MD pisze: ↑08 mar 2018, 23:11
dużo różnych rzeczy
Chuchnij no młoda damo, Ty coś chyba piłaś

Takiej rozgadanej to my Cię nie widzieliśmy od czasu dramy z transami. Aż w pierwszej chwili zacząłem podejrzewać, czy może nie sypła się jakaś fama, że na przykład Żołnierzycy Angeli za bardzo spodobało się na froncie i zrobiła sobie na starość jakieś kokodżambo w gatkach.
Sam epizod zdecydowanie przyjemniejszy. Zastanawiam się tylko, po jakiego janka było im tworzyć to całe Duchowisko i zatrudniać jakichś creepów do ozdabiania tych wszystkich jebitnych czaszeczek, które tam porozwieszali jak babcia pranie, skoro jak na razie dwa z trzech cheatów zostało znalezione w obozach, a trzeci zdaje się być jakimś pierdolonym omenem, bo każdy, kto go dotyka ląduje w trumnie w przeciągu jednego odcinka.
NAVITI
Szkoda przede wszystkim, że cholera wzięła
Morgan. Z wyglądu i sposobu mówienia przypominała mi młodszą, nieco upośledzoną siostrę Parvati, którą zazdrosna o uwagę rodziców siorka wypitoliła onegdaj na spacerze z wózka do jakiegoś przydrożnego bajora, nie wiedząc, że przeżyje i tak oto rozpocznie się jej kariera z trenowaniem tych jakichś delfinów, płetwali i innych cudaków, których wątroby przepisują nam w tabletkach na wzmocnienie kości. Jako druga w historii udowodniła, że koński zgryz nie musi przekreślać ładnej buźki no i ogólnie cisnąłem sobie okrąglutką beczułkę z tego całego blindsidu. Patrząc na te jej subtelne pociski na Radzie w stronę Libby, że
hihihi, patrzaj no Dżefie, kto wie, mooooże nawet taka słodziutka blondyneczka jest zdolna do łgarstwa, wyglądało to trochę jak taka tępa japa z czarnej komedii, która pochyla się nad ślicznym kotkiem, łaskocze go po brzuszku i mówi aciuciuciuciuciuciu, aż tu nagle pssssssss, mraaaaaaaauuu, pierdut i delikwent kończy z wrzaskiem, poharataną mordą, zakrwawionym skalpem w połowie dyndającym z czoła i okiem zwisającym na nitce z oczodołu.
Patrząc na sucho, ruch
Libby nie wydaje się arcydziełem, bo panny wyraźnie się zaziomiły, miały wspólne zainteresowania i pewnie planowały już, że po powrocie do Stejtsów wymienią się obrazkami z Matką Boską albo relikwiami świętych (podobno każdy święty miał średnio po sto palców, więc trochę musi tego na rynku chodzić). Taka przyjazna dusza na pewno rokowałaby dobrze na dalszą grę, więc walenie jej maczugą po buzi było złym pomysłem i powinna była mocniej ponegocjować z chłopakami, żeby ją oszczędzić. Patrząc jednak na mokro, Libby jest w tym sezonie zdecydowanie najmilsza dla oka, więc szczęśliwym, że dzieje się w jej historii cokolwiek.
Uwagę zwrócił na pewno
James, który daje nadzieję, że po raz pierwszy od lat bodaj dziesięciu obejrzymy sobie w surwajworach jakiegoś Kitajca, który nie wyjdzie na strategiczną parówę. Trzeba mu oddać, że nieźle sobie to wszystko wykombinował. Bo i nic dziwnego. Po tym, jak jego dziadowie spieprzali w samych onucach przez las przed Kim Ir Senem, chłopak na pewno ma w genach zmysł kombinowania, chachmęciarstwa i nieufności wobec innych. Przejrzał więc złolskość
Domenicka i słusznie wystrychnął całą jego trójcę na dudka, dzięki czemu oryginalni Malololololo będą teraz trzymali władzę na dzielni. Po powrocie
Chrisa z Duchowiska wróg będzie rozbity w systemie 2:2 zamiast 3:1, bo wściekła za zdradę
Żołnierzyca już z pewnością szykuje sobie na Doma jakiegoś mausera, co by nafaszerować kolegę ołowiem za ten haniebny afront z poprzedniej Rady. Aż mi jej trochę szkoda, bo gotowa z wrażenia dostać jakiegoś PTSD, zacznie sobie wyobrażać, że znów jest na misji pokojowej między Słowacją a Bratysławą, jebnie się ryjem do ogniska, żeby zrobić unik przed wyimaginowaną kulką i tyle z niej będzie
Osobną kwestią jest oczywiście to,
