym zwycięstwie niekołnierzyków?
Czy powinien to zrobić, czy nie, to już inna kwestia, ale Jenn z pewnością powinna była nad tym popracować. Usiąść, porozmawiać, poprzekonywać, poobiecywać gruszki na wyspie, zatrząść cycuszkami... ewentualnie przekonać Łysą Cirie, żeby zrobiła to za nią.
Jak wyżej. (w odniesieniu do Żyrafy)
Niedokładnie jak wyżej. Wydaje mi się, że kto jak kto, ale Żyrafa to już na pewno powinna pomyśleć o kopnięciu Escameki w puzon. Po pierwsze: jako zwierzę parzystokopytne, ma ku temu niezłe warunki. Po wtóre: przyrównujesz do tej sytuacji południowopacyfikowego karalucha, jednak obawiam się, że - jak mawia moja mama, kiedy pytam o jej wyniki w nauce - "to były inne czasy". Latka lecą i styl gry w Survivor ulega zmianie, nawet w stosunku do tego, co było w sezonie 23. Obecne sezony są bardziej dynamiczne. Teraz gra jest bardziej zmienna, pagongowanie odeszło już do lamusa, praktycznie na każdej radzie, zarżnięty zostaje ktoś z innego sojuszu, a zielone, bardzo wnoszące literki "blindside" rażą nas praktycznie co tydzień (ta nieprzewidywalność zahacza wręcz czasem o przesadę i dostarcza pewnie argumentów zwolennikom teorii o ustawianiu programu, ale nie o tym mowa). "Zdrady" stają się integralną częścią gry i nie wiążą się już z takimi emocjami. Wątpię więc, żeby Żyrafę spotkały podobnego rodzaju przyjemności, jak Cochrana ze strony Jima, Keitha i Whitney. Wątpię też, żeby Żyrafa nie miała szans na ułożenie sobie życia po przeskoku i czy koniecznie musiałaby być do odpadki tuż po Escamece. Wtedy sytuacja była bardziej sztywna - były po prostu dwie grupy. Teraz skacząca Żyrafa mogłaby się ustawić gdzieś pomiędzy sojuszem bezkołnierzykowców i pożółkłych kołnierzyków, po czym wyszczerzyć zęby i robić za swing vote. A jak przypomnę sobie miły wieczorek w Escameca tuż po eliminacji Lindsey, mam wrażenie, gdziekolwiek by nie wylądowała, gorzej już by nie było