dlaczego pan Kitajec nie usmażył w pięciu smakach bezpośrednio osoby, która wzbudziła jego największą nieufność, a więc Domenicka. Poszłoby raczej gładko, bo ten, święcie przekonany, że szczep Malololololo zdecydowany jest na ukatrupienie Żołnierzycy, na pewno skitrałby sobie ajdola głęboko w porach i raczej nie byłoby zbyt dużego zagrożenia, że mu w nich zawibruje i nagle z nim wyskoczy. Tutaj jednak z pomocą znów przychodzi Antoni, który właśnie przysłał mi tajną depeszą raport z jeszcze bardziej tajnego śledztwa jego ludzi na Fidżi. Otóż
Leśne Skrzaty Jeffa Probsta przez dłuższy czas przyglądały się w tym odcinku rozwojowi sytuacji bez szczególnego niepokoju, jednak kiedy zaraportowały swojemu mocodawcy, że zagrożony może być Domenick, ten począł z wściekłości rzucać w nie kasetami z "The Best Of Rob Mariano" i podduszać kliszami z sekstaśm Bonehamów. Biedne Skrzaty złapały więc Jamesa na porannym spacerze, przygniotły kolankiem, połamały ze trzy paluszki i powiedziały:
W porząsiu ryżowy chłopcze, baw się jak się bawisz, nie będziemy ci zanadto przeszkadzać, bo jeśli kolejny żółtek wyleci w pre-mergu, to w osiedlowej budzie szefowi kompletnie przestaną już sprzedawać sajgonki, mamy tylko jedną prośbę: skieruj radar na Morgan.
I tak oto, proszę państwa, wilk stał się syty, a i owca została prawie cała, może ewentualnie z lekko nadgryzionym prawym uchem. James dokonał sobie swojego bigmułwa, Leśne Skrzaty zachowały robotę i bezpłatną opiekę w Luxmedzie dla członków rodzin gwarantowaną przez pracodawcę, a Domenick wyszedł z tego doświadczenia bogatszy o
legacy ajdola, bo
czystym przypadkiem poleciała akurat osoba, która była skłonna mu go oddać.
Cóż dodać? Ciemne szachrajstwa Jamesa i Domenicka były na tyle ciemne, że
Laurel z wiadomych względów nie była na ich tle zbyt widoczna. O dziwo, lekko widoczny był
Wendell, ale jedyne dwie dotychczasowe scenki z udziału tego jegomościa w programie skupiły się na tym, że jest sprzedawczykiem, więc nie wróżę tutaj szerokiej kariery i dalej obstawiam, że gdzieś go tam jeszcze po drodze early-bootną.
Chris odpalił trabanta na Duchowisku, co pozwolę sobie uznać za krytyczny błąd strategiczny, bo dopóki nie opowiedział o mamuśce, dopóty miał gwarancję, że Probsty będą go jeszcze chciały zostawić, żeby wzruszył nas do łez w późniejszych etapach. Teraz może sobie odpaść, aczkolwiek widzę dla niego jakiś tam cień szansy w związku z tym, że jego jedyną rolą w tym programie zdaje się być rola przeciwnika Doma. Probsty mogą chcieć jeszcze trochę pohajpować ten złowrogi konflikt gdzieś do środkowego jury, żeby potem ostatecznie pan blondas mógł dostać widowiskowo w pizdę od swojego Nemezis.
Neurotyczne Dziecię było w tym odcinku schowane w editowym kantorku i cieszmy się chwilą, bo to pewnie tylko tak dla zmyłki i Jeff wykminił sobie, że jeden odcinek przerwy skłoni widzów z IQ w przedziale 50-70 do zarzucenia niecnych podejrzeń, że on tam kogokolwiek faworyzuje. Na tych z IQ powyżej 70 postawił krzyżyk już dawno, więc pewnie już za tydzień Neurotyczne Dziecię zaliczy wielki coming out... znaczy się come back.
MALOLOLOLO
Tutaj nie ma co się rozdziabywać, bo od początku sprawa wydaje się jasna. Po jednej stronie boiska mamy czwóreczkę z trzema #
JeffPersonalities, a po drugiej bandę ogórków z zerami w konfach, która, jak już możemy przypuszczać, będzie tam służyła wyłącznie jako mięso armatnie.
Pierwszą #JeffPersonality, wyspotowaną już przeze mnie tydzień temu jest oczywiście
Stefka, która, jak słusznie zauważył Dżeku, Fan Cirie, czy ktokolwiek, kto pisał ten światły artykuł na portalu, dostała wróżbiarską konfę o tym, że kocha przemieszanie, kocha tę grę i w ogóle nie boi się wyzwań, bo #JuSiutNewerGiwAp i tak dalej. Panna z każdą kolejną wypowiedzią uderza dokładnie w dżefowe struny i regularnie zbiera do swojego wielkanocnego koszyka kolejne propsy, mając już ich tyle, że zaczynają jej się wysypywać i okoliczne psy zlatują się, żeby trochę sobie podjeść.
Drugą #JP będzie chyba mimo wszystko
Brendan, który dzisiaj okazał się dzielnym rycerzem, co mężnie opowiada o tym, że gra wymaga trudów, trzeba cieszyć się złymi warunkami i w ogóle nie ma kurwa lipy. Jeśli dalej będzie tak klekotał, a do tego poopowiada nam w najbliższej przyszłości o tym, że jego starszy syn przechodzi przez zapalenie napletka, to myślę, że oficjalnie będziemy go mogli uznać za wybieloną wersję
Jeremy'ego Collinsa i niuchać tu ewentualny edit zwycięzcy. W każdym bądź razie, nasz pan rycerz może mieć w najbliższym czasie wszelkie zagrożenie tam, gdzie mu słońce przez pancerz nie dochodzi.
Trzecią, może jeszcze nie #JP, ale ważną osobą – i tutaj muszę przyznać, że trochę mi kopara opadła - wydaje się
Michael. Probst podrapał się pewnie po uchu i wykminił, że jeśli surwajwory mają jeszcze trochę przetrwać, musi nimi zainteresować najmłodsze pokolenie i dać im jakiegoś role model. Jak pamiętamy z survostorii, młokosy radziły sobie dotychczas raczej kiepsko – takie
Wille, Dżejpi, czy Cartery spacerowały tam sobie między dorosłymi jak smrody po gaciach i odpadały jakoś przypadkiem w middle jury z trzema konfami na koncie za cały program, z czego dwoma traktującymi o tym, że jest ciężko, że zdychają i w ogóle łałała, nie nastresowałem się tak odkąd na kartkówce z fizy zjebałem wszystko od Matiego, ale później okazało się, że miał inną grupę, omg, jprdl, ale przypał. Tym razem, jak widzimy, schemat został przełamany i Leśne Skrzaty Jeffa Probsta pozwoliły mu nawet potrzymać ajdola. Młokos powinien być więc spokojny, przynajmniej dopóki nie zadrze ze Stefką, bo wtedy nie będzie już panie przebacz – dostanie takiego łupnia, że odbije mu się oranżadą z komunii.
Jedynie
Jenna robi tam trochę za kwiatek do kożucha, aczkolwiek tutaj z kolei propsnę ją ja, bo nie wiem, czy też to zauważyliście, ale pięknie parsknęła dzisiaj pod nosem w momencie jak Neurotyczne Dziecię wracało z Duchowiska witane owacjami przez Jeffa. Podoba mi się to, Bowman, pięć punktów dla Gryffindoru.
Ogórasów z byłego Naviti trochę żal, bo trzeba przyznać, że niektórzy całkiem galancie się przygotowali do programu.
Bradley wiedział, że Jeff lubi nerdów, więc zainwestował w najbardziej dojebane szkiełka na zniżkę matki z Wiżyn Ekspres.
Kellynn wiedziała, że Jeff lubi nerdzice, więc specjalnie nie umalowała się do wywiadów z panią Cebulą.
Nietypowy Seba wiedział, że Jeff lubi Joe'go Anglima, więc napadł go w ciemnej uliczce, zdarł skalp i przyczepił sobie do twarzy. Trochę to jakieś pokrzywione, no ale zawsze pi razy dziesięć podobne.
Piaskogłowa z kolei zainwestowała w smutną historię bezdomności i pewnie dla zachowania pozorów pokręciła się trochę po mieście z wózeczkiem na złom.
A tu nimo-nimoooo

Za Jeffem to jednak czasami nie nadążysz. Otwartą kwestią pozostaje jednak to, kto konkretnie z tej złotej piątki sfajczy się na najbliższej Radzie rażony płomieniem ajdola Młokosa i Stefki. Osobiście obstawiam Bradley'a, który jak podpowiada nam edit, jest totalną lelują, narzeka, jęczy i w ogóle jego stara nie ma dzieci. Takie nastawienie zdecydowanie nie wgrywa się w główny motyw ostatnich sezonów, a więc #JuSiutNewerGiwAp i #JuKenEcziwŁodewerJuŁont. Ewentualnie
Chelsea, która co prawda konf jak nie miała tak nie ma, ale było na nią szybkie mignięcie w momencie jak Brendan opowiadał o narzekających Naviti, w którym akurat zrobiła minę jakby ktoś podstawił jej pod nos któreś z tych współczesnych antynikotynowych zdjęć na paczkach, więc ewidentny, sprytnie zawoalowany komunikat edytorów między wierszami brzmi:
jest marna, niech zdechnie.